Dawid Kubacki porządził w piątek na Wielkiej Krokwi. Najpierw był najlepszy w obu seriach treningowych, a później - gdy końcówka listy startowej miała trudne warunki - on i tak skoczył bardzo dobrze i skończył kwalifikacje na drugim miejscu.
Wszystkie trzy loty Kubackiemu umilały dźwięki "Pszczółki Mai" w wykonaniu Zbigniewa Wodeckiego. - To fajny akcent. To co się działo, przysporzyło mi sporo pozytywnych emocji. Czuję się naładowany tym wszystkim. Może trochę się obawiałem, że to będzie męczące i będzie mnie przerastało, ale jednak te emocje są tak pozytywne, że fajnie się czuję - mówi nam Kubacki. Oczywiście mówi o pięknym zamieszaniu w swoim życiu prywatnym. Tata dwuletniej Zuzi jest też od tygodnia tatą Mai. Żona Kubackiego urodziła im drugą córkę 6 stycznia, w dniu, w którym Dawid kończył 71. Turniej Czterech Skoczni na drugim miejscu.
W Zakopanem Kubacki pokazał, że jest w formie na pierwsze miejsce. - No nie, jeszcze nie - mówi Dawid zapytany czy w piątek to był już on z najlepszych momentów tego sezonu.
To jest świetny sezon Kubackiego. Z 12 konkursów 10 skończył na podium, a pięć wygrał. Na 1200 możliwych do zdobycia punktów wywalczył aż 930. Jest liderem Pucharu Świata. W niedzielę będzie mógł się na tym prowadzeniu umocnić (w sobotę odbędzie się drużynówka - wystąpimy w składzie: Kamil Stoch, Paweł Wąsek, Piotr Żyła, Kubacki).
- Skok kwalifikacyjny był ciutkę z drobnym błędem, z drobnym przyruchem. Treningowe też były lekko spóźniane, ale w całkiem fajnym rytmie. Mieliśmy w kwalifikacjach też trudne warunki i niską belkę, więc nie było łatwo z tego odlecieć - analizuje Kubacki swój piątek na Wielkiej Krokwi. - Ale myślę, że mimo wszystko spisałem się okej, a w takich warunkach też czasami warto oddać skok, żeby poczuć, że nie zawsze samo fajnie leci - podsumowuje.
Kubacki na Wielkiej Krokwi jeszcze nigdy nie wygrał. A przed rokiem nawet na niej nie startował, bo wtedy chorował na covid. Na tej skoczni nie było go więcej jeszcze dłużej niż reszty kadry. Wszyscy mieli prawie rok przerwy przez niedziałający wyciąg.
- Ale myślę, że atut własnej skoczni to głównie kibice, którzy tu przychodzą, robią atmosferę, dają nam adrenalinę, która nas napędza. A przewagę mamy jeszcze taką, że my tu w czwartek trenowaliśmy, a inni nie - mówi Dawid.
- Ile skoków było w czwartek? - dopytujemy. - To indywidualnie było, ale ja chyba z pięć ciapłem - odpowiada Kubacki.
- Więcej w tym tygodniu zmieniłeś pieluch czy oddałeś skoków? - pchamy tę rozmowę na inne tory, nie mniej ciekawe, bardziej ludzkie. - O Jezu... - zamyśla się tata Dawid. - Nie wiem, nie mam pojęcia. - Ale zmieniasz pieluchy, karmisz dziecko, robisz wszystko? - Laktacji jeszcze nie rozkręciłem, ha, ha! Pieluchy jak najbardziej, tym się mogę zająć, a z laktacją nie wiem, czy mi się uda - śmieje się Kubacki.
- Maja daje pospać, trzeba wstać dwa razy w nocy, podobnie było z Zuzką. Wstać dwa razy na pięć minut to nic takiego, jest lajtowo - dodaje.
A gdy rozmowa wraca na tory skokowe, to Kubacki mówi takie bardzo ważne słowa: - Co natrenowałem od maja, to działa na wszystkich skoczniach po kolei, więc nie mam podstaw, żeby sądzić, że tutaj nie będzie działało. Oczywiście są czynniki, na które nie mam wpływu, ale ja chcę tylko swoją robotę wykonać dobrze.
Generalnie Kubacki rozmawia z nami długo, chętnie, widać, że dobrze się bawi. - Raz mi się zdarzyło, że mnie tu zamknęli na skoczni po którymś konkursie - mówi, odpowiadając na pytanie, jak dużo czasu spędza zwykle na Wielkiej Krokwi już po tym, jak skoczy swoje. - To chyba było po Grand Prix, latem. Na górze mieliśmy bufet, stwierdziliśmy, że trzeba jeszcze zjeść kolację i jak zjechaliśmy, to już brama była zamknięta. Trzeba było dzwonić, żeby nas ze skoczni wypuścili - opowiada.
- Mamy tu sporo kibiców, którzy chcą autografy i zdjęcia, was jest też dużo, gadamy tak sobie o pierdołach, a czas leci - dodaje Kubacki, nie przestając się uśmiechać. To bardzo miły obrazek. Fajnie widać lidera pewnego siebie, luźnego, po prostu szczęśliwego. Oby tak było i do końca weekendu w Zakopanem i do końca sezonu.