Po skoku na 95 metrów w drugiej serii konkursu o medale mistrzostw świata juniorów w Whistler Jan Habdas nie był zadowolony. Drugie miejsce, które wyliczył mu komputer już dawało mu medal, ale po minie skoczka widać było, że ambitnie liczył, że powalczy o coś więcej. Chodziło mu o medal, ale złoty.
Ostatecznie radośnie wskakiwał jednak na podium, żeby odebrać brąz. To jego największy sukces w karierze, która na razie układa się dobrze. Niecałe półtora roku temu Polak zadebiutował w Pucharze Świata, przed trzema tygodniami w Zakopanem zgarnął pierwsze punkty najważniejszego cyklu w skokach, a teraz ma swoją pierwszą "śnieżynkę" na szyi. Medal juniorskiej imprezy od razu postanowił ugryźć. I pomimo braku pełni szczęścia, musiał smakować dobrze.
W końcu rok temu na tej samej imprezie, rozgrywanej na Średniej Krokwi w Zakopanem zajął trzynaste miejsce. I gdy Austriak Daniel Tschofenig kończył skok po złoty medal pięknym telemarkiem na 107. metrze, Polak płakał wtulony w narty i próbujących uspokoić go rodziców. - Chciałem się pokazać z jak najlepszej strony. Oczywiście nie patrzyłem na wynik, nie koncentrowałem się na tym, ale jednak chciałoby się więcej - mówił potem w rozmowie z dziennikarzami, wciąż ze łzami w oczach. - Trzeba będzie odgryźć się za rok - dodał. Trzeba przyznać, proroczo.
Teraz Habdas czuje, że nie satysfakcjonuje go już nawet brązowy medal juniorskich MŚ. - Jest niedosyt u mnie, a u Janka szczególnie - mówi nam trener polskich juniorów, Daniel Kwiatkowski. - Wie, na co go tutaj stać. Popełnił błąd i wystarczyło, żeby stracił trochę do rywali, ale nie tylko on popełnił błędy. Fin Palosaari, który został mistrzem świata też nie skoczył idealnie. Można to było spokojnie wygrać. Trzeba się jednak cieszyć z tego, co mamy. W porównaniu do zeszłego roku jest spora różnica - wskazuje.
- Janek ma trochę problemów z timingiem. Te skoki praktycznie za każdym razem spóźnia, nie może odpowiednio trafić w próg. Gdy skok jest mniej spóźniony, to robi się lepszy, ale nadal mu brakuje. Jak uda mu się złapać ten próg, to naprawdę może być dobrze - podkreśla szkoleniowiec.
Pozytywnie trzeba ocenić występ wszystkich polskich skoczków - poza Habdasem znakomite czwarte miejsce zajął Kacper Tomasiak, dziewiąty był Marcin Wróbel, a szesnasty Klemens Joniak. - Udało nam się skoczyć dobrze całą drużyną, wszyscy pokazali, na co ich stać. Klimek Joniak miał trochę słabszy drugi skok i trochę spadł, ale i tak brawo dla niego i każdego z zawodników za świetny występ. To był dobry dzień, ale chłopaki od pierwszych skoków tutaj złapali dobre czucie. Fajnie, cieszymy się - przekazuje Kwiatkowski.
- Nie mi oceniać naszą pracę, ale skoro przynosi to efekty, to rośniemy, cały sztab. Zawodnicy mają do nas coraz większe zaufanie, więc jest dobrze - przyznaje trener.
- Każdy zawodnik ma coś do poprawy. Nie ma tak, żeby tu wszystko skakali czysto. Mamy, na czym się skupiać. U Janka jest timing, ale jak trafi w próg to wiemy, że będzie okej. Marcin ten pierwszy skok miał nieco słabszy, bo drugi wyszedł świetny, był topowy. Kacper skacze świetnie i obecnie nie ma żadnych problemów, ale czasem pojawiają się jakieś drobne błędy, jak w jednym z treningów, więc trzeba to kontrolować. Jest nad czym pracować - mówi Kwiatkowski.
W sobotę jego zawodnicy powalczą o zwycięstwo w konkursie drużynowym. Ich głównymi rywalami będą Austriacy. Gdyby zebrać wyniki indywidualnych zawodów, wyszłoby, że Polacy straciliby do nich 11 punktów. - Pewnie, że w głowie to złoto się gdzieś pojawia, jest. Jednak my tak nie pracujemy, że rozmyślamy o medalach. Nie ma o tym rozmowy. Jak każdy skoczy swoje, to wynik pokaże, gdzie jesteśmy. Nie powiem, że celujemy w złoto. Celujemy w to, żeby chłopaki dobrze się bawili i mieli z tego frajdę. Tak będzie, jeśli będą dobrze skakać - zapewnia Daniel Kwiatkowski. Początek zawodów zaplanowano o 21:30 czasu polskiego w sobotę, 4 lutego.