Iga Świątek powiedziała to, co wielu kibiców myśli o skokach. Brutalna prawda

Iga Świątek po piątkowym meczu została zapytana o skoki narciarskie i przypadkiem powiedziała to, co wielu kibicom skoków leży na sercu od lat. Dziś skoki ogląda się coraz mniej kibiców. Odchodzą mówiąc, że skoki straciły na przejrzystości i stały się zbyt zawiłe.

W piątek nad ranem Iga Świątek bardzo gładko wygrała mecz III rundy Australian Open. Polka w niecałą godzinę pokonała Hiszpankę Cristinę Bucsę 6:0, 6:1. Świątek po zwycięstwie powiedziała słowa, które szerokim echem powinny odbić się nie wśród kibiców…, ale raczej wśród oficjeli związanych z FIS-em, czyli Międzynarodową Federacją Narciarską.

Zobacz wideo Kamil Stoch potrzebował specjalnej zgody. Tak wygląda jego zakopiańskie królestwo

Iga Świątek przypadkiem powiedziała brutalną prawdę o skokach 

- Szczerze mówiąc, to po swoich meczach wybieram odcięcie się od sportu. Ale wszyscy siedzimy w sporcie i jak dzieje się coś dużego, i Polacy osiągają sukcesy, to i tak się o tym dowiem. Więc powodzenia wszystkim. Raczej obejrzę "Hubiego", bo skoków za bardzo nie ogarniam. Oglądam, nie wiedząc, na co patrzę. Przydałoby się trochę edukacji – powiedziała Iga Świątek w Eurosporcie, który od 8 rano pokazywał Puchar Świata w skokach w Sapporo.  

Edukować próbował w Eurosporcie Dawid Kubacki, ale sam przyznał, że obecnie może być to trudne: - Mówiąc najprościej jak się da: nieważne jak, ważne byle na sam dół. Tak dwa razy i wtedy, przynajmniej w teorii, powinno się wygrać, choć odkąd mamy przeliczniki za wiatr trochę inaczej to wygląda - powiedział Kubacki. I miał radę dla Świątek. - Na początku, żeby zapoznać się ze skokami, proponuję obejrzeć kilka konkursów z dawnych lat. To taka kwintesencja, bo z tymi przelicznikami trochę trudniej to zrozumieć.

Na słowa Igi Światek odpowiedział dyrektor Pucharu Świata, Sandro Pertile. - To jej zdanie, a szanuję każdą opinię na temat naszego sportu. Zgodzę się, że skoki nie są łatwą dyscypliną do zrozumienia. Z drugiej strony, mamy urządzenia, które pozwalają nam pomóc widzom w pełni i świadomie śledzić zawody. Jedno z nich to na pewno laserowa linia na zeskoku, dzięki niej kibice powinni wiedzieć, kto prowadzi. Staramy się, żeby wszystko w odbiorze było prostsze, ale to wymaga sporo pracy - powiedział Włoch w rozmowie z Jakubem Balcerskim ze Sport.pl 

Świątek niespodziewanie stała się głosem oburzonych kibiców skoków

"Oglądam, nie wiedząc, na co patrzę. Przydałoby się trochę edukacji" - tym zdaniem Iga Świątek podsumowała skoki narciarskie i trzeba przyznać, że... trafiła w sedno. Powiedziała to, co leży na sercu wielu sympatyków skoków. Dyscypliny, która z roku na rok staje się coraz trudniejsza do oglądania. Kiedyś skoki były dyscypliną wymierną. Jeśli skoczek poleciał daleko i dobrze wylądował, to wygrywał. Od kilkunastu lat skoki wpadły jednak w niebezpieczną spiralę, która zraża kibiców.

Po pierwsze: przez przeliczniki, które miały pomóc, ale od ponad dekady właściwie nie są rozwijane (od 2010 były tylko dwie zmiany polegające na zwiększeniu bonusów za wiatr w plecy). I obecnie coraz więcej skoczków i ekspertów przyznaje poza kamerami, że ta technologia wręcz przeszkadza w większości zawodów. Systemy są niedopracowane. Praktycznie nikt na skoczni nie wie, jak działają i dlaczego. Co interesujące, trenerzy sami twierdzą w zakulisowych rozmowach, że pomiary wiatru są opóźnione nawet o pięć sekund. A podmuch czuć zdecydowanie wcześniej niż pokaże się on na monitorach w formie wektorów i liczb. 

Po drugie: Ludzi denerwuje nieodpowiednie zarządzanie zawodami. Przed tygodniem w Zakopanem byliśmy świadkami sytuacji, w której Dawid Kubacki był wręcz pozbawiony zwycięstwa. "Został wystartowany" w mocno pogarszających się warunkach. Na podium mieliśmy pierwszego Graneruda, który za wiatr w drugiej serii miał doliczone zaledwie 3,4 (czyli bardzo dobry jak na ten konkurs wiatr), trzeciego Stefana Krafta (odjęte 8,4 pkt - czyli kapitalny na ten konkurs wiatr) i drugiego Dawida Kubackiego, który miał doliczone 20,1 pkt - czyli piekielnie trudne warunki. To nie była sprawiedliwa rywalizacja, a trzeba przyznać, że zawodnicy startowali w odstępie kilku minut.

Kibice bardzo często narzekają też na tzw. taniec z belkami. Czyli pochopne zmienianie długości najazdu, bo np. gdy skoczek łapiący w formę (ale skaczący z niższym numerem) odda świetny skok, po chwili często następowało obniżenie belki. A kolejni zawodnicy nie byli w stanie nawet zbliżyć się do tego poziomu.

Gdy do tego dojdzie zmieniający się wiatr, w zawodach zaczynają się dziać prawdziwe "cyrki". Jak choćby w grudniu w Titisee-Neustadt, gdy podnoszenie belek już nic nie dawało, bo zawodnicy mieli odejmowane zbyt dużo punktów, a to nie rekompensowało złych warunków. To tylko dwa przykłady, a tych moglibyśmy mnożyć dziesiątki.

Po trzecie: Skoki zabija brak transparentności. Dziś żaden kibic nie wie, jak de facto wygląda wiatr w czasie skoku. My w Sport.pl już tłumaczyliśmy w przeszłości, jak obliczana jest średnia ważona punktów za wiatr. Gdzie wiatr ma decydujące znaczenie itd. Tylko że zwykłego kibica to nie obchodzi. On chce zobaczyć dobre zawody, długie skoki i ufać własnym oczom. Ja choć wiem, jak oblicza się średnią ważną, to gdy jestem na skoczni i patrzę na chorągiewki przy zeskoku, czasem się gubię. Zastanawiam się, jak to możliwe, że w danym momencie wychodzą akurat takie wyniki za wiatr.

Ale FIS jak ognia boi się udostępnienia aplikacji z podglądem wiatru. Przez lata Walter Hofer tłumaczył, że nie będzie stałego podglądu w telewizji, bo to by było zbyt dużo danych dla widzów. Nie przeszkadzało to jednak w informowaniu widzów, jaki kąt rozwarcia nart mieli skoczkowie lub jaką prędkość osiągali po 20 czy po 120 metrach lotu. Dodajmy, informowali w momencie lotu, czyli wtedy, gdy każdy kibic ogląda jednak coś innego - skok.

Dziś przeciętny kibic nie wie, dlaczego Kamil Stoch w Zakopanem był trzymany długo na belce, mimo że miał wiatr pod narty pozwalający skoczyć 144,5 metra (potrzebne do prowadzenia). Trzymano go na górze, aż wiatr osłabnie. A gdy chwilę później Stefan Kraft usiadł na belce, mając podobne warunki, jak przetrzymywany chwilę wcześniej Polak, to został puszczony od razu i te 144,5 metra poleciał. Niedzielny kibic tego nie zrozumie i pod nosem zarzuci oszustwo.

Po czwarte: Kibiców już irytuje wojna technologiczna w skokach. Jeszcze kilka lat temu dywagacje na temat kombinezonów, nart czy wiązań były kapitalnymi ciekawostkami, które świat fanów skoków chłonął z radością. Dziś social media zalewają screeny ogromnych w kroku kombinezonów skoczków. Opatrywane są dość przewidywalnymi komentarzami. Tylko że to kolejny błąd FIS-u. Dlaczego? Bo o ile rok temu aż tak duże stroje były zakazane, bo przepisy dopuszczały 2 cm luzu w tej części stroju, to w tym sezonie przepisy się zmieniły i skoczkowie mogą sobie pozwolić na więcej. Luzu może być dwa razy więcej! Tylko że pewnie mało kto z kibiców zdaje sobie z tego sprawę, a FIS tego nie wytłumaczył. Nie pokazano przed sezonem, jak będzie wyglądać odpowiedni strój skoczka. Nie wykorzystano YouTube, czy choćby Tik Toka, by nagrać filmik objaśniający zmiany. A te akurat moim zdaniem poszły w dobrym kierunku. Bo większe kombinezony to np. większe bezpieczeństwo zawodników czy mniejszy wpływ wiatru na wyniki. No i dziś każdy ma bardzo duży kombinezon. A skoro każdy, to szanse są wyrównane.

Pertile chce zmienić I serię. Jeszcze większy chaos?

Sandro Pertile mówił ostatnio w rozmowie z TVP Sport, że chciałby urozmaicić pierwszą serię skoków. Być może na kształt biegów narciarskich, gdzie lepsi zawodnicy przemieszani są ze słabszymi. Miałoby to utrzymać uwagę kibiców, którzy teraz włączają pierwszą serię skoków i na lepsze skoki muszą czekać około 25 minut. Tylko mi wydaje się, że taka zmiana sprawiłaby, że skoki stałyby się jeszcze bardziej chaotyczne. Jeszcze bardziej niezrozumiałe dla przeciętnego widza.

Nie da się ukryć, że widzowie odchodzą od telewizji. Odchodzą też od skoków. W Polsce oglądalność ostatniego Turnieju Czterech Skoczni była około 1,5-2 miliony niższa od turnieju w sezonie 2020/2021, który wygrywał Kamil Stoch. Oczywiście mówimy tutaj też o innej telewizji, bo kibice bardziej byli przyzwyczajeni do skoków w TVP 1 niż w TVN-ie. Również w social mediach czy w komentarzach pod tekstami można natknąć się na coraz więcej głosów oburzonych obecnymi skokami kibiców, którzy mówią, że od skoków odeszli, bo mieli dość. I trudno jest się im dziwić.

FIS chce być jak F1? To niech będzie, ale konkretnie.

FIS często mówi, że skoki narciarskie powinny być jak F1. Jednak, gdy w F1 dyrektor wyścigowy Michael Masi dopuścił rok temu do kontrowersyjnego przebiegu Grand Prix Abu Zabi, w wyniku którego Max Verstappen na ostatnim okrążeniu wyrwał mistrzostwo świata Lewisowi Hamiltonowi, to… zaraz zrezygnował z pracy.

W jego miejsce wzięto dwóch innych niezwykle doświadczonych ekspertów, którzy zostali wsparci przez utworzenie wirtualnego centrum kontroli wyścigu, wzorowanego na tym z rozgrywek piłki nożnej. I to powinna być droga FIS-u i skoków narciarskich, a nie mówienie o porównaniu do F1, bo przed skokami zrobiono dodatkowy wywiad, czy ustalono kolejność startu według kwalifikacji.

Dziś skoki narciarskie potrzebują profesjonalizacji. I to nie po stronie zawodników, a po stronie działaczy. Wiele osób pracujących przy Pucharach Świata pracuje za pieniądze, które wręcz nie przystoją. Sędziowie mówią nawet, że de facto zarobek na Pucharze Świata oznacza dla nich zwrot kosztów dojazdu na zawody i wyjścia wieczorem do restauracji. A tak nie powinno być. Być może powinno się postawić na ograniczoną grupę delegatów technicznych, asystentów delegata i dyrektorów zawodów. Szkolić ich i dobrze opłacać. Stworzyć grupę wyszkolonych, dobrze rozumiejących się ludzi, by ci pracowali na każdej skoczni przez cały sezon. Dzięki temu łatwiej byłoby podejmować decyzję. Być może byłyby bardziej spójne i zrozumiałe. Chociaż łatwiej jest przecież od lat mówić, że nic więcej nie da się zrobić i w skokach trzeba mieć szczęście.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.