Jeden Habdas wyskakał medale, drugi zaraz startuje na MŚ. "A, to będę skakał!"

Łukasz Jachimiak
- U nas żadnej musztry nie ma - mówi Michał Habdas. Były judoka i marynarz jest ojcem Jana Habdasa i Piotra Habdasa. Jan właśnie zdobył brązowy i srebrny medal MŚ juniorów w skokach i teraz będzie startował w PŚ w Lake Placid. A Piotr szykuje się do startów na MŚ w narciarstwie alpejskim w Courchevel.

Jan Habdas to w tym momencie najlepszy polski junior w skokach narciarskich. I jeden z najlepszych na świecie. Na dopiero co rozegranych MŚ w Whistler 19-latek indywidualnie wywalczył brązowy medal, a następnie z kolegami zdobył srebro w konkursie drużynowym. Indywidualnie miał w nim drugą najlepszą notę w stawce.

Zobacz wideo Alarm w polskiej kadrze skoczków? "Nie wszystko jest na miejscu"

W nagrodę Habdas dołączył do seniorskiej kadry Polski i razem m.in. z Dawidem Kubackim i Piotrem Żyłą wystąpił w weekend w zawodach Pucharu Świata w Lake Placid. W pierwszym nie przebrnął przez kwalifikacje, w drugim zakończył zawody na 32. miejscu po pierwszej serii. Nie powtórzył więc wyczynu z Zakopanego, gdzie zajął 21. miejsce i wywalczył pierwsze konkursowe punkty w karierze.

Pucharowych punktów nie ma jeszcze Piotr Habdas. Alpejczyk z rocznika 1998 za chwilę będzie startował na MŚ w Courchevel. Ojciec braci opowiada o operacjach starszego z synów-sportowców i o tym, jak duża rodzina Habdasów (jest tam aż pięcioro rodzeństwa) czeka również na jego sukcesy.

Łukasz Jachimiak: Pana syn Jan Habdas właśnie zdobył dwa medale MŚ juniorów w skokach, natomiast drugi pana syn Piotr Habdas za chwilę będzie startował na seniorskich MŚ w narciarstwie alpejskim. Gratuluję!

Michał Habdas: Dziękuję. Podobno Piotrek formę też ma. Patrzymy na to optymistycznie.

Trudno patrzeć inaczej, skoro dopiero co wróciliście z Kanady.

- Janek w ogóle nie wiedział, że będziemy. Trochę żeśmy mu się z małżonką chowali i pokazaliśmy się dopiero, jak jechał na drugi skok w konkursie indywidualnym [zdobył w nim brąz, a później jeszcze srebro w drużynówce]. Był zaskoczony, ale oczywiście zrobiło mu się bardzo miło. Niespodzianka się udała. Zobaczyliśmy, jak Jasiu zdobywa medale, a później życzyliśmy mu powodzenia, gdy się przenosił do Lake Placid na Puchar Świata.

W PŚ swoje pierwsze punkty Janek zdobył tuż przed juniorskimi MŚ, był 21. w Zakopanem. Teraz, po medalach, został doceniony i zaproszony do Lake Placid. Realizuje się scenariusz idealny.

- To prawda. Jasiu jest młody, musi pobyć trochę w gronie najlepszych zawodników, żeby nabrał doświadczenia i poczuł, że on do tego grona należy, żeby w siebie w pełni uwierzył. Już wierzy, mentalnie jest dobry, ale na pewno jeszcze musi trochę pobyć w tym środowisku, żeby mocno powalczyć.

Jan urodził się w grudniu 2003 roku, a Piotr w styczniu 1998 roku. Między nimi jest prawie sześć lat różnicy. Czy starszy brat odczuwa trochę presję w związku z tym, że on jeszcze nie zdobył punktów PŚ, a młodszy brat już je ma?

- My nie rozmawiamy w ten sposób z dziećmi, że ten osiągnął już sukces, to i ty musisz.

Domyślam się. Ale też jako ojciec trójki dzieci, wiem, że one od najmłodszych lat rywalizują.

- To się zgadza. Oni sami wiedzą, że dążą do najwyższych celów, starają się z całych sił i pełną moc wkładają w to, żeby osiągnąć sukces. Piotr ma o tyle trudniej, że jest po dwóch operacjach. Miał rekonstrukcję jednego kolana, potem drugiego i stracił trzy sezony. Ale teraz jest wszystko na najlepszej drodze, żebym osiągnął sukces i wierzymy, że to się niebawem wydarzy. Może jeszcze nie w tym sezonie, może w następnym. A może już teraz zrobi nam miłą niespodziankę.

Brzmi trochę jak historia Maryny Gąsienicy-Daniel, która miała zdrowotne perturbacje i do światowej czołówki wjechała, już mając około 25 lat.

- Generalnie z moich obserwacji wynika, że poza Norwegami szczyt możliwości u narciarzy zjazdowych następuje w wieku 27-28 lat. Norwegowie są wyjątkiem, ale z nimi jeździ wielki sztab, oni mają mnóstwo ludzi do wszechstronnej opieki i pomocy. Wyjątkiem jest też Mikaela Shiffrin, wokół której jest 14 specjalistów z różnych dziedzin, nie licząc w tym mamy. A nasz skład jest dwuosobowy - na zawody jeździ trener i serwismen. Okazjonalnie dojeżdża fizjoterapeuta. Psycholog sportowy i fizjolog to ludzie, którzy u nas na zawody nie jeżdżą. Ale wcześniej czy później, jeśli Pan Bóg pozwoli, sukces i tak przyjdzie.

Który ze sportów waszych synów uważacie za bardziej ekstremalny - skoki czy narciarstwo alpejskie? Albo inaczej - o którego z chłopaków bardziej się boicie przed zawodami?

- Bardziej narażony na kontuzje jest jednak Piotrek, chociaż w skokach oczywiście też trzeba bardzo uważać, bo jest dużo urazów m.in. kręgosłupa i kolan. Ale wypadki w narciarstwie alpejskim są jeszcze bardziej spektakularne. My przekazaliśmy synom, że muszą dbać o swoje organizmy tak, żeby one były dobrze odżywione i dzięki temu, jak najbardziej wytrzymałe. Chociaż oczywiście u skoczków to wcale nie znaczy, że trzeba dużo jeść, ha, ha!

To prawda, że wiele lat temu Piotrek powiedział Jaśkowi "Ty idź do skoków, bo na narciarstwo alpejskie jesteś za chudy"?

- Tak było! Mamy pięcioro dzieci, wszystkie jeździły na nartach i wszystkie próbowały zostać narciarzami alpejskimi. Na profesjonalne uprawianie sportu zdecydowali się w końcu tylko Piotrek i Janek, no i faktycznie Jasiu chciał osiągnąć sukces w narciarstwie alpejskim, miał bardzo fajne stanie na nartach, ale ma genetyczne predyspozycje do bardzo szybkiego trawienia. On nie przybiera na masie. U niego byłoby bardzo trudno wybudować tkankę mięśniową do narciarstwa alpejskiego. U naszej pozostałej czwórki takiego problemu nie było. Piotrek, widząc to, powiedział kiedyś "Ty Johny byś się lepiej nadawał na skoki". Pojechaliśmy do Klimczoka Bystra i już po kilku skokach Jasiu mówi: "A, to będę skakał!". Tak zostało.

Jest szansa, że z piątki państwa dzieci któreś jeszcze stanie się profesjonalnym sportowcem?

- Nie, bo najstarszy syn w tym roku skończy już 30 lat, skończył budowę maszyn na AGH i super się nam sprawdza w rodzinnym biznesie, trzeci syn, po Piotrku, też studiuje na AGH budownictwo, a Małgosia, bliźniaczka Jasia, studiuje medycynę w Szczecinie.

Jakim biznesem się zajmujecie?

- Kiedyś produkowaliśmy sprzęt sportowy, a teraz się trudnimy budownictwem. Jasiu ma Lagunę Beskidów na nartach. Reklamuje biznes rodzinny.

Sportowe geny Janek i Piotrek zawdzięczają panu? Słyszałem, że był pan zapaśnikiem.

- Ktoś był blisko! Trenowałem judo. A małżonka trenowała gimnastykę sportową. Miłość do sportu na pewno dzieciom przekazaliśmy. W szkole średniej trenowałem strzelectwo sportowe i uzyskałem klasę mistrzowską, ale kiedy się dostałem do Wyższej Szkoły Morskiej do Szczecina, to strzelectwa już nie mogłem trenować, zacząłem uprawiać judo i na czwartym roku zdobyłem akademickie wicemistrzostwo Polski.

Był pan marynarzem?

- Tak, dziewięć lat przepracowałem na morzu, w amerykańskiej firmie. Ale obiecałem małżonce, że jak się nam urodzi pierwsze dziecko, to skończę z pływaniem. I tak było - w 1993 roku urodził się Kacper, a ja przestałem być marynarzem. Wszystkie dzieci urodziły się nam w Bielsku-Białej, ja pochodzę spod Żywca, żonę poznałem na studiach w Szczecinie, a później przyciągnąłem ją w góry.

Ale pewnie coś z marynarza w panu zostało na zawsze i może to coś - organizację, pracowitość, dyscyplinę - przekazał pan synom-sportowcom.

- Ale ja nie byłem w marynarce wojennej, ha, ha!

Mimo wszystko wyobrażam sobie, że trzeba mieć charakter, żeby pracować na morzu.

- Tak. Ale u nas żadnej musztry nie ma. Jesteśmy normalną rodziną. Cieszymy się razem, martwimy się razem. Udaje się nam kibicować wspólnie i naszym sportowcom, i cieszyć się, jak córka czy syn zdadzą dobrze egzaminy na studiach. Jesteśmy naprawdę zwykłą rodziną. Bez musztry! Chociaż są pewne rygory, których przestrzegamy. Ale to nic niezwykłego. Nic, co warto byłoby opisywać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.