Apoloniusz Tajner mówi wprost o sygnałach z PiS. "Nieakceptowalne"

Łukasz Jachimiak
- Byliśmy na obiedzie i rozmawialiśmy o moich staraniach o wejście do parlamentu. Prezydent bardzo mnie popierał - mówi Apoloniusz Tajner o niedawnym spotkaniu z Aleksandrem Kwaśniewskim. - Usłyszałem od niego, że to idealny czas, bo już nie muszę się obawiać, że moje zaangażowanie w politykę zaszkodzi Polskiemu Związkowi Narciarskiemu czy Polskiemu Komitetowi Olimpijskiemu - dodaje nowy poseł. Były trener Adama Małysza wspomina, jak lata temu pomagał politykom przekonać Polaków do Unii Europejskiej i jak ostatnio zaczął się obawiać, że PiS nas z UE wyprowadzi.

Apoloniusz Tajner ma 69 lat i jest honorowym prezesem Polskiego Związku Narciarskiego. Kierował nim od roku 2006 do 2022, gdy został zastąpiony przez Adama Małysza.

Zobacz wideo Kontrowersyjne decyzje Tuska. Wśród nowych Kołodziejczak, Wołoszański oraz Tajner

We wcześniejszych latach Tajner był trenerem kadry skoczków narciarskich i doprowadził Małysza do wielkich sukcesów, m.in. srebrnego i brązowego medalu igrzysk olimpijskich, złotego i srebrnego medalu MŚ, trzech Pucharów Świata i zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni.

W niedzielnych wyborach do parlamentu na Apoloniusza Tajnera, kandydata do sejmu startującego z listy Koalicji Obywatelskiej w okręgu nr 27 (Bielsko-Biała oraz powiaty bielski, cieszyński, pszczyński i żywiecki), zagłosowało 20 748 osób, dzięki czemu Tajner uzyskał mandat posła.

Łukasz Jachimiak: Pozostaje pan honorowym prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, ale pewnie od teraz trzeba do pana mówić "panie pośle"?

Apoloniusz Tajner: Nie jestem osobą, która przywiązuje wagę do takich spraw, ale proszę, żeby ewentualnie mówiąc "pośle" nie zapominał pan o "p" w tym słowie!

Słyszę, że są humor i forma!

- Oczywiście! Dostałem duże poparcie społeczne. Miałem nadzieję, że w wyborach zagłosuje na mnie 10-12 tysięcy osób, a dostałem prawie 21 tysięcy głosów. Jestem bardzo zadowolony, że taki efekt dało moje chodzenie po miastach, miasteczkach i wsiach i spotkania z ludźmi. Przez trzy tygodnie miałem dwa i pół tysiąca kontaktów z wyborcami.

Kontaktów to znaczy rozmów?

- Tak, policzyłem, że tyle było wszystkich rozmów - i tych krótkich, gdzie się przedstawiłem, wręczyłem ulotkę i poprosiłem o wsparcie, odpowiadając na jedno czy dwa pytania, ale i takich długich, bo niektórzy ludzie mieli ochotę dłużej porozmawiać.

Więcej było rozmów o polityce czy o sporcie, zwłaszcza o czasach małyszomanii?

- Dużo więcej było rozmów o polityce, o aktualnych problemach ludzi. Ale oczywiście zdarzały się i rozmowy o starych, dobrych czasach. Jestem rozpoznawalny, ludzie pamiętają wielkie chwile ze sportu. Musiałem się tylko przebić do nich z informacją, że teraz kandyduję do sejmu. Wtedy ludzie mnie pytali, co chcę zrobić i co myślę o sytuacji, w jakiej jest Polska. Bardzo dużo było obaw, że dalej będzie tak, jak jest teraz, po ośmiu latach rządów PiS. Naprawdę wielu ludzi mówiło, że jeśli rządy się nie zmienią, to chcieliby z Polski wyjechać, ale nie wyjadą, bo nie pozwolą im na to finanse. Widziałem, że ludzie potrzebują nadziei na zmiany. Czułem, że dokonała się taka przemiana, którą zobaczymy w wynikach wyborów. Byłem spokojny, że ludzie zagłosują za zmianami. A spokój zyskałem na Marszu Miliona Serca. Uczestniczyło w nim mnóstwo uśmiechniętych, pewnych swego ludzi. Przyjechali do Warszawy, mając poczucie, że to ważny moment. Poświęcili swój czas, zrobili to na swój koszt, absolutnie nikt ich do tego nie zmuszał i na miejsce nie zwoził. Tam był klimat zmiany. Było widać, że jest w narodzie masowe niezadowolenie.

Po tym marszu jedni twierdzili, że poszło w nim tylko 60 tysięcy osób, a inni - że aż milion. Pan widział kiedyś pod Wielką Krokwią w Zakopanem 100 tysięcy ludzi, więc pewnie potrafi pan powiedzieć, które szacunki były bliższe prawdy?

- Marsz był transmitowany i wszyscy mogli sobie zobaczyć, jak wyglądał. Idąc w tym marszu jakieś sto metrów od czoła, zaraz po starcie przez pierwszą godzinę przemieściłem się o mniej więcej 150 metrów. Dlatego, że cały czas dołączało mnóstwo ludzi z bocznych ulic i razem tworzyliśmy potężną rzekę naprawdę spokojnych, uśmiechniętych Polaków, którzy chcieli zmiany. Czuło się, że ta determinacja objawi się 15 października w głosowaniu. I tak się stało.

Po uzyskaniu mandatu posła udzielił pan już kilku wywiadów i w jednym z nich powiedział pan, że obawiał się nawet, że dalsze rządy Prawa i Sprawiedliwości mogłyby oznaczać wyjście Polski z Unii Europejskiej.

- Nie mówię, że to był poważny trend w działaniach dotychczasowego rządu, ale na pewno istniały grupy osób z tego środowiska, które właśnie na dążeniu do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej budowały swoje polityczne poparcie. A sam fakt stawiania takiej kwestii jest alarmujący. Przecież Unia Europejska to nasze bezpieczeństwo, rozwój gospodarczy, to otwarte granice - to są tak podstawowe dobra, że absolutnie nie wolno nam ich stracić. Dla mnie każdy sygnał podważający te wartości jest nieakceptowalny. I widać, że dla większości Polaków też. W wyborach wzięła udział ogromna większość Polaków i ci ludzie swoimi głosami potwierdzili, że bardzo ważne jest dla nich dokładnie to, co dla mnie, czyli nienaruszalność konstytucji, trójpodział władzy, zaprzestanie dewastacji prawa, co prowadziło do samych złych rzeczy.

Mówi pan o Unii Europejskiej, z której Polska absolutnie nie powinna wychodzić, a pamiętam, jak kiedyś opowiadał mi pan o politykach, którzy Adama Małysza i pana próbowali namówić do popierania wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jak to było z pomysłem bodajże ówczesnego premiera Leszka Millera, żeby po którymś z konkursów Pucharu Świata Adam Małysz wszedł na podium z flagami Polski i Unii Europejskiej albo żeby zamienił się flagami narodowymi ze Svenem Hannawaldem?

- Adam był proszony o zaangażowanie się w promowanie wejścia Polski do Unii Europejskiej. Chodziło o przekonanie rodaków, że to dla kraju korzystne. Adam całym sercem był "za", ale kiedyś mieliśmy takie spotkanie z politykami przy okazji meczu piłkarskiego gwiazd skoków z całego świata z polskimi artystami i prezydent Aleksander Kwaśniewski rozmawiał z Adamem i Adam poprosił, żeby jego nie angażować w żadne polityczne działania. Uznaliśmy, że dla Adama tak będzie najlepiej. Ja poszedłem na spotkanie na Placu Zamkowym, tam prezydent Kwaśniewski zapowiadał, że nasze wejście do Unii jest już bardzo blisko, a ja zabrałem głos i powiedziałem tylko tyle, że my, reprezentacja Polski skoczków, już zdecydowanie jesteśmy w Europie, że nasze standardy są tak wysokie, że na pewno standardy unijne nie tylko wypełniamy, ale nawet przeskakujemy i że tego samego życzę Polsce w każdej dziedzinie. W ten sposób lekko poparłem dążenia kraju do wejścia w struktury, które - miałem takie przekonanie - pomogą nam się rozwinąć, które wszystko ułatwią.

My mieliśmy porównanie, jak jest u nas, a jak w innych krajach i wiedzieliśmy, że wejście do Unii pozwoli nam na pogoń za światem, który nam uciekł. Organizacyjnie, finansowo, logistycznie, bo przecież od 2004 roku mieliśmy ogromne ułatwienia w podróżowaniu. Kiedy granice były dla nas zamknięte, musieliśmy planować bardzo długie postoje na granicach i mieliśmy mnóstwo problemów z przewożeniem sprzętu tak, żeby się nikt nie czepiał. Żyliśmy w trzecim świecie, a ten pierwszy coraz dalej nam uciekał.

Wyobrażam sobie, jak bardzo na granicach zmienił się wasz komfort.

- Na polskich granicach to jeszcze nie było problemu - nasi celnicy, widząc Adama, robili wszystko, żeby pomóc. A i zwykli ludzie przepuszczali nas w kolejkach. Auta się rozjeżdżały, przekazywano sobie, że to Małysz jedzie i że trzeba go przepuścić. Ale dalej - na granicach słowacko-austriackiej czy czesko-austriackiej traciliśmy mnóstwo sił, czasu i często nerwów. Jak każdy, kto w tamtych latach często podróżował.

Wspomniał pan prezydenta Kwaśniewskiego, który od lat jest miłośnikiem i znawcą sportu i który 20 lat temu z panem i z Adamem Małyszem był w ciągłym kontakcie, bo jeździł na zawody i telefonował do was po sukcesach. A teraz macie kontakt? Gratulował panu wejścia do Sejmu?

- Dziesięć dni temu byłem w Krakowie na uroczystości wręczenia prezydentowi Kwaśniewskiemu doktoratu honoris causa Akademii Frycza-Modrzewskiego. Prezydent mnie na to wydarzenie zaprosił, później byliśmy na obiedzie i rozmawialiśmy o moich staraniach o wejście do parlamentu. Prezydent bardzo mnie popierał. Usłyszałem od niego, że to idealny czas, bo jestem w momencie, w którym nie muszę się już obawiać, że moje zaangażowanie w politykę zaszkodzi Polskiemu Związkowi Narciarskiemu, gdzie przez lata byłem prezesem czy Polskiemu Komitetowi Olimpijskiemu, gdzie byłem wiceprezesem.

Jakieś rady prezydent Kwaśniewski panu dawał?

- Za radę wystarczy mi wykład, jaki prezydent miał na uczelni. Mówił o zasadach demokracji i przekazał w nim wszystko, co powinienem wiedzieć ja i co powinien wiedzieć każdy parlamentarzysta. Prezydent Kwaśniewski to bardzo zrównoważony, mądry człowiek. Dla mnie to jest mąż stanu.

Wyobraża już pan sobie pierwsze wyjście na mównicę sejmową? Będzie pan miał stres?

- Nie sądzę, żebym mógł mieć jakiś stres. Przez lata często występowałem i umiem to robić. Mam taką zasadę, że występuję wtedy, gdy jestem pewny tego, co mówię, gdy jestem w temacie doskonale zorientowany i gdy wiem, co swoim wystąpieniem chcę uzyskać.

Ma pan już plan na swoje pierwsze wystąpienie w roli posła?

- Jeszcze go sobie nie przygotowałem, bo najpierw czekam na przeszkolenie organizacyjne. W przyszłym tygodniu mamy zostać zaproszeni do sejmu i zapoznani ze wszystkimi informacjami. To standardowe działanie dla nowych posłów. Pierwsze posiedzenie będzie zapewne w połowie listopada, bo ono musi się odbyć w ciągu 30 dni od wyborów. Wtedy dopiero będziemy wiedzieli, co dalej. Myślę, że w grudniu, w styczniu dopiero powstanie nowy rząd i dopiero wtedy sejm oraz senat zaczną normalnie działać.

I co konkretnie pan będzie chciał zdziałać w nowym miejscu i w nowej roli? Czytam, że zamierza pan działać na dole sportowej piramidy, że chce pan, żeby lepiej funkcjonował sport dzieci i młodzieży i żeby lepiej mogły działać małe kluby. Ale jaki konkretnie ma pan na to pomysł?

- Mam gotowy pomysł, ale proszę zrozumieć, że nie chcę go rozwijać w tej rozmowie, tylko zamierzam to zrobić na sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki. Powiem tylko, że poza działaniem w tym gronie zamierzam też przeprowadzić szerokie konsultacje między związkami sportowymi. Dobrze znam specyfikę polskiego narciarstwa, ale jeżeli mamy popracować nad ważnymi zmianami w sporcie dzieci i młodzieży, to muszę to skonsultować i widzę to tak, że stworzę grupę, która ze mną nad tym popracuje. Chcę wziąć pod uwagę specyfikę wszystkich związków sportowych, żeby program był sensowny, merytoryczny.

Nie zdradza pan szczegółów, ale myślę, że dobrze by było, gdyby Spółki Skarbu Państwa zaangażowały się raczej w finansowanie sportu dzieci i młodzieży, a nie jak teraz we wspieranie chyba tylko mocnych klubów i gwiazd naszego sportu.

- Zdecydowanie tak. Program, który wymyśliłem, na pewno będzie się wiązał z jakimiś obciążeniami finansowymi, ale naprawdę mam pomysł, który już z wieloma ludźmi konsultowałem, gdy byłem jeszcze w PKOl-u. Zdecydowanie można i trzeba zrobić coś, co usprawni system. Bo ten system już jest, ale na razie pozwala tylko na wyłuskiwanie pojedynczych talentów. Ja to porównuję do diamentowych pól. Ktoś kopie przez 30 lat i znajdzie kilka drobnych diamentów, a ktoś inny przyjdzie na taką działkę, zabierze się do kopania lepiej przygotowany i wykopie potężny diament. W naszym sporcie pojedyncze diamenty się wykopują. Nawet wielkie. Ale chodzi o to, żeby znajdować ich więcej. I żeby odkopywanie ich było regułą. Do tego potrzebne są systemowe rozwiązania.

Można chyba powiedzieć, że przez lata pracy w skokach narciarskich najpierw trafił pan na ogromny diament, jakim był Adam Małysz, a po latach związkowi udało się otworzyć kopalnię diamentów, patrząc na sukcesy następnych skoczków po Małyszu, ale jednocześnie ciągle potrzebna jest praca u podstaw, żeby nagle ta nasza kopalnia nie została zamknięta?

- Tak, tam został uruchomiony program, dzięki któremu działa system. Program szukania następców ma już 19 lat. Trenują w nim skoczkowie od siódmego roku życia i nawet jak mamy roczniki z mniejszym potencjałem, to można powiedzieć, że w skokach nie mamy dziur, nie mamy braku zawodników, w żadnej kategorii wiekowej od siódmego do 37. roku życia. A kiedy obejmowałem kadrę jako trener w 1999 roku, to mieliśmy czterech skoczków i dopiero za trzy lata doszli kolejni. Dziś jest ciągłość, mamy wielu zdolnych zawodników, co jest dowodem, że system działa. W naszym sporcie trzeba wprowadzać takie systemy, trzeba wzmacniać małe kluby i klubiki, trzeba wzmacniać samorządy, bo sport dzieci i młodzieży jest przecież na ich garnuszku. To wszystko musi stać się sensowne i merytoryczne.

Bo dziś samorządy mając braki w budżecie nie przeznaczą pieniędzy na sport, gdy nie mają ich na pilniejsze wydatki?

- Oczywiście. Nawet samorządy lubiące sport i mające chęci się nim zająć muszą się opowiadać za bardziej istotnymi rzeczami, za pierwszymi potrzebami dla danego miasteczka czy dla danej wsi. Trzeba samorządom otworzyć nową furtkę dla działań w sporcie i wesprzeć je celowo. To wszystko pojawi się pewnie po pierwszych stu dniach nowego rządu. W konkretach na pierwsze 100 dni, jakie przedstawił Donald Tusk, tego tematu nie ma. Ale spokojnie - my w sejmowej komisji będziemy mieli czas nad tym popracować, przygotować wszystko. Bo to jest naprawdę ważny i potrzebny temat.

Pana na przyjście do sejmu i zajęcie się tym tematem namówił Donald Tusk? Słyszałem, że to nie pan zabiegał, tylko o pana zabiegano, ale kto konkretnie przyszedł do pana z propozycją?

- Nie to, że zabiegano, po prostu mi to zaproponowano. Ale nie chcę podawać szczegółów.

A powie pan chociaż, dlaczego startował z listy Koalicji Obywatelskiej jako kandydat bezpartyjny? To był pana warunek?

- Tak, to było dla mnie ważne, bo nie chciałem, żeby kierowały mną jakieś rygory partyjne. Zostało to przyjęte bez żadnego problemu. A ja oczywiście wiem, że lojalność mnie obowiązuje.

Co to znaczy, jeśli chodzi o głosowania dotyczące spraw światopoglądowych? Na przykład: przyjdzie głosowanie dotyczące ustawy antyaborcyjnej i wtedy będzie pan mógł decydować indywidualnie, czy jednak będzie trzeba słuchać partii?

- W tej sprawie jestem za obowiązującym wcześniej kompromisem aborcyjnym. Oczywiście będzie mnie też obowiązywać lojalność względem ugrupowania, które zaprosiło mnie na swoje listy.

Dodam, że zamierzam też działać w komisjach i grupach, które będą pracowały dla dobra samorządów, żeby przywrócić im systemową sprawiedliwość funkcjonowania. I będę się upominał o drobnych i średnich przedsiębiorców. Bardzo dużo rozmów odbyłem z ludźmi, którzy mówili mi, że bardzo czekają na te wybory z nadzieją, że dzięki zmianie władzy wytrwają. Zwłaszcza mikroprzedsiębiorcy, mali i średni przedsiębiorcy, ludzie działający w usługach, twierdzili, że jeżeli będzie kontynuacja dotychczasowych rządów, to dłużej nie wytrzymają i będą zamykać swoje interesy. Niedawno czytałem, że w tym roku w Polsce swoje biznesy zamknęło ponad 100 tysięcy ludzi. Przecież to bardzo osłabia gospodarkę. Trzeba to zjawisko zatrzymać.

Więcej o: