• Link został skopiowany

Powiedzmy sobie to wprost. Dla Polski to mogą być najlepsze MŚ w historii. Chcą więcej

Jakub Balcerski
Rozum podpowiada, że niczego nie można być pewnym, ale aż chce się uwierzyć, że serce ma rację: to będą polskie dni - pisze przed konkursami na dużej skoczni Jakub Balcerski, korespondent Sport.pl podczas narciarskich mistrzostw świata w Planicy.
Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl

Thomas Thurnbichler i Marc Noelke, główny trener polskiej kadry i jego asystent, przed czwartkowymi kwalifikacjami usiedli sobie na spokojnie w leżakach w strefie dla zawodników i ich sztabów.

Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl

Zamknęli oczy i choć słońca w Planicy od kilku dni zbyt wiele nie ma, odpoczywali przed ostatnim sprawdzianem, mającym pokazać, gdzie są ich skoczkowie przed drugą indywidualną walką o medale mistrzostw świata. Nic dziwnego, że wyglądali na zrelaksowanych i spokojnych jak nigdy.

Zobacz wideo Apoloniusz Tajner pokazał niesamowite zdjecie Piotra Żyły

Thurnbichler: "Jesteśmy gotowi". Okazałe danie główne i jeszcze piękniejszy deser?

Po ostatnich wynikach widać, że dyspozycja przygotowana przez polski sztab na zawody w Słowenii, to prawdopodobnie najlepsza forma Polaków w trakcie całego sezonu. Skoro z nią udało się trafić, a Piotr Żyła zdobył już jeden - i to najcenniejszy, bo złoty medal, to szkoda byłoby się teraz ograniczać. Zwłaszcza że Kamil Stoch i Dawid Kubacki też są w gronie faworytów rywalizacji na dużej skoczni.

- Jesteśmy gotowi na ten konkurs, mogę tak powiedzieć. Kamil oddał naprawdę świetny skok, u Dawida zrobiliśmy małą zmianę w technice, a Piotrek wreszcie pokazał niezłą próbę. Wszystko dobrze się układa - mówi przed piątkowym konkursem na dużej skoczni Thurnbichler.

Z dwoma zawodnikami w czołowej trójce kwalifikacji, choć w obu przypadkach za zwycięzcą, Timim Zajcem ze Słowenii, trudno nie być optymistą. To był jeden z najlepszych dni dla polskich skoczków od początku zimy. Serię próbną przed kwalifikacjami drużynowo by wygrali. Po takiej zapowiedzi chyba wszyscy w Polsce nie będą się mogli doczekać okazałego dania głównego w piątek, a potem - miejmy nadzieję - jeszcze piękniejszego deseru, czyli drużynówki w sobotę.

Znaki ostrzegawcze. W Lahti i Oberstdorfie już było "za dobrze"

Ale stop. Już raz przed konkursem na mistrzostwach świata też wydawało nam się, że jest idealnie, a medale przyjdą same. W Lahti w 2017 roku przed zawodami na normalnej skoczni było jeszcze lepiej: Kubacki wygrał kwalifikacje przed Żyłą, Stoch skończył je z rekordem skoczni i najlepszą odległością wśród tych, którzy nie musieli walczyć o awans do konkursu, a Maciej Kot był wśród nich piąty.

A konkurs? Skończyło się najgorszym możliwym scenariuszem: Stoch skończył na czwartym, Kot piątym, Kubacki ósmym, a Żyła dopiero na 19. miejscu. Oczywiście, potem Polacy zostali jeszcze drużynowymi mistrzami świata, a Żyła brązowym medalistą na dużej skoczni, ale tamte zawody wciąż wiele osób wspomina bardzo gorzko.

W Planicy przypominano też, że poprzednie MŚ w Oberstdorfie po złocie Żyły na normalnej skoczni nie były dla Polaków już w pełni udane. Na dużej skoczni Żyła był czwarty i kadra Michala Doleżala medalu nie zdobyła, a w drużynówce, choć w pewnym momencie miała szanse nawet na złoto, skończyła z brązowym medalem - cennym, choć chyba każdy był wówczas pełny niedosytu.

To znaki ostrzegawcze: gdy jest dobrze albo nawet "za dobrze", czasem wszystko może jeszcze pójść nie tak.

Może być nawet najlepiej w historii. Polacy wymażą statystykę sprzed 20 lat?

Ale trudno, żeby Polacy w Planicy martwili się obecnie na zapas.

Nie przy ich najlepszych próbach od dłuższego czasu. Nie przy Kubackim wracającym do formy i techniki z początku sezonu, gdy był nie do powstrzymania. Nie przy Stochu, który od początku na tej skoczni błyszczy i widać, że mu pasuje. Nie przy Żyle, który już raz w Planicy pokazał, że jest gotowy wygrywać z najlepszymi i to, nawet gdy nie wszystko idzie po jego myśli. I nie ze sztabem, który potrafi idealnie reagować na najtrudniejsze sytuacje, przezwyciężył w tym sezonie już wiele problemów i teraz chce zebrać owoce swojej ciężkiej pracy.

I choć rozum podpowiada, że niczego nie można być pewnym, to aż chce się uwierzyć, że serce ma rację: to będą polskie dni. Rywale są silni, ale częściej to zagraniczni dziennikarze pytają polskich o to, co z zawodnikami Thurnbichlera, niż my staramy się dowiedzieć, co z Austriakami, Norwegami, Niemcami, czy Słoweńcami.

Powiedzmy sobie to wprost: to wciąż mogą być najlepsze mistrzostwa świata w historii polskich skoków. Medale w obydwu indywidualnych konkursach na MŚ ostatni raz Polacy mieli dzięki Adamowi Małyszowi 20 lat temu w Predazzo. Ostatnio jeden z tych konkursów raczej im nie wychodził. Teraz nie dość, że są szanse na wymazanie tej statystyki, to jeszcze spora okazja na podium, a nawet zwycięstwo w konkursie drużynowym. Tego w 2003 roku nie było. Nigdy nie mieliśmy też dwóch różnych polskich mistrzów świata na jednej imprezie. Teraz Polacy mają wszystko, żeby to osiągnąć. I choć jeden medal w dorobku już jest, to sami wydają się jeszcze bardzo głodni. Chcą więcej i zrobią wszystko, żeby to osiągnąć.

Jakub Balcerski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: