Polski skoczek zalał się krwią. Po chwili przyszedł "Znachor Travolta" i zaczął czarować

Jakub Balcerski
- Krew się Stefanowi leje, nie da się zatamować. A ten gość go wziął na bok i zaczął czarować. Macha przed nim tymi swoimi trikami z rękami - opisuje i śmieje się Maciej Maciusiak, wspominając sytuację, gdy podczas Pucharu Kontynentalnego w Iron Mountain w USA Krzysztof Biegun złamał nos Stefanowi Huli, a nowatorskimi metodami leczenia bez dotyku pomagał mu austriacki trener Wolfgang Weiler, nazwany przez Polaków "Znachorem Travoltą". Teraz Puchar Świata w skokach dzięki konkursom w Lake Placid wraca do Stanów Zjednoczonych po 20 latach.

Zawody PŚ w USA polskim kibicom mają się prawo kojarzyć głównie z Adamem Małyszem - jego medalami na igrzyskach olimpijskich w Salt Lake City, a potem dramatycznym upadku na tej samej skoczni. W trakcie przerwy w Stanach gościły jednak zawody Pucharu Kontynentalnego i, jak się okazuje, na nich też bywało bardzo ciekawie.

Zobacz wideo Alarm w polskiej kadrze skoczków? "Nie wszystko jest na miejscu"

"Biegun złamał Huli nos". Ale przyszedł "Znachor Travolta" i zaczął czarować

Zdecydowanie najciekawszą historię stanowi ta z lutego 2014 roku. Dotyczy ostatniego z trzech konkursów na skoczni w Iron Mountain, gdzie zawsze mocno wiało. Dwa poprzednie udało się przeprowadzić, ale z kolejnym były już ogromne problemy. - Przeciągali to wszystko. Chodziliśmy tylko słuchać, czy już odwołali, tak wiało. Chłopcy się oczywiście cały czas grzali, musieli być w gotowości, więc grali w siatkonogę. I Krzysiek Biegun złamał Stefanowi Huli nos. Stefan chciał główkować, złożył się już do trafienia piłki w powietrzu, a tu Krzysiek mu przyłożył nogą. Nos złamany, cały krzywy. A Krzysiek przestraszony i z poczuciem winy, bo on nawet poczuł to chrupnięcie nosa Stefana, jak mu go łamał - opowiada trener Maciej Maciusiak, który pojechał wtedy do USA razem z Robertem Mateją.

Samo złamanie nosa to jednak nic. Chodzi o to, co działo się chwilę później. Bo Stefanowi Huli ktoś postanowił pomóc. - Przyszedł, jak my go nazwaliśmy "Znachor Travolta", który co roku tam jest na zawodach. Krew się Stefanowi leje, nie da się zatamować. Na domiar złego organizatorzy chcieli spróbować ruszyć z zawodami. Że są za pięć minut. A ten gość go wziął na bok i zaczął czarować. Macha przed nim tymi swoimi trikami z rękami - opisuje i śmieje się Maciusiak. Bo faktycznie, widząc, co robił "Znachor Travolta" trudno zachować powagę. Nagranie z sytuacji pojawiło się na kanale na YouTube Jasona Asselina i na nim widać, że rzeczywiście Huli pomaga człowiek, który próbuje zatamować mu krwawienie bez dotykania nosa.

 

- Wszyscy ich otoczyliśmy i się patrzymy, śmiejemy, a ten szaman dalej wykonuje te dziwne ruchy. Czekaliśmy tylko, jak go w końcu chwyci za nos i go urwie. Tymczasem minęło kilka minut, Stefan już cały blady, bo krwi przecież trochę stracił, a to nagle zaczęło działać. I Stefan mówi, że ból mu przeszedł i widać, że krew przestała lecieć. A "Znachor" mówi, że teraz możemy jechać do szpitala. Tam nastawili mu już ten nos i na następny dzień mogliśmy wracać do domu. Na szczęście odwołali zawody i Stefan ich nie stracił, ale sytuację wspominamy do dzisiaj - przyznaje Maciusiak.

Touch For Health

"Znachor Travolta", zwany też "szamanem z Iron Mountain" to Wolfgang Weiler - austriacki trener skoków, który osiadł w Stanach Zjednoczonych i wyspecjalizował się w dziedzinie kinezjologii. Technika, której użył, żeby pomóc Stefanowi Huli, to TFH (Touch For Health), która opiera się na pobudzeniu mięśni i energii w ciele, która pomaga goić się ranom, choć w ogóle się ich nie dotyka.

- To mój ojczym - mówi nam Jacqueline Cook, córka Aloisa Lipburgera, która udostępniła nagranie ze zdarzenia z Weilerem i Hulą na swoim Facebooku. To tam znaleźliśmy je przy okazji pracy nad artykułem o Lipburgerze. - W przeszłości był skoczkiem i pracował dla austriackiego związku. Teraz pracuje w Green Bay w USA i prowadzi "Weiler Academy" z moją mamą. On stosuje metody w stylu TFH, a ona naucza pilatesa. Dobrze im idzie. Oboje mają złote ręce i kojący dotyk - wskazuje Cook.- To wyjątkowy gość, ma swoje ciekawe metody pracy - mówi za to Werner Schuster. - Pracowałem z nim w 2005 roku, był moim asystentem w austriackich kadrach. Trenował z nami wtedy młody Gregor Schlierenzauer - wspomina.

Biegun nie wiedział, co robi. Tak wchodził na belkę w ekstremalnych warunkach

Historia o złamanym nosie Stefana Huli to jednak niejedyna anegdota związana z występami Polaków w Pucharze Kontynentalnym w Iron Mountain. - Na jednym z treningów z Wojtkiem Toporem i chłopakami skakaliśmy w treningu, a na skoczni nie było żadnego dużego i ciepłego pomieszczenia. Wiało niesamowicie mocno, a została nam przydzielona tylko jedna kabina, taka, do której wchodzą dwie osoby. Wojtek wychodził, stawał na buli i tylko, jak czuł, że wieje trochę lżej to wyciągał rękę, ja szedłem na górę dać sygnał chłopakom do wyjścia na rozbieg, potem oni się zapinali i szybko jechali - przytacza Maciej Maciusiak. - Krzysiek Biegun był tam pierwszy raz i strasznie się bał. Stał i nie mógł wyjść na belkę. Chłopcy za nim się niecierpliwią i pytają Krzyśka: "No, co ty robisz?". A Krzysiek na to: "Nie wiem". I to nam teraz zostało jako takie powiedzonko na treningach. W różnych sytuacjach teraz mówimy, że ktoś "nie wie", ha, ha - śmieje się szkoleniowiec.

 - To zdecydowanie najzimniejsze miejsce, w jakim byłem - ocenia Maciusiak. - Jest tam dużo zimniej niż w Skandynawii. Odczuwalna temperatura w granicach minus 50 stopni, bo to było minus 28 przy wietrze dziesięć metrów na sekundę na skoczni. Tam zawsze jest ciekawie i za każdym razem jest inaczej: raz ciepło i cisza, raz huragan i duże minusy. Pomimo takiego wiatru tam jest bezpieczne skakanie. Próg jest nisko i jak tak wieje, to i tak wszyscy się na to godzą. Warunki są stabilne i równe, a i skakanie się robi dalekie. Kto przejdzie nad bulą, to leci na sam dół. Fajnie się to ogląda - dodaje.

Najmniejszy, ale piękny mamut. "Bardzo płaski, leci się nisko"

Dla Polaków o wiele bardziej klasyczne w USA pozostają wspomniane już skocznie w Salt Lake City. To tam w 2002 roku Adam Małysz zdobył srebro i brąz igrzysk olimpijskich, gdy dwa złote medale wyrwał mu Szwajcar Simon Ammann. Dwa lata później miał jeden z najgroźniejszych upadków w karierze, po którym stracił charakterystyczny element początków kariery - kolczyk w uchu, o czym w cyklu "nieDawny Mistrz" opowiadał dziennikarzowi Sport.pl, Łukaszowi Jachimiakowi.

Mówiąc o skokach w USA, trudno jednak nie wymienić jeszcze jednego obiektu - Copper Peak w Ironwood, czyli najmniejszego z siedmiu mamutów. Na nim Puchar Świata odbył się tylko jeden raz, w 1981 roku. Oba rozegrane konkursy lotów wygrał wspominany wyżej Alois Lipburger. To jego jedyne zwycięstwa w PŚ w karierze. W Pucharze Kontynentalnym w Ironwood w 1994 roku skakał Marc Noelke, obecny asystent Thomasa Thurnbichlera, trenera polskich skoczków. - Wszystko pamiętam. Przyjechaliśmy tam, gdy było minus 30 stopni. Praktycznie nie dało się wyjść na zewnątrz. Uwielbiam krajobraz wokół: wszystko płasko i nagle ten ogromny pomnik, rozbieg wśród drzew i niesamowity widok z góry. Jacyś goście uprawiali tam "base jumping", czyli wyjątkową wersję skoków spadochronowych. Tego typu ekstremalne sporty jeszcze nie były praktycznie wcale znane w Europie, więc ich wyczyny zrobiły na nas ogromne wrażenie - opowiada Niemiec.

A jak pamięta same konkursy i uczucie lotu na Copper Peak? - Byłem tam razem z Rico Meinelem i obaj testowaliśmy nowy system wiązań Silvretty (w skokach obecnie Win/VIP Air). Cóż, Rico nie wyszedł na tym najlepiej, bo zaliczył niezbyt przyjemny upadek. Ja już odchodziłem ze skoków, nieco później skończyłem karierę. Ale podobał mi się profil tej skoczni. Bardzo płaska, leci się nisko. Oby kiedyś udało się przywrócić ją do kalendarza - mówi Noelke.

W Lake Placid zawody nie gościły długo. Puchar Świata wraca tu po 30 latach, Puchar Kontynentalny odbył się pod koniec zeszłego roku, ale żeby szukać poprzednich tego typu międzynarodowych konkursów rangi FIS dla skoczków, trzeba się cofnąć aż do 2005 roku. W tym roku na normalnym obiekcie odbyły się też serie skoków w ramach zimowej Uniwersjady. Skocznie są zmodernizowane, choć samo miejsce nie zmieniło się zbyt wiele od 1980 roku, gdy odbywały się tam igrzyska olimpijskie. Drugie, po tych z 1932 roku.

Na dużej skoczni kompleksu Mackenzie Interval o rozmiarze HS 128 zaplanowano aż trzy konkursy - dwa indywidualne i debiut nowego formatu w PŚ w skokach, czyli Super Team inaczej nazywanych duetami. W piątek odbędą się oficjalne treningi i kwalifikacje. Relacje na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.

Więcej o: