W Planicy już chaos i kontrowersje. Akcja Słoweńców może okazać się wielką ściemą

Jakub Balcerski
Akordeon i tradycyjne ciastko w busie, pierwsze kontrowersje, organizacyjny chaos i zero reklam. Tak wyglądał pierwszy dzień mistrzostw świata w Planicy. Organizatorzy zapowiadają je jako najważniejsze sportowe wydarzenie w historii Słowenii, ale na miejscu można odnieść wrażenie, że zamykają się we własnej, szczelnej bańce - pisze korespondent Sport.pl Jakub Balcerski.

- Życzę zawodnikom szczęścia, a kibicom i naszym gościom niezwykłych zawodów, dobrego towarzystwa i cudownego czasu tu, w śniegu. Z tymi słowami deklaruję, że mistrzostwa świata w Planicy można uznać za otwarte - powiedział prezydent Międzynarodowej Federacji Narciarskiej Johan Eliasch podczas ceremonii otwarcia na Medal Plaza w Kranjskiej Gorze i w taki sposób rozpoczęła się najważniejsza impreza sezonu w narciarstwie klasycznym.

I - przynajmniej według organizatorów - najważniejsze wydarzenie w historii słoweńskiego sportu. Większe nawet niż EuroBasket z 2013 roku czy zeszłoroczne siatkarskie MŚ współorganizowane z Polską. Słoweńcy chcą dotrzeć z nim do około 500 milionów osób na całym świecie, a w planickiej dolinie ugościć pół miliona widzów. Tej pompy na ceremonii trudno było nie zauważyć: występ grupy Laibach oparty o hymn MŚ "Oj, Trgilav, moj dom", pochód reprezentacji przy rytmach techno - polską flagę niosła skoczkini Kinga Rajda - a także ogień, światła i nieśmiertelne "Planica, Planica" Avseników. Wszystko na miejscu, tak, jak można to było sobie wyobrażać.

Zobacz wideo Nadchodzi "last dance" Kamila Stocha? "Ten trend się odwraca"

Reklam MŚ brak. Gdy zaczął przemawiać premier, kibice tylko prychnęli

W drodze do Słowenii, do Planicy, można być jednak zaskoczonym tym, co się widzi. Bo w sporych miastach jak Maribor, czy stolicy kraju Lublanie, reklam mistrzostw świata przy ulicach brak. Jest za to sporo banerów promujących odbywające się nieco później na granicy Podkoren i Kranjskiej Gory zawodów Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim. Plakaty pojawiają się jedynie w strategicznych miejscach - jest ich parę na lotnisku, czy dworcu, ale ogólnie rzecz biorąc, poza Planicą trudno zauważyć, że dzieje się coś tak dużego, jak określają to organizatorzy i słoweński związek. Zrobiła się z tego taka planicka bańka. Niestety, szczelna.

Promocja imprezy faktycznie nie jest duża - podobno związek rozdaje już część biletów, bo wie, że i tak nie uda się ich sprzedać. Kibicom wpycha się je na stacjach benzynowych, czy w lokalnych sklepach. Wprowadzono też zniżki: do tej pory sprzedawano wejściówki tylko na pełne dni rywalizacji, a teraz można je kupować tylko na popołudniowe sesje, czyli głównie zawody skoków. Za 33 euro. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę, że za cały dzień na miejscu siedzącym na trybunach trzeba zapłacić 64 euro, to chyba nie jest źle. Na pierwsze dni, których program będzie dość ograniczony, przewidziano niższą cenę - 15 euro. Można też kupować bilety rodzinne, znacznie korzystniejsze od indywidualnych.

To wszystko jednak cennik wprowadzony stosunkowo niedawno. Przez kilka miesięcy wiele biletów sprzedawano za ponad 100 euro, a to dlatego, że organizatorzy chcieli oddzielić pulę przeznaczoną dla kibiców z zagranicy i wyliczyć, ilu mniej więcej fanów ze Skandynawii, Polski, czy spoza Europy mogą się spodziewać. Czy to odpowiednia strategia? Wielu lokalnych dziennikarzy mówi nam, że raczej nie. Zresztą powiedzmy wprost: zepsuć potencjał samograju, za jaki do tej pory uchodziły zawody w Planicy, trzeba naprawdę umieć. A na razie nic nie jest pewne i o wynikach sprzedaży, czy zysku z imprezy nikt nie chce rozmawiać.

Na ceremonię otwarcia zaproszono także Roberta Goloba, czyli premiera Słowenii. Wśród kibiców, gdy polityk rozpoczął przemowę, słychać było tylko prychnięcie śmiechem. I już nie chodzi tylko o to, że przez część osób premier jest nielubiany. - Po co tu przyjechał? - pytali się mnie kibice, gdy sam zadawałem im pytanie o reakcję na wystąpienie Goloba. A to akurat nie takie trudne do wyjaśnienia - słoweński rząd mocno pomógł w sfinansowaniu projektu mistrzostw świata w Planicy. A starano się o nie bardzo długo. FIS odrzucał propozycje na imprezy planowane tu na 2017, 2019 i 2021 rok. Za czwartym razem wreszcie się udało. A dlaczego Słoweńcom tak zależało? - Obiekty muszą się spłacić, a oni wykazać zasadność infrastruktury - słyszymy. Choć dużo przychodów przynosi już przecież wartość całego centrum jako bazy treningowej wielu kadr w trakcie sezonu. Presja na to, żeby absolutnie wszystkie starania osób na miejscu się opłaciły, jest jednak duża. Słychać także, że ostatecznie nie wszystkim odpowiada to, że impreza w ogóle się tu odbywa i to dlatego to, ile przyniesie regionowi i całemu krajowi, jest takie ważne.

Ekologiczni aktywiści uderzają w FIS. Twierdzą, że ich akcja to ściema

Organizatorzy mają już także na głowie pierwszą kontrowersję. Chodzi o misję "Zielona Planica", która ma wspierać i zabezpieczać wpływ imprezy na ekologię. Promuje się to tutaj hasłem "naciśnij przycisk i będziesz green". Chodzi o to, żeby wejść na stronę imprezy, przeczytać, co oznacza zachowanie odpowiednich standardów współpracy sportu, organizacji wielkiego wydarzenia i środowiska, natury. Potem kilka się "OK", zatwierdza, że wszystko zrozumiało i tyle. Jesteśmy eko.

A przynajmniej tak twierdzą w Planicy. Bo poza nią już nie bardzo. FIS i organizatorzy już 15 lutego dostali cios od aktywistów ekologicznych z organizacji Alpe Adria Green, którzy w liście do federacji zaznaczyli, że działacze nie zrobili nic, żeby mistrzostwa faktycznie były "green", a ich akcja promocyjna to zwykła ściema. - Trochę to szalone - mówi nam jeden ze słoweńskich dziennikarzy i dodaje, że większość osób uważa, że tego typu ataki na organizatorów to przesada.

Kwestia wpływu imprezy na środowisko ma trzy najważniejsze czynniki. Pierwszy opiera się na rozważaniach, czy w ogóle można zorganizować bezpieczne dla środowiska mistrzostwa w takim miejscu, jak alpejska dolina. Wielu zgodzi się, że to misja niemalże nie do wykonania. Drugi to wpływ, jakie wywarło już na środowisko powstanie nowych obiektów w Planicy. Żeby je wybudować, trzeba było wykupić działki od lokalnych rolników. Ci w zamian dostawali tereny, gdzie stawiali odnawialne źródła energii, takie, jak farmy wiatraków, które dla ekologów są dość kontrowersyjnym tematem - nie zawsze da się pozytywnie ocenić ich wpływ na środowisko. Dlatego mała afera z MŚ nie jest niczym nowym, w Planicy temat ekologii przewija się co jakiś czas.

Zwłaszcza że ma na nią wpływ także tutejsza logistyka. Od lat ograniczano możliwość dojazdu pod same obiekty w Planicy samochodami - najpierw parkingami tylko dla posiadaczy biletów, potem zmniejszaniem liczby miejsc, gdzie można zostawić auto, a teraz zupełnym odcięciem Planicy od ruchu samochodowego. Kibice muszą dojeżdżać na miejsce specjalnymi autobusami, media - vanami organizatorów, a zwykły dostęp do miejsca rywalizacji na MŚ ma tylko obsługa, działacze i zawodnicy.

To z jednej strony ułatwiło sprawę, bo z ruchem i korkami co roku były w tym miejscu ogromne problemy, ale jednocześnie sprawiło, że trzeba było znaleźć miejsca na dodatkowe parkingi w okolicznych miejscowościach. I tu znów trzeba było się odezwać do właścicieli lokalnych ziemi, a w wielu przypadkach tworzyć parkingi na zielonych terenach, co tylko mocniej wzburza ekologów. FIS i organizatorzy obiecali wszystkiemu się przyjrzeć i bronią mistrzostw, mówiąc, że odpowiedni ekorozwój to ich priorytet. Tak samo mówili jednak podczas MŚ w narciarstwie alpejskim w Courchevel, gdzie list alarmujący działaczy, żeby zająć się problemami środowiska generowanymi przez zawody, podpisała nawet wielka mistrzyni Mikaela Shiffrin.

Akordeon i ciastka już w busie. Po wszystkim impreza i "balety". Witamy w Planicy

Nie jest jednak tak, że MŚ w Planicy to same wpadki, wątpliwości i kontrowersje. To ma być święto narciarstwa i nim będzie. Nawet jeśli na miejscu na razie jest chaos, nie wszystko jeździ, nie zgadzają się wejściówki, a organizatorzy nie zawsze chcą pomagać. Liczy się piękny obrazek - piękne góry i widoki, niezwykła dolina, unikalny klimat wielkiej narciarskiej imprezy, a do tego wysoki poziom rywalizacji.

Już pierwszy dzień na miejscu udowodnił, że pewnie tak będzie, że Planica nie traci wiele ze swojego uroku, nawet jeśli to nie zawody na mamuciej Letalnicy, która obecnie stanowi część przestrzeni dla ekip i magazyn przygotowanego przez Słoweńców śniegu. Jedziemy na miejsce lokalnym busem, a przez okno widzimy, że tutejsze dzieci hucznie obchodzą ostatni dzień karnawału. Ulica za ulicą, a na niej pochody przedszkolaków w przeróżnych strojach.

Na przystanku w Jesenicach oddalonych od Planicy o 25 kilometrów - jeszcze ciekawiej. Bus się zatrzymuje, a do środka po kolejnych pasażerach wpada ekipa przebrana na zielono z kamerą, akordeonem i koszykiem, z którego rozdawane są tradycyjne ciastka. Oczywiście z zaproszeniem na wieczorną imprezę w jednej z restauracji.

I takie to będą mistrzostwa: pewnie wiele razy zaskakujące, wyjątkowe, ale urokliwe. Nawet bez wielkiego grillowania i imprezy, którą co roku tradycyjnie organizowali kibice na parkingach niedaleko skoczni. O brak aktywności nie muszą się jednak martwić. Jak nie koncerty na Medal Plaza w Kranjskiej Gorze, to "balety" w legendarnym pubie Vopa kilkaset metrów dalej. Dobrodosli v Planici!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.