Morze łez i wstyd. Habdas był załamany. Pomógł mu Thurnbichler. Polak odzyskał nadzieję

Jakub Balcerski
Od słów o "wstydzie" za swoje skoki i morza łez po pierwszych zawodach do nadziei po ostatnim konkursie Turnieju Czterech Skoczni. Dla Jana Habdasa debiut na zagranicznym wyjeździe z najlepszymi skoczkami na świecie, ale i w najbardziej prestiżowej imprezie sezonu w PŚ okazał się wielką lekcją. I choć chwilami tracił wiarę w siebie, to teraz ma w sobie sporo nadziei.

Po pierwszym konkursie 71. Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie Jan Habdas przyszedł do dziennikarzy zapłakany. Za nim zaczął z nami rozmawiać, stwierdził, że jest mu tak wstyd, że nie wie, czy w ogóle powinien udzielać wywiadów. Ale ostatecznie szczerze mówił o tym, jak bardzo zależało mu na dobrym występie w debiucie na tak prestiżowej imprezie, a jak bardzo się spalił i popełniał błędy.

Po ostatnim konkursie TCS w Bischofshofen Habdas przyszedł jakby odmieniony. To nie tak, że jego wyniki w ciągu kilku dni zupełnie się poprawiły, bo przed Polakiem wiele pracy. Trener Thomas Thurnbichler pozwolił mu jednak pozostać z drużyną do końca Turnieju, a nawet nie wspominał mu o możliwości wymiany na kogoś innego. Teraz z zebranym bagażem doświadczeń 19-latek podchodzi do swoich skoków inaczej. Widać w nim nadzieje i koncentrację na nowych celach.

Zobacz wideo Kulisy kadry polskich skoczków. Trenerzy zdradzają swoje narzędzia i rytuały. Jest jeden związany z flagą!

Morze łez i wstyd. Habdas był załamany. "Zawiodłem nie tylko siebie"

Pierwsze trzy skoki Habdasa jak na jego młody wiek i małe doświadczenie w Pucharze Świata można było oceniać całkiem nieźle. Primoż Pikl, były słoweński skoczek, którego pytaliśmy o formę i technikę Habdasa, wciąż znajdywał błędy i twierdził, że Polak musi poprawić swój lot. Jednak widział go w drugiej serii zawodów. Bo taki debiut - 32. miejsce - mógł wielu zaskoczyć. - Była trema, dużo tu się dzieje, ale cieszę się, że mogłem dziś skoczyć. To najbardziej prestiżowa impreza w skokach, a do tego jestem pierwszy raz z tą grupą poza Polską. Nerwy podczas skoku udzieliły mi się na plus, bo mam lepsze czucie, wiem, gdzie popełniłem błąd, bo się go nie ustrzegłem, ale jestem też bardziej skoncentrowany przez to wszystko - mówił wówczas skoczek. Uśmiechnięty, z energią i dobrym nastawieniem.

Po pierwszej serii konkursu w Oberstdorfie, niestety, to wszystko uleciało. Był 49. po słabym skoku i zadowolonego Habdasa zastąpił ten rozczarowany i rozżalony. Zapłakany przyszedł do strefy mieszanej dla dziennikarzy i przed każdą z rozmów musiał chwilę odreagować, poskładać myśli. Wylał morze łez, ale jeszcze bardziej uderzało to, co powiedział tuż przed rozmową. "Jest mi tak wstyd za moje skoki, że nie wiem, czy powinienem w ogóle udzielać wywiadów". Na pochwały i gesty pocieszenia reagował tylko delikatnym uśmiechem.

- Aaa, szkoda, szkoda - stwierdził na początku. - Chciałem lepiej niż wcześniej i to był mój pierwszy błąd. Wcześniejsze skoki, praktycznie każdy, były nieco spóźnione, więc skoncentrowałem się na tym, żeby było wcześniej. Nie wiem, czy wyszło za wcześnie, czy może za agresywnie. Poszedłem w narty, zabrakło mi prędkości przelotowej, chciałem nadrobić, jedna narta nie wyszła z progu. Wiele czynników mogło pójść nie tak i chyba poszły wszystkie - tłumaczył Habdas.

- Bardzo dużo ludzi mi kibicuje. Dlatego zawsze trochę bardziej to przeżywam, bo czuję, że zawiodłem już nie tylko siebie. Chciałbym, żeby te skoki przynosiły radość nie tylko mi, ale wszystkim, którzy je oglądają. W takich chwilach jest mi ciężko. Wiem, że nie powinienem tak myśleć. Muszę nad tym popracować - dodał skoczek.

"Zakaz" rozmów z mediami. Habdasem zajęli się trenerzy. Tak Thurnbichler wprowadził plan naprawczy

I faktycznie: plan naprawczy u Habdasa nie dotyczył tylko skoków. Polak dostał "zakaz" rozmów z dziennikarzami, a media zostały uprzedzone, żeby teraz nie rozmawiać z młodym zawodnikiem, bo potrzebuje się skupić na samych skokach, a nie dodatkowej presji związanej z rozmowami po zawodach.

Habdasowi pomogli trenerzy, Thomas Thurnbichler i Marc Noelke. - Przegadaliśmy to, co się wydarzyło. Był przejęty i mocno dotknięty po czwartku. Rano usiedliśmy i powiedzieliśmy sobie: Hej, musimy pójść dalej, dzień po dniu i krok po kroku - zdradził w długiej rozmowie ze Sport.pl Thurnbichler. - Tu nie chodzi o wyniki, a o dobre skoki, choć młodzi zawodnicy często właśnie tak o tym myślą. To zwiększa presję i napina ciało. Nie czujesz się wtedy tak dobrze, dużo tracisz na skoczni. Myślę, że Jan sam wie, że ten Turniej Czterech Skoczni to dla niego przede wszystkim nauka - ocenił Austriak.

"Pogrążyłem się w apatii". Ale potem Habdasowi skakało się najlepiej na TCS

W Garmisch-Partenkirchen było jeszcze gorzej niż w pierwszych zawodach, bo Habdasa zabrakło w konkursie, ale na części austriackiej wyglądał już lepiej. 43. miejsce na Bergisel w Innsbrucku, a potem najlepszy wynik w konkursie - 40. miejsce w Bischofshofen - można uznać już zaliczyć jako spory plus dla najmłodszego zawodnika w kadrze.

A i jego nastrój wyglądał na o wiele lepszy. Po pierwszej serii w Bischofshofen przyszedł już do dziennikarzy. - Nieco inaczej wyobrażałem sobie ten debiut w Turnieju, gdzieś po drodze się pogubiłem. Myślałem o innych, lepszych skokach. Ale ogólnie cieszę się, że mogłem tu wystąpić. Dużo można się nauczyć od tej najlepszej grupy w kadrze i czerpałem z tego, ile się dało. To była nie tylko dobra zabawa, ale też lekcja - ocenił Habdas.

- Nie prezentowałem wysokiego poziomu i cieszę się, że dostałem szansę występu w każdych zawodach. Chłopaki mnie pocieszali, mówili: "No słuchaj, każdy to musi przeżyć". Ja już to przeżyłem, teraz poproszę, żeby było lepiej - śmiał się Habdas.

Wskazał też najtrudniejszą chwilę podczas TCS. - Był taki moment po kwalifikacjach w Garmisch, że pogrążyłem się w apatii. Nie czułem woli walki, bo wiedziałem, że moje skoki są na tyle słabe, że jeśli wśród nich znajdzie się jeden dobry, to nie mam wielkich szans. W Bischofshofen miałem za to najwięcej radości ze skoków i tu rywalizowało mi się najlepiej - wyjaśnił.

Nie lubi Zakopanego albo Zakopane nie lubi jego. Habdas myśli o innej wielkiej imprezie

Teraz przed Habdasem kolejna szansa w Pucharze Świata: Polacy w Zakopanem nie będą mieli grupy krajowej, ale wydaje się, że 19-latek znajdzie się w składzie. Młody zawodnik niekoniecznie jest z tego jednak najbardziej zadowolony. - Będę szczery: nie wiem, czy ta skocznia nie lubi mnie, czy ja jej, ale co roku, gdy byłem we w miarę dobrej dyspozycji, to start na Wielkiej Krokwi powodował, że trzeba było zaczynać wszystko od nowa. Mam nadzieję, że tym razem uda się to przełamać - zaznaczył. Gdy usłyszał, że Zakopanego, a konkretniej tamtejszego najazdu, nie lubi także Halvor Egner Granerud, odpowiedział: "Problem w tym, że on jest Norwegiem, a ja Polakiem i muszę to Zakopane polubić".

Habdas patrzy za to na inną wielką imprezę, która przed nim w tym sezonie. - Mistrzostwa świata juniorów? Trenerzy skonsultują się ze mną i na pewno wymyślimy najlepszy plan startów pod tę imprezę. To spory cel. Czuję, że muszę się wziąć do roboty przed tymi zawodami i nie mogę się ich doczekać - mówił o rywalizacji, która rozpocznie się 28 stycznia i potrwa do 5 lutego w Whistler w Kanadzie. Ma z tym czempionatem warunki do wyrównania - rok temu w Zakopanem skończył go na trzynastym miejscu i w otoczeniu rodziców płakał, gdy Austriak Daniel Tschofenig pięknym telemarkiem pieczętował zdobycie złotego medalu.

- Turniej się kończy, zaczynamy nowy rozdział. Mam nadzieję, że będę miał teraz trochę czasu na doszlifowanie swojej formy, żeby dopracować te skoki i wejść na odpowiedni poziom. Jestem świadomy, że nie można jednym treningiem zrobić trzech kroków - podsumował Jan Habdas.

Więcej o: