Tajner ostrzega przed niespodziewanym zagrożeniem. "Jest znany z robienia takich wrzutek"

Łukasz Jachimiak
- Szansę na wygraną miałby naprawdę dużą, nawet przy jakichś pogodowych zaburzeniach. To jest skocznia normalna, a on dysponuje strasznie mocnym odbiciem - mówi Apoloniusz Tajner. Z byłym trenerem kadry i byłym prezesem PZN-u rozmawiamy o wycofaniu Dawida Kubackiego i innych naszych najlepszych skoczków z Pucharu Świata w Rasnovie, czyli ostatnich zawodów przed mistrzostwami świata.

Już 25 lutego odbędzie się pierwszy konkurs skoków mężczyzn na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w Planicy. Nasi najlepsi zawodnicy - Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Kamil Stoch, a także Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł - przed MŚ nie sprawdzą się już w żadnym starcie w Pucharze Świata. Decyzją trenera Thomasa Thurnbichlera opuszczą najbliższe konkursy PŚ w Rasnovie.

Zobacz wideo Adam Małysz pokazał, jak naprawdę wygląda jego codzienna praca w roli prezesa

Łukasz Jachimiak: Decyzją Thomasa Thurnbichlera Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Kamil Stoch nie wystąpią w najbliższy weekend w Rasnovie. Prezes Adam Małysz jest zdania, że lepiej byłoby, gdyby Kubacki w Rumunii skakał, bo miałby duże szanse wygrać i nabrać pewności siebie tuż przed mistrzostwami świata. A co uważa prezes Tajner, który jako trener potrafił tuż przed walką o medale wycofywać ze startów Adama Małysza?

Apoloniusz Tajner: Przede wszystkim ja się nie chce konfrontować z Adamem, bo on jest bliżej kadry, ma inne czucie sytuacji, a ja sobie obserwuję z zewnątrz. Mam swoją opinię na ten temat, ale nie rozmawiałem o tym ani z trenerem, ani z nikim ze związku. Moja opinia jest taka, że mistrzostwa świata to najważniejsza impreza w tym roku i skoro trener zauważył potrzebę wycofania naszych najlepszych skoczków ze startu w Rasnovie, to ja się kolejny raz przekonuję do Thomasa Thurnbichlera.

Uważa pan, że to dobra decyzja i że Thurnbichler zbierze jej owoce?

- Przekonuję się do niego kolejny raz, mimo że nie wiemy, czy jego decyzja wpłynie na liderów kadry pozytywnie, czy negatywnie. Po prostu uważam, że ta decyzja jest słuszna, bo przed mistrzostwami świata trzeba poszukać szansy wyświeżenia zawodników. Jeżeli trener podjął taką decyzję - a przecież sam w tym nie jest, bo pomaga mu Mark Noelke, jest też Adam, który służy swoimi uwagami czy ocenami - to on rozważył wszystko i wybrał najlepszą opcję. Zauważyłem, że Thurnbichler jest skory do rozmowy, a potem podejmuje decyzję. Ja też tak robiłem. Warto wszystko wysondować i później zdecydować. Takie podejście mi się podoba. I ta decyzja również. A zaniepokojonym kibicom przypominam poprzedni rok.

Ma pan na myśli przerwy, jakie tuż przed igrzyskami mieli Dawid Kubacki i Kamil Stoch?

- Kamil na niecały miesiąc przed igrzyskami doznał kontuzji kostki. Tego dnia, kiedy to się stało, myśmy się przypadkowo spotkali. To był wieczór, już wiedziałem, że on z tego wyjdzie w ciągu 10-12 dni, więc powiedziałem mu wprost: "Kamil, nie mogło cię spotkać nic lepszego! Trener nie mógł się zdecydować na wyłączenie cię ze startów, a ty tego wymagałeś. Dopiero teraz uważam, że na igrzyskach będziesz się kręcił koło medali".

Jestem bardzo ciekaw, jak Kamil zareagował.

- Oczywiście on był w zupełnie innym humorze niż ja. Był załamany. Wyglądał, jakby mu właśnie ten pociąg odjechał. Ale ja wiedziałem, że Stoch w Pekinie będzie mocny i przecież był, zajął szóste i czwarte miejsce. Czułem, że będzie podobnie jak z Simonem Ammannem w Salt Lake City, na którego po upadku w Willingen wszyscy machnęli ręką i powiedzieli "Chłopie, żebyś ty tylko wrócił do skakania, to będzie dobrze", a Ammann zdobył dwa złote medale.

Popatrzmy też na Kubackiego. W tym czasie, w którym Stoch miał kontuzję kostki, on złapał Covid i przez pozytywny test musiał 10 dni zostać w domu. Podobnie Żyła. Dawid zdobył w Pekinie medal, Kamil był o włos, a Piotrek kręcił się na medalowych pozycjach na treningach, jego forma też poszła w górę. Gdyby wtedy kadra szła według planu trenera, to podczas igrzysk miałaby pewnie zwykłe, słabe starty jak podczas całego sezonu Pucharu Świata. Oni byli przytępieni. Im trzeba było przerwy. Teraz Thurnbichler wychwycił podobne oznaki. I brawo. Zresztą, to samo zrobił Alexander Stoeckl, który według mnie jest mistrzem trenerskim. Granerud dopiero co wygrał, ale przed chwilą miał pewne problemy i Austriak najwyraźniej chce go ustabilizować na najważniejsze konkursy sezonu. Tak trzeba zrobić, bo chodzi o medale, a nie o ciułanie punktów. Te wszystkie podróże na tym etapie są już męczące. A jeszcze nie wiadomo, jakie warunki się trafią, wyjazd do Rasnova to mógłby być stracony czas.

Chce pan powiedzieć, że nie ma żadnej gwarancji, że Kubacki w Rasnovie by wygrał, nawet mimo słabej obsady?

- Szansę na wygraną miałby naprawdę dużą, nawet przy jakichś pogodowych zaburzeniach. To jest skocznia normalna, a on dysponuje strasznie mocnym odbiciem. Tylko że decyzja Thurnbichlera na pewno nie jest pochopna. Ja obserwuję jego pracę i muszę powiedzieć, że on się jeszcze do tej pory nie pomylił. Jest bardzo rozważny, nie robi chaotycznych ruchów i teraz też robi to po coś. A ja ten jego cel rozumiem.

Przypomina mi się 2003 rok. Po trzecim i czwartym miejscu na Kulm nie pojechał pan z Małyszem na zawody do Willingen. Wtedy do lidera Pucharu Świata, Ahonena, Małysz tracił tylko 1 pkt, a rozpędzony Hannawald tracił tylko 26 pkt do Małysza. Trener Wolfgang Steiert pytał pana, czy wasza rezygnacja ze startów w Willingen jest rezygnacją z walki o Kryształową Kulę. Odpowiedział pan, że wręcz przeciwnie - chcecie wygrać mistrzostwa świata i skontrować w marcowych konkursach Pucharu Świata. Wyszło idealnie - były i dwa tytuły mistrza świata i triumf w końcowej klasyfikacji Pucharu Świata. Ale teraz chyba na aż tak idealny scenariusz nie możemy się nastawiać?

- Gdyby było tak, że i Kubacki, i Granerud utrzymają swój poziom do końca sezonu i będą zawsze zajmować miejsca w przedziale 1-6, to 293 punkty są stratą zbyt dużą nawet jak na 10 konkursów. Ale jeszcze dużo się może zdarzyć. Pamiętam, jak Puchar Świata wygrywał Jakub Janda, tylko już nie pamiętam w którym sezonie.

2005/2006.

- W pierwszej części sezonu wypracował sobie wielką przewagę, w drugiej części forma zaczęła mu delikatnie opadać, aż w końcu w Planicy Czesi go wycofali z ostatniego konkursu, bo on już tak słabo skakał, że zagrażał swojemu zdrowiu [ostatecznie sezon skończył, mając 1151 punktów, a drugi Ahonen miał ich 1024]. Może dojść do sportowego załamania formy, na przykład Granerudowi może znów zacząć uciekać narta za progiem, a przy nieopanowaniu tego błędu można nawet nie przebrnąć przez kwalifikacje. Ale to tak rzucam, nic złego się nie dzieje, jego forma jest bardzo pewna, a Stoeckl chce nad nią jeszcze popracować. Bardzo dobrze, że Thurnbichler postanowił tak samo. Na naszych skoczków naprawdę nie potrzeba jakiegoś wielkiego planu naprawczego, ale warto dać im trochę oddechu przed najważniejszym momentem sezonu.

Natomiast wracając do Pucharu Świata - rywalizacji Kubackiego z Granerudem jeszcze bym nie zamykał, chociaż oczywiście, jeśli nie wydarzy się nic zaskakującego, to ta różnica jest już za duża, żeby Dawid dogonił Norwega.

Nie wydaje się panu, że może poza kwestiami fizycznymi w pewnym momencie ważne stały się też kwestie mentalne? Może Kubackiemu naprawdę dużo pod tym względem dałoby ewentualne zwycięstwo w Rasnovie?

- Z moich obserwacji wynika, że taki słabszy moment oni mieli przed Lake Placid. Natomiast starty tam już ich mentalnie wzmocnią. Szczególnie Dawida. Ale Piotrka też, bo obaj wspólnie wygrali konkurs duetów, pokazali świetną dyspozycję dnia, a nawet nie całego dnia, tylko popołudnia. Może następnego dnia było już inaczej, bo zagrały kwestie aklimatyzacji, zmiany stref czasowych. Zawsze patrzyłem, jak na te kwestie reaguje Adam. Na ogół najsłabszy dla niego był piąty dzień po przylocie. A często akurat wtedy trzeba było startować. Ale już dzień później Adam był najlepszy. Trudno powiedzieć, co w Lake Placid miało decydujący wpływ na wyniki Polaków, ale na pewno ten jeden wynik, zwycięstwo, jest bardzo cenny. Moim zdaniem jak teraz złapią oddech, to mając w głowach tamten sukces, będą mieli zupełnie otwartą drogę do sukcesu na MŚ w Planicy. Chociaż widzę, że o medale będzie trudno.

Co konkretnie pan widzi? Których rywali poza Granerudem się pan szczególnie obawia?

- Na pewno u siebie mocni będą Słoweńcy. Do Graneruda poziomem może próbować dobić Tande. Kraft jest ciągle mocny. Bardzo świeżo wygląda Wellinger, coraz mocniejszy jest Geiger i widać, że może odpalić. Jest szeroka grupa kandydatów do medali. Ale wśród nich jest cała nasza starsza trójka. A cieszę się, że pewnie wygląda Aleksander Zniszczoł, który chyba będzie mocnym czwartym skoczkiem do naszej drużyny. W niej też będziemy się liczyć.

Mówił pan, że ceni Thurnbichlera i że Stoeckla uważa za mistrza trenerskiego, a co pan sądzi o Stefanie Hornagacherze? Sezon ma trudny, ale sam pan właśnie wymienił Wellingera i Geigera jako poważnych kandydatów do wielkich rzeczy na MŚ.

- Powiedziałbym, że my przed mistrzostwami wyglądamy lepiej niż Niemcy. Ale pamiętam, że Horngacher przed Turniejem Czterech Skoczni miał powiedzieć, że tak mocnej kadry jeszcze nie miał. Jeżeli rzeczywiście tak powiedział, to wszyscy uznaliśmy, że się bardzo pomylił i dostał nauczkę. Takie wypowiedzi do Horngachera nie pasują, ale jeśli on to powiedział, to musiał być o tym przekonany. To jest fachman, nie ma o czym mówić. I teraz może się okazać, że naprawdę są świetni, a pokażą to nie w tym momencie sezonu, w którym Horngacher się spodziewał. A więc po nauczce Horngacher może zbierać owoce pracy teraz, na mistrzostwach. Oni jeszcze nie są stabilni, ale mogą do tego dojść. Najbardziej podoba mi się Wellinger. Jest naprawdę bardzo świeży. A że to jest mistrz olimpijski, to będzie umiał wykorzystać szansę, jak tylko ją poczuje.

Podobno jego szanse zwiększają narty Van Deer tworzone m.in. przez niedawnego mistrza narciarstwa alpejskiego, Marcela Hirschera.

- Pamiętajmy, że Wellinger zawsze miał bardzo dobre prędkości. Na ogół takie historie to zamęt robiony po to, żeby trochę przygasić rywali.

Coś na zasadzie: "Patrzcie, mam formę i jeszcze coś, czego wy nie macie"?

- Dokładnie o to chodzi. Horngacher jest znany z robienia rywalom takich wrzutek. Żeby ich zaniepokoić. Lepiej nie zwracać uwagi, robić swoje. Na spokojnie. I powinno być dobrze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.