W niemieckim Willingen wystartowała rywalizacja w ramach kolejnego weekendu Pucharu Świata w skokach narciarskich. Niestety od wczesnych godzin popołudniowych pogoda torpeduje zmagania skoczków i skoczkiń. Najpierw odwołano drugi trening panów, a później podczas konkursu drużyn mieszanych panowały arcytrudne, wręcz ekstremalne warunki do skakania. Wiatr, śnieg, deszcz - na skoczni jest dziś wszystko. Doświadczył tego m.in. Timi Zajc.
Jako czwarty w słoweńskiej ekipie na rozbiegu pojawił się Timi Zajc. Choć wiatromierze wskazywały silny wiatr pod narty, Borek Sedlak zapalił 22-latkowi zielone światło do oddania skoku. Słoweniec skoczył 161, 5 metra i klepnął nartami o zeskok, nie ustając tej próby.
Już po wyjściu z progu było widać, że może to być ekstremalna próba. Zajc znajdował się bardzo wysoko nad zeskokiem, a pod jego nartami powietrze stworzyło pewnego rodzaju "poduszkę", która niosła go przez kolejne metry. Zawodnik mniej więcej na wysokości 145-150 metra musiał skracać skok i z dużej wysokości podszedł do lądowania. Słoweniec klapnął nartami o śnieg i nie był w stanie utrzymać równowagi. Sędziowie zmierzyli mu 161,5 metra, co jest od teraz nieoficjalnym rekordem skoczni. Mimo to próba wyglądała bardzo, ale to bardzo niebezpiecznie.
Więcej artykułów o podobnej treści znajdziesz na portalu Gazeta.pl.
Słoweniec po wylądowaniu złapał się za mięsień dwugłowy, wstał jednak o własnych siłach. Jego skok wywołał dyskusję wśród ekspertów. - Tylko ogromne doświadczenie go uchroniło - powiedział Dominik Formela na antenie Eurosportu. - Skandal - dodał Kacper Merk.
Ostatecznie sędziowie zdecydowali się odwołać drugą serię konkursową. Tym samym jednoseryjne zawody wygrała Norwegia przed reprezentacjami Austrii i Niemiec. Słowenia zajęła piąte miejsce. Przypomnijmy, że Polska nie wystawiła w tym konkursie zespołu z powodu nieobecności Polek w Willingen.