Piotr Żyła szósty, Aleksander Zniszczoł dziewiąty - na półmetku indywidualnego konkursu mistrzostw świata w lotach Polacy są zadziwiająco wysoko (w a top 30 mamy jeszcze Dawida Kubackiego na miejscu 18. i Pawła Wąska na 29.).
Przypomnijmy: za nami dwa miesiące sezonu, a przez ten czas żaden z naszych skoczków w żadnym konkursie nie zmieścił się w top 10. To najgorsza seria polskich skoków w XXI wieku. Tymczasem teraz, po dwóch z czterech serii zawodów na mamucie Kulm, mamy dwóch Polaków w czołowej dziesiątce. A szczególnie zaskakująco polatał Żyła.
W pierwszej serii Żyła poleciał 218 metrów, a w drugiej 220,5 metra. To się złożyło na notę 410,2 punktu. Piąty Lovro Kos (222 i 210 m) jest lepszy o zaledwie 0,8 pkt, czwarty Andreas Wellinger (222 i 218,5 m) o 8 pkt, a trzeci Johann Andre Forfang (219,5 i 220 m) - o 8,5 pkt. W lotach za każdy metr powyżej punktu K dostaje się 1,2 pkt do noty, a zatem do podium Żyła traci około siedem metrów. To jak na loty bardzo mała strata. A gdyby nasz lider lepiej wylądował w drugiej serii, to dostałby za styl nie 49,5 pkt (zdecydowanie najmniej z całej czołówki), tylko 54-55 pkt i wtedy byłby niemal na równi z Wellingerem i Forfangiem (wyraźnie z przodu jest Timi Zajc z notą 435,8 pkt, a za nim znajduje się Stefan Kraft mający 423,5 pkt).
Jak Żyła to zrobił? Dzięki czemu jest w gronie najlepszych po całym paśmie niepowodzeń? Jak przeskoczył przepaść od co najwyżej średniactwa do czołówki? Przecież pięć dni temu, w sobotę, był za słaby, żeby skakać w drużynówce w Zakopanem, a cztery dni temu, w niedzielę, po 29. miejscu w zawodach indywidualnych był tak rozczarowany, że bez słowa przeszedł obok dziennikarzy zgromadzonych pod Wielką Krokwią.
W czwartek w Bad Mitterndorf Żyła przed kamerą TVP Sport mówił tak: "Dziś był chill". I to naprawdę wiele tłumaczy. Zapytany przez reportera o złe lądowanie w drugiej serii Żyła usłyszał uwagę, że przy lepszym lądowaniu medal byłby jeszcze bliżej. Odpowiedź mówi bardzo dużo. "Jaki medal? Nie, nie mam tu oczekiwań, przyjechałem się tu dobrze bawić, cieszyć się, że tu mogę skakać. Dużo funu miałem, nawet nie chce mi się denerwować, że nie było telemarku".
Żyła to jeden z najbardziej nieodgadnionych skoczków narciarskich na świecie, ale akurat jeśli chodzi o loty narciarskie, to jest przewidywalny.
Na pytanie, czy wolałby polecieć 230 metrów i dostać same noty 20 za styl, czy jednak wolałby pobić rekord Polski, ale z podpartym lądowaniem, odpowiedział mi kiedyś: "Wiadomo, że wybieram drugą opcję!". "A wolałbyś zwycięstwo w konkursie czy rekord świata?" - brzmiało moje kolejne pytanie. Odpowiedź: "Oj, nie wiem. Trudno tak gdybać. Na pewno długi skok cieszy ogromnie. A zwycięstwo? W sumie już kiedyś wygrałem, he, he, he".
Na tym nie koniec. Lata temu Żyła wyznał mi, że jego największe skokowe marzenie to tak daleki lot na skoczni mamuciej, żeby go aż poskładało, czyli żeby siła przyciągania wcisnęła go w zeskok, żeby mu nie pozwoliła normalnie wylądować. Żyła dodał wtedy ze śmiechem, że mógłby się nawet połamać.
To może brzmi zabawnie, ale tak naprawdę to jest postawa szokująca nie tylko dla nas, ludzi znających skoki biernie. Normą jest, że skoczkowie lotami się stresują. Jak bardzo? Sven Hannawald, dwukrotny mistrz świata w lotach, w swojej biografii wspominał, jak podczas MŚ w 1998 roku (wtedy zdobył srebro) lekarz niemieckiej kadry jemu i Martinowi Schmittowi zmierzył poziom adrenaliny i zdziwił się, że hormon stresu obaj zawodnicy mieli na poziomie ludzi odczuwających śmiertelny strach!
- Skoczek żyć ze strachem uczy się od pierwszej górki, z jakiej zjeżdża i od początku o tym strachu nie mówi. Poza tym nawet jak się bardzo boi, to równocześnie bardzo chce skakać. Nie powiem - spotkałem się z sytuacjami, że zawodnik stwierdził "nie idę, nie chcę". Ale normalnie zawodnik to w sobie dusi. Jak go dobrze znasz, to z twarzy, z zachowania wyczytasz strach - tak o lotach mówił kiedyś w rozmowie ze Sport.pl Piotr Fijas, w przeszłości rekordzista świata w długości lotu (194 m - to był najlepszy wynik od 1987 do 1994 roku).
To prawda, którą przez lata pracy w skokach i rozmów ze skoczkami dobrze poznałem: większość z nich o swoim strachu nie mówi. Większość dusi to w sobie. Natomiast Żyła - to jest niemal pewne - po prostu się nie boi.
- Na skoczniach do lotów Piotrek czuje się jak ryba w wodzie, bo on się na nich bawi. Nie tyle walczy o miejsca, co po prostu czerpie ogromną radość z latania - mówił nam kiedyś Jan Szturc, trener, który uczył Żyłę skakać.
Fachowiec z Wisły przez kilkadziesiąt lat wyszkolił mnóstwo chłopców, a w ostatnich latach również trochę dziewcząt. I nigdy nie trafił na kogoś tak nastawionego jak Żyła. A przecież jest odkrywcą talentu Adama Małysza.
- Piotrek zawsze był pierwszy do wszystkich ćwiczeń na przełamywanie lęku. Wyglądał na chłopaka, który po prostu niczego przełamywać nie musi - mówił nam Szturc w 2020 roku, gdy Żyła wygrał na Kulm konkurs Pucharu Świata.
Wtedy trener Szturc ze szczegółami opowiadał takie historie, których słuchanie może wywołać dreszcz strachu. Przypomnijmy.
Pierwsza:
"Chodziliśmy do ośrodka dla niepełnosprawnych w Wiśle i tam wychodziliśmy na balkon na wysokości pięciu metrów. Chłopcy przechodzili za barierkę, na deskę, którą im wystawiałem. I z tej belki wyskakiwali w pozycji, jaką skoczek przyjmuje w locie, żeby tak spaść na gąbki i materace. Piotrek od razu leciał na klatkę, głowę i brzuch, a nie na nogi. Zawsze do końca był ponapinany, wytrzymywał jak trzeba. Nic dziwnego, skoro do takich wyskoków nastoletni Żyła przygotowywał się już jako kilkulatek. Robił to, skacząc w zaspy z dachu stodoły swoich rodziców".
Druga:
"On od najmłodszych lat chodził też na 10-metrową wieżę na basenie w Wiśle i skakał z niej na główkę. A to naprawdę wymaga dużej odwagi".
Trzecia:
"Piotrek długo biegał na nartach. Chyba do 16. roku życia. Jak już pobiegał, to odwiedzał mnie na położonym 500 metrów od trasy wyciągu, który prowadziłem. Wjeżdżał sobie na tych biegówkach na samą górę stoku i skakał salta, piruety, śruby, gwiazdy - co tylko wymyślił on, albo co tylko ktoś mu zaproponował. A wszystko lądowane telemarkiem! Oczywiście troszkę nart połamał, ale to była czysta radość patrzeć na te ewolucje. Po dwie godziny się tak bawił".
Kto wie, czy w sobotę Żyła nie napisze kolejnej historii. Gdyby zawalczył o medal MŚ, byłaby to historia naprawdę nie do uwierzenia.
- No... tak - powiedział szósty na razie zawodnik MŚ, gdy Flip Czyszanowski z TVP Sport oceniając jego czwartkowy występ, stwierdził, że to to dowód, że w skokach wszystko może się zmienić w ciągu kilkunastu godzin. Po chwili Żyła dodał: "Trzeba to sobie w głowie poukładać, zredukować oczekiwania wobec siebie, bo to najbardziej blokuje. Trzeba robić to, co jest najistotniejsze i czerpać z tego radość".
"Robić to, co jest najistotniejsze" znaczyło chyba tyle, co "Nie ma co przeszkadzać skoczni, trzeba mieć szybkość, bo to jest w lotach najważniejsze, a ja mam na to swoje sposoby".
Żyła tłumaczył, że czuje się dobrze, że skokami się nie męczy - podczas gdy inni zawodnicy powtarzają, że cztery loty (dwa w porannych treningach i dwa w popołudniowym konkursie) na mamucie jednego dnia to bardzo duży wysiłek - a nawet że może skakać i skakać.
- Fajnie się czułem, fajny dzień miałem. Zrobiłem swoją robotę i miałem z tego fun - podsumowywał Żyła.
Powtórzenie tego wszystkiego w sobotę może dać naprawdę świetny efekt. Już szóste miejsce jest czymś, co było nie do wywróżenia komuś, kto w żadnym z 14. konkursów tego sezonu nie wszedł do top 10, kto średnio zajmował 23. miejsce i kto jest 22. w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Żyła to nie jest Robert Kranjec (Słoweniec aż sześć ze swoich siedmiu zwycięstw w Pucharze Świata odniósł na skoczniach do lotów) albo Martin Koch (Austriak wygrał w Pucharze Świata pięć konkursów, z czego aż cztery na mamutach). Ale Żyła to też superlotnik, choć w jego przypadku liczby nie mówią wszystkiego. On na mamutach wywalczył jedno ze swych dwóch zwycięstw w PŚ i pięć z 23 podiów. Za to wszystko mówią nam takie dni jak czwartek w Bad Mitterndorf - gdy przychodzą loty, to Żyła odżywa. Jego adrenalina napędza jak nikogo innego. Dla niego loty mogłoby być w kalendarzu Pucharu Świata co tydzień. A dla nas dobrze, że wreszcie loty przyszły, bo w końcu wydarzyło się coś, co chociaż na chwilę pozwala nam się uśmiechnąć. Niech to trwa chociaż do końca tego weekendu na Kulm.
Trzecia i czwarta seria indywidualnych MŚ w sobotę od godziny 14.00. W niedzielę od 14.00 konkurs drużynowy.