PZN zdradza, co z polskimi skoczkiniami. Dwa warianty. A mogły mieć trenerkę

Jakub Balcerski
Od sześciu medali polskich skoczkiń na Uniwersjadzie w Lake Placid lepiej zapamiętać radość całej czwórki zawodniczek na koniec sobotniego konkursu drużynowego. Oby ta impreza stała się małym impulsem dla tej grupy. Właśnie zaczyna się rozstrzygać jej przyszłość. Polski Związek Narciarski szuka dla nich trenera, a Sport.pl dotarł do informacji, że w zeszłym roku niespodziewanie mogła nim zostać kobieta.

Polskie skoczkinie wrócą z Uniwersjady z sześcioma medalami, w tym trzema złotymi: w konkursie indywidualnym Nicole Konderla zdobyła złoto, Kinga Rajda brąz, podobnie jak w mikście, gdzie tę pierwszą wsparł Adam Niżnik, a drugą Szymon Jojko. Do tego w sobotę doszedł dublet w konkursie drużynowym - złoto Konderli i Rajdy oraz srebro Pauliny Cieślar w parze z Anną Twardosz.

Gdyby była to wielka impreza w świecie skoków, moglibyśmy ogłosić, że to wielki sukces. Warto zdać sobie sprawę, że te rezultaty mają jednak dość ograniczoną wartość sportową. Zwłaszcza że gdy Polki podróżowały do Stanów Zjednoczonych, w Japonii najlepsze zawodniczki na świecie rywalizowały w Pucharze Świata. A najbardziej przykry jest fakt, że przy obecnej formie na zawody do Sapporo i Zao Polski Związek Narciarski i tak by ich nie puścił na wyjazd do Azji.

Zobacz wideo Adam Małysz pokazał, jak naprawdę wygląda jego codzienna praca w roli prezesa

Medale Polek na Uniwersjadzie nie mają wielkiej wartości. Choć wyjazd się opłaci

Z jednej strony trzeba zaznaczyć, że choć Polki wręcz zdominowały akademickie zawody, to na liście startowej widniało zaledwie jedenaście nazwisk. Największym wyczynem najlepszej z tych zawodniczek było 35. miejsce na mistrzostwach świata juniorów. Powiedzmy wprost: Polki nie miały z kim tam walczyć.

Z drugiej strony: świetnie, że polskie zawodniczki posmakowały zwycięstwa. Zwłaszcza że mające ostatnio trudny czas Anna Twardosz (ujawniła, że choruje na bulimię i depresję) i Paulina Cieślar (w listopadzie zeszłego roku zmarł jej ojciec, pilot rajdowy) pojawiły się na podium jakichkolwiek międzynarodowych zawodów. Ważne też, że za medale Uniwersjady Polki mogą liczyć na stypendia i nagrody w kraju, więc wyjazd do USA się opłaci i to nie tylko pod kątem zyskania doświadczenia.

Chyba jeszcze bardziej cieszył też obrazek po sobotniej drużynówce, kiedy cała czwórka wspólnie cieszyła się dubletem wywalczonym na olimpijskich obiektach w Lake Placid. A wiemy, że wewnątrz grupy wszystkie zawodniczki wcale nie darzą się największą sympatią, więc na chwilę nie zajmowały się osobistymi wojenkami i skupiły się na radości z chwili. I oby to, co wydarzyło się w Lake Placid, stało się dla nich pozytywnym impulsem, który posłuży na długo.

PZN ma dwa warianty na przyszłość Polek. Priorytet? "Poszukiwania zagranicznego trenera"

Minie jeszcze dużo czasu, zanim forma Polek pozwoli im na większe, realne sukcesy, o których pewnie same marzą, a może ich od siebie oczekują. Na razie z sezonu 2022/2023 zrobił się okres mocno przejściowy: pierwszy sezon bez Łukasza Kruczka w roli głównego szkoleniowca, z szansą daną Szczepanowi Kupczakowi, który nie potrafił jednak wszystkiego poukładać i kadra do tej pory wydawała się rozjeżdżać, kłócić i rozpadać najbardziej, jak to tylko możliwe. Nawet jeśli teraz jest lepiej, trudno uwierzyć, żeby polskie skoki kobiet w takim wydaniu miały jakąkolwiek przyszłość.

- Mamy przygotowane dwa warianty - mówi nam o sytuacji polskich skoczkiń okiem PZN-u jego sekretarz generalny i członek zarządu, Jan Winkiel. - Priorytetem jest na tę chwilę poszukiwanie zagranicznego szkoleniowca. Zawodniczki i trenerzy o tym wiedzą - przyznaje działacz. Drugiego wariantu na razie nie ujawnia.

"Trener systemowy"? Nikt nie chce do Polski. PZN i tak ma inny cel

Jaki profil zagranicznego trenera byłby dobrym rozwiązaniem dla polskich skoczkiń? Wydaje się, że nie ma tu miejsca dla szkoleniowca z czołówki, bo to drogi i niepotrzebny ruch. Biorąc pod uwagę, że w Polsce brakuje zawodniczek i odpowiedniego szkolenia - konkretnej myśli i filozofii, która pozwoliłaby się rozwijać skokom kobiet - przydałby się "trener systemowy". Czyli ktoś w stylu Andreasa Bauera, który przez dziesięć lat budował kadrę Niemek, czy Matijaż Triplat ze Słowenii, który podłożył fundamenty pod wielkie imperium kobiecych skoków, które rozwija się tam świetnie do dziś.

Wielu trenerów, których pytaliśmy o Polki, mówiło nam: nie przyjdę. To, że znają sytuację i wiedzą, że ładowaliby się do lokalnego piekiełka to jedno. Twierdzą, że nawet spore pieniądze nie przekonałyby ich z innego powodu: brak zawodniczek to potrzeba przeczekania być może nawet kilku lat bez sukcesu i budowania czegoś od podstaw. Ale w Polsce sytuacja ma się znacznie gorzej, bo tu nie ma nawet na czym czegoś postawić. Dopiero gdy pojawi się jasny sygnał i grupa zawodniczek z klubów, z którymi można spokojnie pracować, będzie można kłaść podwaliny pod coś, co da owoce w dłuższej perspektywie. Choć wszystko to o co najmniej dziesięć, a może i piętnaście lat za późno.

Dlatego PZN ma najprawdopodobniej inny cel: wydobyć z obecnej grupy, ile się da, zatrudniając trenera, który zgodzi się tu przyjść i będzie realną szansą na rozwój kadry najlepszych zawodniczek. Zakłada się, że może fakt, że Polska zaczęła gościć Puchar Świata kobiet i mogłaby wreszcie odnieść nawet pojedyncze sukcesy dzięki choćby jednej zawodniczce, pomoże w zwiększeniu zainteresowania sportem. To mogłoby doprowadzić do większego naboru młodych skoczkiń i poruszenia w całym systemie. To jednak plan bardzo optymistyczny. Choć nie można go skazywać na porażkę. W obecnej sytuacji dyscypliny liczy się każdy, nawet najmniejszy ruch.

Pointner zaproponował dla polskich skoczkiń trenerkę

Ciekawą propozycję dla polskich skoków kobiet miał Alexander Pointner - trener, który zrobił z Austrii dominującą siłę w skokach w latach 2004-14. Gdy zeszłej zimy przedstawiał PZN-owi swój plan na zmiany w całej dyscyplinie, gdyby powierzono mu funkcję trenera kadry mężczyzn i niejako nowego dyrektora polskich skoków (ostatecznie nie został zatrudniony), wymienił także konkretne nazwisko, które polecał działaczom dla reprezentacji skoczkiń.

I to nie żaden z czołowych trenerów z Pucharu Świata. To nawet nie trener, a trenerka - Catrin Schmid. Wywodzi się z klubu z Obersrdorfu, doprowadziła do pierwszych sukcesów Katharinę Althaus. Była już wybierana trenerką roku w Niemieckim Związku Narciarskim, a obecnie trenuje kadrę juniorek.

Pointner twierdził, że to byłby ciekawy ruch dla niej - weszłaby o poziom wyżej, do Pucharu Świata - jak i dla Polek, które dostałyby do zarządzania kadrą osobę z zewnątrz, ale też postać, która mogłaby być dla nich autorytetem. O samej Schmid też mogłoby się zrobić głośniej - o kobietach w roli trenerek w skokach nie mówi się praktycznie w ogóle. Jednak o tym, czy ten ruch byłby złotym strzałem, raczej się nie przekonamy - PZN nie kontaktował się wówczas ze Schmid, nie sondował sprowadzenia jej do Polski. Choć nazwisko przekazane przez Pointnera zostało oczywiście zapamiętane. I ciekawe, czy działacze teraz nie wrócą i do tego pomysłu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA