Kulisy wielkiego transferu w polskich skokach. "Oferta jak z Formuły 1"

Jakub Balcerski
Na to, żeby ściągnąć go do Polski, nalegał sam Thomas Thurnbichler. Jest świeżo po świetnym sezonie z Włochami i miał w perspektywie przygotowanie ich do domowych igrzysk za trzy lata, ale gdy David Jiroutek otrzymał ofertę od Polskiego Związku Narciarskiego, nie mógł odmówić. - Dostał ofertę jak z Formuły 1 - mówi Sport.pl jego brat, Jakub Jiroutek.

David Jiroutek nowym trenerem polskiej kadry B skoczków. O tej zmianie informował dziennikarz TVP Sport Mateusz Leleń, a teraz, przy ogłoszeniu składów grup szkoleniowych na nowy sezon, potwierdził to PZN. Działacze sięgnęli po ciekawą postać - Jiroutek pracował z czeską, rosyjską i francuską kadrą, ale najbardziej chwalony jest za osiągnięcia z zeszłego sezonu we Włoszech. Zaliczył tam drugi najlepszy wynik kadry w historii startów w Pucharze Świata.

Zobacz wideo Fornal o finale LM: Fajnie będzie pokazać, że polska siatkówka stoi na wysokim poziomie

O tym, jaki jest nowy szkoleniowiec zaplecza polskich skoków, które po ostatnim słabszym sezonie potrzebowało świeżości, opowiada Sport.pl jego brat i również były skoczek, a obecnie trener Jakub Jiroutek. W wielowątkowej rozmowie wyjaśnia też, dlaczego kluczowym elementem dla zatrudnienia Davida w Polsce była ich współpraca przy systemie neurocoachingu, który szkoleniowiec stosuje od kilku lat, a w którym wyspecjalizował się jego brat.

Jakub Balcerski: Pana brat został już oficjalnie ogłoszony w roli trenera polskiej kadry B. Dziennikarz Viaplay Piotr Majchrzak podał na Twitterze, że to pan zastąpi go w roli trenera włoskiej kadry. To prawda?

Jakub Jiroutek: Zgadza się. Porozumieliśmy się z Ivo Pertile, dyrektorem sportowym włoskiej federacji i to już dogadane: wrócę do włoskiej kadry, którą wcześniej prowadziłem od 2009 do 2014 r. Teraz jestem na urlopie i po nim podpiszę umowę i zaczniemy przygotowania do sezonu od ostatniego tygodnia maja.

To znaczy, że kompletnie opuszcza pan czeskie skoki?

- Tak. Byłem trenerem juniorów przez ostatnie dwa lata, poprowadziłem ich na mistrzostwach świata w Zakopanem i Whistler. Nosiłem się z zamiarem, żeby coś zmienić i któregoś ranka po prostu obudziłem się z myślą: powinienem zostawić Czechy. Konsultowałem tę decyzję z paroma osobami i tylko utwierdziłem w przekonaniu, że to odpowiedni wybór. Potem ustaliłem wszystko z czeskim związkiem i moim klubem, Duklą Liberec.

I to zbiegło się z odejściem Davida z Włoch? Rozmawiał pan z nim o ofercie z Polski? Podejmując decyzję, wiedział pan, że od razu może porozumieć się z tamtejszymi działaczami?

- David był zadowolony i szczęśliwy we Włoszech. Zespół się rozwijał, odnosił pierwsze małe sukcesy, było widać spory progres. Ale jeśli przychodzi do ciebie ktoś z Formuły 1, to przecież nie odmówisz. A Polska ma w skokach właśnie taki status. Więc David dostał ofertę jak z Formuły 1.

To była świetna propozycja pracy ze znakomitymi zawodnikami, takim prawdziwym zespołem, bo we Włoszech miał tylko kilku chłopaków, a do tego z perspektywą na przyszłość. Szybko podjął decyzję i zgodził się na pracę w Polsce. Rozmawiał o tym najpierw ze mną, a potem przekazał Ivo Pertile i reszcie włoskiego związku, że zamierza odejść. Wtedy skontaktowali się ze mną i z racji, że byłem już wolny, też szybko doszliśmy do porozumienia.

Jak widzi pan tę decyzję Davida i jego pracę w Polsce? Mówi pan, że to oferta jak z F1, ale przecież przychodzi tu "tylko" w roli trenera zaplecza głównej kadry.

- Dla niego to bardzo interesujący projekt i wielka szansa. Macie dużo młodych, obiecujących skoczków, niektórych już w kadrze B, innych jeszcze wśród juniorów. Myślę, że będzie mu się tu pracowało jeszcze lepiej niż we Włoszech.

A zaakceptuje rolę tego, który musi podążać za systemem, w jakim pracuje Thomas Thurnbichler z kadrą narodową? Podobno Austriak bardzo nalegał, żeby Polacy dogadali się właśnie z Davidem.

- To on jako pierwszy się z nim kontaktował. Powiedział mu, że śledził jego karierę już od czasu, gdy działał w czeskiej kadrze, we Francji, a teraz we Włoszech. Sporo rozmawiali i wydaje mi się, że myślą podobnie, zgadzają się w wielu kwestiach.

Który z was pierwszy zaczął skakać, David czy pan?

- David. Mieszkaliśmy w Broumovie, ale rodzice przenieśli się za pracą do Harrachova, a tam będąc dzieckiem w latach 80. i 90. łatwo było zafascynować się skokami. Choć David zaczynał od zjazdów. W wieku ośmiu czy dziewięciu lat zamienił je na skoki. Pozazdrościłem mu i skoki wciągnęły też mnie.

Powiedzmy sobie otwarcie: obaj nie zrobiliście wielkiej kariery. Jego największym sukcesem pozostało chyba złoto mistrzostw świata juniorów w drużynie, u pana wyniki w lotach narciarskich.

- Tak, raz byłem piąty na mamucie w Vikersund. David miał krótką karierę ze względu na konkretny problem. Zaczynał jeszcze, gdy skakano stylem klasycznym. I przejście z prowadzenia nart równolegle do stylu V było dla niego przeszkodą nie do pokonania. Musiał skończyć ze skokami. U mnie poszło łatwiej. Gdy styl V stawał się bardziej popularny, podpatrywałem w telewizji, jak układają się w powietrzu ci, którym przestawianie się na tę technikę szło dobrze. I gdy raz spróbowałem tego na skoczni na treningu, wiedziałem, że będę w stanie tak skakać.

Czeskim skoczkom było wtedy jednak bardzo trudno. Nasz dobry okres skończył się gdzieś koło 1995, może 1996 r. Brakowało odpowiednich ludzi, pieniędzy i pomysłu. W siedem lat miałem siedmiu trenerów w głównej kadrze. To był szalony okres pełen głupich i błędnych decyzji.

Gorszych niż teraz? Czeskie skoki obecnie są już wręcz na dnie i trudno patrzeć pozytywnie na ich przyszłość, czego sam doświadczał pan jako trener.

- Złożyło się na to co najmniej kilka problemów. Przede wszystkim nikt nie patrzył na to, jak ubogą mamy skokową infrastrukturę. W tej kwestii jakby wszystko zatrzymało się na mistrzostwach świata w lotach narciarskich w Harrachovie w 2014 roku. A jeszcze dwa lata później Roman Koudelka wygrywał konkurs Pucharu Świata w Wiśle. Byliśmy wtedy na wieży z Michalem Doleżalem, który zajmował się kadrą juniorów, bo główny trener Czechów Richard Schallert akurat chorował. Widzieliśmy, jakie możliwości miał Roman, ale i cała kadra.

Ale poziom wyraźnie się obniżył i przyszły słabe wyniki. Po igrzyskach w Pjongczangu wszyscy zdali sobie sprawę z tego, jak wyraźny jest to kryzys. Do kadry w roli trenera przyszedł David i zmienił wiele. Rezultaty się poprawiły, ale problemy pozostawały te same od lat: infrastruktura, brak pieniędzy, a co za tym idzie także perspektyw i motywacji. Davida zwolniono w połowie kolejnego sezonu i zaczął się chaos. Czterech trenerów w trzy lata, brak konkretnej myśli dla całego systemu. Seria błędów, nieporadności, do tego zła atmosfera i odejścia wielu zawodników i mamy dramat, który teraz widzi tu już cały świat skoków.

Co musi się zmienić w czeskich skokach, żeby podjąć próbę powrotu do tego, czym były kiedyś?

- W 2010 r. mieliśmy 150 zawodników. Obecnie jest ich pewnie około 100. Ta liczba nie jest największym problemem. Najwięcej dzieci chcących uprawiać skoki tracimy, gdy kończą szkołę podstawową. Poprawa w tym miejscu to klucz do dobrze działającego systemu szkolenia w przyszłości, coś, co gwarantuje przetrwanie. Ale czeskim skokom potrzeba przede wszystkim zmiany podejścia.

Jakim trenerem jest David Jiroutek?

- Jest profesjonalistą. Ma dużo doświadczenia. Przeżył wiele kryzysów wewnątrz zespołów, które prowadził, wie, jak nimi zarządzać, a to bardzo cenne. Myślę, że coraz bardziej, tak jak ja, odchodzi od stawiania szlifowania siły i dynamiki ponad to, co dzieje się pomiędzy treningami. Czyli kontrolę psychiki, tego, jak żyjesz, myślisz i z czego korzystasz, żeby stawać się lepszym. Twój umysł musi odpowiednio współpracować z mózgiem i twoim ciałem.

Wspomina pan tu o założeniach neurocoachingu. Zna się pan z Markiem Noelke? Jak doszło do tego, że podobne techniki jak u Niemca, pojawiły się w pana warsztacie?

- Pamiętam jak pracował w ten sposób z austriacką kadrą za czasów Alexandra Pointera. Potem obserwowałem też w mediach społecznościowych, jak się w tym rozwija, prowadzi wykłady na uczelniach, czy pomaga sportowcom indywidualnie. W moim przypadku kontakt z neurocoachingiem zaczął się od 2018 r. Byłem na szkoleniach w Lipsku i Stugartcie. Płaciło się za nie aż 800 euro za dzień, ale to był dla mnie punkt zwrotny. Od tego momentu miesiące składały się dla mnie z kolejnych seminariów. Nauka, praktyka, próbowanie różnych technik i układanie własnego systemu.

W zeszłym roku założyłem firmę z przyjaciółmi. Pierwszym jest były piłkarz, którego Polacy powinni kojarzyć z okresu w Polonii Bytom, był tam również dyrektorem sportowym. To Lukas Killar. Drugim jest były siatkarz czeskiej reprezentacji Jakub Vesely. Też grał w Polsce, w AZS-ie Częstochowa. Na początku naszych działań chętnych było niewielu, teraz mamy już 10-12 zawodników pod opieką w samych Czechach. I praktycznie każdy z innej dyscypliny sportu.

Wśród skoczków z tych metod korzystałem w pracy z Frantiskiem Lejskiem. Gdy miał 15 lat, groźnie upadł w Libercu. Dwa lata nie skakał, w ogóle nie uprawiał sportu. Wrócił i już po roku miał niezłe wyniki - od 50-60. miejsca w zawodach najniższej rangi wspiął się do 16. miejsca na mistrzostwach świata juniorów w Zakopanem. Ten szybki progres, choć bez treningu pod kątem dynamiki i siły, był wręcz zadziwiający. Wszedł na poziom czołówki juniorów, a naszym celem wcale nie były wyniki, tylko ogólny postęp.

To dlaczego teraz Lejsek ogłosił zakończenie kariery?

- Podjął decyzję już w styczniu. Rok temu był juniorem i ze mną pracował. Teraz przeniósł się jednak do Vasji Bajca, który w połowie sezonu został zwolniony z głównej kadry Czech. Frantisek był poziom wyżej, ale nie korzystał już z naszych metod. Ale okej, pracował, jak mógł, starał się wykorzystywać potencjał. Przyszły jednak problemy rodzinne i musiał zacząć "normalną pracę", żeby mógł się utrzymywać. Ze skoków, tego, co zapewniała federacja, czy wojsko, nie dałby rady.

David też korzysta z tych neurocoachingowych technik?

- Tak, zaczął już we Francji i obaj byliśmy zadowoleni z efektów. Pomogłem mu je wprowadzić, David uczył się pracy w tym systemie. Dlatego neurocoaching był potem bardzo ważnym elementem jego pracy we Włoszech. Wierzę, że to jeden z głównych elementów, które złożyły się na rozwój tej drużyny, na drugi najlepszy wynik w historii włoskich skoków w Pucharze Świata. I na pewno będziemy pracować nad tym z Davidem w przyszłości, więc i w Polsce.

Wierzy pan, że to będzie współpraca na lata?

- Jestem przekonany, że David odpowiednio pomoże Thomasowi Thurnbichlerowi i sprawi, że zaplecze polskich skoków wejdzie na znacznie wyższy poziom.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.