PZN rozmawiał z trzema wielkimi nazwiskami. Tak w Polsce szukają trenera

Jakub Balcerski
Rok temu PZN był bliski zatrudnienia dla polskich skoczkiń wychowawcy mistrzyni olimpijskiej Ursy Bogataj. Teraz związek rozmawiał nawet z trenerem, który właśnie doprowadził Evę Pinkelnig do Kryształowej Kuli i wicemistrzostwa świata, a z Austrią wygrał Puchar Narodów. Tylko jak przekonać największych do pracy z kadrą, którą trzeba zbudować od podstaw?

14. miejsce na 16 sklasyfikowanych drużyn - tak słabo wypadają polskie skoczkinie w klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów w zakończonym właśnie sezonie Pucharu Świata. Gdyby liczyć jedynie wyniki konkursów indywidualnych, Polkom zostałoby tylko 6 pkt Nicole Konderli. To najgorszy wynik wśród wszystkich kadr.

Zobacz wideo Zieliński: Czesi grali to co chcieli, nie było nam łatwo

Potrzeba twardego resetu. "My tak naprawdę już nie wiemy"

Ale polskie skoki kobiet są chore nie od tej zimy. Polski Związek Narciarski lata temu nie postawił na ich rozwój w odpowiedni sposób. Kolejne złe decyzje sprawiły, że kryzys się pogłębiał. Teraz związek nie ukrywa niezadowolenia z tego, jak wygląda sytuacja. Konsekwencja błędów i braku działania jest taka, że Polska znajduje się kilka, jeśli nie kilkanaście lat za światową czołówką.

Prezes PZN-u Adam Małysz stara się dokonać zmian. Przyznał, że żałuje zatrudnienia w roli głównego trenera na zeszły sezon Szczepana Kupczaka. Kombinator norweski musiał przerwać swoją karierę, a w kadrze zawodniczki i tak korzystały głównie z pomocy innych szkoleniowców, z którymi pracowały indywidualnie. Wszystko działo się w atmosferze wzajemnej niechęci, konfliktu, braku współpracy i podstawowych różnic w podejściu do pracy.

- Może faktycznie trzeba liczyć, że ktoś z zewnątrz, kto tu przyjdzie, powie nam, jak to naprawić, bo my tak naprawdę już nie wiemy - mówił w trakcie mistrzostw świata w Planicy Małysz. Zapewniał, że związek stara się sprowadzić nowego trenera dla skoczkiń, a na Kupczaka będzie musiał mieć nowy plan, już nie w tak odważnej roli.

Szkoleniowcowi nie szkoda podjęcia się wyzwania, ale na MŚ potakiwał, gdy słyszał od dziennikarzy, że było dla niego za duże. Na pytanie o to, co było dla niego największą trudnością odpowiadał: poukładanie drużyny od środka.

Kruczek mówił trenerowi Norweżek o 15 polskich talentach. "To więcej niż u nas"

Poza atmosferą w grupie, która w trakcie tego sezonu, delikatnie mówiąc, nie była najlepsza, w Polsce straszą nawet suche liczby. Na przykład ta z niedawnego tekstu dziennikarza Sport.pl, Łukasza Jachimiaka, która przedstawia, ile zawodniczek trenuje tu skoki: 41, z czego 13 z licencją FIS. To bardzo mało. A statystyka jest jeszcze sprzed zakończenia kariery przez Kingę Rajdę. Teraz skaczących Polek zostało zatem 40.

Od Christiana Meyera usłyszeliśmy, że Łukasz Kruczek, koordynator skoków narciarskich w PZN-ie i trener pomagający liderce Polek Nicole Konderli, opowiadał mu aż o 15 utalentowanych zawodniczkach gotowych do rozwoju. - To więcej niż u nas - mówił nam trener Norweżek i dziwił się, gdy tłumaczyliśmy, że w Polsce wcale nie jest aż tak dobrze.

Podejście Kruczka jest bardzo optymistyczne. Zakłada, że niemal każda pojawiająca się tu zawodniczka ma ogromny potencjał. A niestety, już na starcie trenerzy pracujący z tymi zawodniczkami wiedzą, że nie wszystkie dojdą do poziomu pozwalającego choćby na obecność w kadrach.

Dlaczego Kruczek patrzy przez różowe okulary? Pewnie trudno w inny sposób próbować przekonywać trenerów do podjęcia pracy u nas, a to misja koordynatora. Możliwe, że Kruczek musi pewne rzeczy przedstawiać w nieco jaśniejszych barwach, bo mówiąc tylko o wadach przyjścia do Polski, nie ściągnąłby tu nikogo.

Duże nazwiska? Były rozmowy z co najmniej trzema

Działacze, z prezesem Małyszem na czele, wiedzą, że potrzeba tu kogoś świeżego, mocnego lidera, żeby wreszcie zbudował u nas skoki kobiet.

- To musi być nazwisko, które zrobi z tym porządek. Narzuci swój rytm pracy, jak to ma wyglądać. A jeśli komuś się nie podoba: do widzenia - mówił Małysz w Planicy. To było więcej niż sugestia, że nowy trener musi być kimś ze światowej czołówki.

Kogo mogliby zatrudnić Polacy? Już w Planicy pytaliśmy prezesa PZN-u o Zorana Zupancicia, czyli trenera Słowenek, który niedługo może stamtąd odejść. Małysz odpowiedział, że prowadził z nim rozmowy rok temu, gdy najpierw Zupancić pożegnał się z kadrą w Słowenii, a potem został jednak przekonany do powrotu. Czy byłby dobrym wyborem? Z pewnością jest specjalistą, autorytetem. Ale nawet pomimo ogromnych sukcesów słychać, że w Słowenii w ich grupie też nie zawsze było wesoło, a Zupancić nie pomagał łagodzić sytuacji. Miał między innymi mocno deprecjonować potencjał mistrzyni świata juniorek z Zakopanego, Niki Prevc. W tym sezonie Słowenki z poziomu najlepszych w klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów spadły do takiego, który nie pozwolił im nawet zdobyć drużynowego medalu na domowych MŚ. A obecnie najlepsza u nich Ema Klinec swoje sukcesy w Pucharze Świata ma zawdzięczać trenerowi klubowemu, a nie kadrowemu. Możliwe więc, że Zupancić nie jest idealnym kandydatem.

Za takiego z pewnością można za to uważać Haralda Rodlauera. Właśnie ogłosił odejście z roli trenera Austriaczek i to po sezonie, w którym wygrał z nimi klasyfikację generalną Pucharu Narodów, a Evę Pinkelnig doprowadził do Kryształowej Kuli i wicemistrzostwa świata. Kto zatem nie chciałby go u siebie tuż po takich sukcesach? Poza świeżymi osiągnięciami przemawia za nim też długa praca z kadrą i obecność w jednym z najlepszych systemów szkolenia od lat. PZN odzywał się do Austriaka i prowadził z nim negocjacje, ale wiadomo, że szkoleniowiec rozważa odejście na emeryturę.

Do Polski na pewno nie trafi żaden z norweskich trenerów. Jak podał nam związek, wspomniany Christian Meyer, czy Jermund Lunder, trener zajmujący się legendą skoków kobiet, Maren Lundby, nie są dostępni ze względu na inny system podatków. PZN rozmawiał nawet z trenerem rewelacji ostatnich dwóch sezonów, Kanadyjek, Janko Zwitterem, ale w jego przypadku odejście do Polski po tym, jak zgrany zespół i wielkie warunki do osiągania sukcesów tam stworzył, może być wręcz nie do zrealizowania.

Trenował mistrzynię świata i sam zgłosił się do Polaków. Nie dostał odpowiedzi

Nazwiska powoli się kończą, bo i rynek szkoleniowców z czołówki nie jest przesadnie duży. Jeśli do Polski nie przyjdzie trener z absolutngo topu, to może chociaż taki, który w przeszłości budował już system, który przyniósł sukcesy?

Takim typem szkoleniowców mogą pochwalić się Niemcy. Andreas Bauer, trener kadry od 2011 do 2021 roku, przekazuje Sport.pl, że nikt z Polski się z nim nie skontaktował. Nieco inaczej wygląda sprawa Daniela Voglera, którego uważa się za ojca skoków kobiet w Niemczech. Nie prowadzi w tej chwili rozmów z PZN-em, ale przekazuje, że może być kandydatem do roli trenera Polek. Za to Christian Bruder, asystent zarówno Bauera, jak i obecnego trenera Niemek, Maximiliana Mechlera, twierdzi, że nie może tu przyjść. To ze względu na zatrudnienie w niemieckiej policji. Sam Mechler to młody trener, ale na razie raczej przywiązany do kontraktu z niemieckim związkiem, bez chęci zmiany pracy wobec sukcesów w Niemczech.

Wolni trenerzy? Jest jeden bardzo doświadczony, zresztą nie tylko w skokach kobiet, ale i w kombinacji norweskiej czy w pracy ze skoczkami - Andreas Felder. Austriak szybko zaprzecza jednak, żeby rozmawiał o posadzie w Polsce.

Za to inny doświadczony trener szuka pracy i nawet oferował się Polakom. To były szkoleniowiec Amerykanek, Paolo Bernardi. Włoch, który w latach 2011-2013 doprowadził kadrę USA do dwóch zwycięstw w Pucharze Narodów, a Sarah Hendrickson do Kryształowej Kuli i złota mistrzostw świata, mówi Sport.pl, że swoje CV wysyłał do PZN-u kilka razy. Łukasz Kruczek po igrzyskach w Pekinie i zakończeniu poprzedniego sezonu dwukrotnie zapewniał go, że zajmie się jego sprawą. Latem zeszłego roku Bernardi wysłał maila do związku jeszcze raz i zadeklarował, że jest gotowy pomóc w Polsce w jakiejkolwiek roli. Nie dostał żadnej odpowiedzi.

- Chciałbym wrócić do trenowania w skokach kobiet, a kadra Polek byłaby dla mnie na pewno ciekawym wyzwaniem. Do kwietnia jestem dostępny, potem muszę dać odpowiedź ośrodkowi narciarskiemu z Predazzo, który zatrudnia mnie na co dzień - zdradza Bernardi. Zapytany o to, jak postrzega sytuację Polek, ma gotową odpowiedź. - Szkoda, że Kinga Rajda skończyła karierę, ale wiem, jak to jest pracować ciężko i nie widzieć wielkich efektów. Nicole Konderla ma na pewno spory potencjał, a ogółem kadra jest młoda. W moim podejściu do pracy zawsze liczyła się prostota i myślenie o każdej zawodniczce. Tak myślałbym także o pracy w Polsce - zapewnia szkoleniowiec.

Dla PZN-u Włoch wciąż nie jest jedną z opcji. Głównie ze względu na dziesięcioletnią przerwę w pracy z kobietami. Poza tym w środowisku działacze nie usłyszeli głosów, które przekonałyby ich do postawienia na Bernardiego. Czy słusznie go pomijają? Tego dowiemy się tylko, jeśli wróci do pracy gdzie indziej i udowodni, że wciąż ma dużą wartość.

Polki mógł trenować wychowawca mistrzyni olimpijskiej. A może nadal może?

Być może całej dyskusji o nowym trenerze Polek na kolejny sezon teraz by nie było, gdyby PZN-owi powiódł się plan z zeszłej wiosny. Po analizie rynku trenerów działacze próbowali ściągnąć do Polski wychowawcę mistrzyni olimpijskiej z Pekinu, Ursy Bogataj i autora sukcesów klubu Ilirija Lublana, czyli Jaroslava Sakalę.

Czech - mistrz świata w lotach z 1994 i dwukrotny medalista MŚ w Falun z 1993 roku, a prywatnie znajomy Adama Małysza sprzed lat - to trener, który świetnie odnajduje się w pracy z młodzieżą. Słoweńcy, u których po latach zamieszkał i odnalazł nowy dom, cenią sobie jego nietypowe podejście do skoków. Sakala jest wykształconym trenerem i stosuje ciekawe metody: u swoich zawodników promuje choćby psychoterapię i logoterapię. Właśnie pracę nad elementami okołosportowymi za klucz do sukcesu i złota olimpijskiego wskazywała wspomniana Bogataj. A Sakala poza nią pracował też z grupą skoczków z Iliriji - klubu położonego w samym sercu stolicy Słowenii. To z niej wywodzą się Lovro Kos, Maksim Bartolj, Matija Vidic, czy Rok Masle - utalentowani młodzi zawodnicy, którzy w ostatnich dwóch sezonach debiutowali w Pucharze Świata. Dwóch pierwszych nawet stanęło na podium - Kos indywidualnie, a Bartolj w zawodach duetów.

Rozmowy PZN-u z Jaroslavem Sakalą rok temu skomplikowały się jednak na ostatniej prostej. Było naprawdę blisko, ale działaczom ostatecznie nie udało się jednak osiągnąć porozumienia z czeskim trenerem. Teraz w Polsce liczą, że być może uda się z nim dogadać, ale Sakala nie jest już takim faworytem do prowadzenia naszej kadry, jakim był kilkanaście miesięcy temu.

PZN chce wybrać do połowy kwietnia. Ale przede wszystkim chce wybrać dobrze

- Będziemy chcieli jakoś to rozwiązać. Porozmawiać z trenerami, specjalistami i znaleźć odpowiedni system. Z rozmów do tej pory za każdym razem słyszałem tylko jedno: nie tylko u was jest taki problem. Tylko że w innych krajach nawet przy problemach te skoki kobiet jakoś wyglądają. U nas nie za bardzo. Trzeba usiąść i znaleźć dobrą drogę. Musi być ktoś, kto albo zostanie trenerem, albo przyjdzie tu i pozwoli stworzyć ten system - zapowiadał kilka tygodni temu Adam Małysz.

Tylko w końcu kto? - Prowadzimy rozmowy - słyszymy ze związku. I choć do tej pory wyglądało na to, że rozmowy się przedłużają, a wyraźnych kandydatów brakuje, jest szansa, że niedługo przyspieszą. Najlepiej byłoby, gdyby nazwisko szkoleniowca udało się wyłonić do połowy kwietnia. To pierwszy cel PZN-u, ale sami działacze przyznają, że nie wiedzą, czy uda się go osiągnąć. Bo ważniejszy jest drugi: wybrać trenera dobrze. Tak żeby coś w naszych skokach kobiet wreszcie wyraźnie się ruszyło.

Więcej o: