Thomas Thurnbichler był zadowolony, ale też zmęczony pierwszym konkursem 71. Turnieju Czterech Skoczni. Cieszyły go wyniki Polaków - podwójne podium Piotra Żyły i Dawida Kubackiego, ale męczyła otoczka zawodów, którą w czwartek wypełniły kontrowersje: 13-minutowa przerwa z zaledwie jednym przedskoczkiem, gdy na swoją finałową próbę czekał Kamil Stoch, a także niezapiętym kombinezonie Piotra Żyły, przez który Polak mógł być nawet zdyskwalifikowany. W rozmowie ze Sport.pl austriacki szkoleniowiec starał się wyjaśnić wszystkie niejasności wokół obu spraw.
Thomas Thurnbichler: Szczerze mówiąc, to dwadzieścia minut po ceremonii rozdania nagród. Do tej chwili nie zdawaliśmy sobie sprawy, że coś jest nie tak. I to przecież nie tak, że to było przemyślane, a Piotrek zrobił to specjalnie. Po prostu po radości na zeskoku i tym szaleństwie, on się rozpiął. W zasadzie nie do końca wiemy, jak to się wydarzyło. Mogę to wyjaśnić, mówiąc, że zmieniła się nieco procedura startowa na górze skoczni. Kilka tygodni temu mogłeś go nieco naciągać na nogawce, teraz robimy to inaczej. Musisz go podciągać, unosząc ręce do góry. Zamek może się rozpiąć tylko, jeśli suwak jest skierowany w górę. Jeśli jest inaczej, tak, jak zazwyczaj, to nie jest to możliwe.
Chyba mogło zdarzyć się tak, że Piotrek podciągał kombinezon w górę i ten suwak się po prostu obrócił. Jednak wyjaśnijmy sobie, że taka zmiana nie ma wpływu na aerodynamikę, ona nie jest korzystna dla zawodnika. Zapewniam też, że to się nie powtórzy. Teraz zawodnicy muszą uważać na to, jak wygląda suwak i zamek, mieć nad tym kontrolę każdego dnia, przy każdym skoku i ruchach, które mogłyby coś zmienić.
To naprawdę trudna sytuacja. Podczas Turnieju Czterech Skoczni na wiele osób spada ogromna presja, także na jury. My, trenerzy, poprosiliśmy Alexandra Diessa, asystenta delegata technicznego, żeby Kamil mógł wyjąć wkładki z butów. Pozostawanie w nich przez taki czas nie jest przyjemne i korzystne dla zawodnika, zwłaszcza jego nóg, bo traci w nich siłę. Do tego razem ze Stefanem Horngacherem chcieliśmy, żeby udało się przed wznowieniem konkursu puścić jeszcze kilku przedskoczków, więcej niż tylko jednego. To ze względu na tory najazdowe, które przy wyższej temperaturze mogą zwalniać zawodników na progu. Niestety, nie zrobili tego.
Po konkursie dyskutowaliśmy o tym - bez emocji, na spokojnie. Sandro Pertile, czy Borek Sedlak wiedzą o tym, są świadomi sytuacji i zrozumieli, że na przyszłość potrzebujemy w tych sprawach specjalnej, konkretnej procedury. Ma być więcej przedskoczków, a zawodnik ma mieć więcej czasu, żeby się ponownie przygotować do oddania skoku. To przydarzyło się przy skoku Kamila, ale nie tylko, bo niższą prędkość miał także Karl Geiger. Obaj mieli dość niską prędkość na progu. Mamy nadzieję, że w przyszłości to będzie już wyglądało lepiej.
Każdy z nas często się odzywa, mamy kontakt z Sandro, czy jury. Po konkursie czasem jest to ważniejsze dla jednej z kadr, bo pewnie wydarzyło się coś, co wyjątkowo dotknęło któregoś z jej zawodników i trenerzy chcą to uściślić, wytłumaczyć wraz z zarządzającymi konkursem. Spokojnie, to nie tylko my, ha, ha.
Dla mnie w zasadzie żadna, bo nawet nie wiedziałem, jak było wcześniej, ha, ha (Thurnbichler swój jedyny TCS w sezonie 2007/2008 rozpoczął już w Innsbrucku. Wystąpił tylko w konkursie w Bischofshofen, w którym był 45. - przyp.). Dodatkowy dzień odpoczynku zawsze jest jednak czymś korzystnym. Możesz popracować z zawodnikami, którym do tej pory poświęcałeś nieco mniej czasu, inaczej go rozłożyć. Za to z tymi, którzy są w czołówce pracujesz wówczas nad detalami. Dlatego dla nas to bardzo dobre rozwiązanie.
Trochę czasu to zabiera. Najpierw muszę udzielić wszystkich wywiadów, dopełnić swoich obowiążków. Robi się z tego proces, gdy powoli się uspokajasz. Jednak po wszystkim po prostu wybrałem się na godzinę do sauny, wypiłem jedno piwo i po tym spałem jak niemowlę.
Tak, przegadaliśmy to. Był tym przejęty i mocno dotknięty po czwartku. Rano usiedliśmy i powiedzieliśmy sobie: Hej, musimy pójść dalej, dzień po dniu i krok po kroku. Tu nie chodzi o wyniki, a o dobre skoki, choć młodzi zawodnicy często właśnie tak o tym myślą. To zwiększa presję i napina ciało. Nie czujesz się wtedy tak dobrze, dużo tracisz na skoczni. Myślę, że Jan sam wie, że ten Turniej Czterech Skoczni to dla niego przede wszystkim nauka.
Wiem, że Piotrek skakał najlepiej, jak tylko mógł. Sam tak twierdzi i ma rację, to były świetne skoki. Ten z drugiej serii miał trochę za wcześnie rozpoczęte odbicie i gdyby tego uniknął, zyskałby pewnie koło 2-3 metrów. W przypadku Dawida wciąż chodzi o to, o czym mówię już od dłuższego czasu. Nie mógł wykonać wszystkich treningów, więc brakuje mu trochę napięcia w mięśniach i przez to nie może ich odpowiednio aktywować. Chodzi głównie o timing i technikę skoku. Pierwszy skok w konkursie u Dawida był po prostu rozpoczęty górną częścią ciała, od klatki piersiowej. Dlatego u niego coraz więcej poświęcamy nad aspektem siły. To pomoże mu także usprawnić technikę.
Pierwszy był naprawdę imponujący. Drugi był świetny technicznie, choć jak często u niego bywa, lot zrobił się trochę asymetryczny za progiem. To coś, z czym się boryka już od dłuższego czasu i o tym wiemy. Nauczył się, jak sobie z nimi radzić. To on był najlepszy w Oberstdorfie, teraz wszystko to kwestia dogonienia go.
Zostajesz zwycięzcą całej edycji?
To na pewno spora zaliczka. Dzieli nas od Graneruda spory dystans w klasyfikacji. Ale zapewniam, że staramy się pracować tak ostro, jak tylko możemy, żeby go dopaść. Najlepszy na koniec wygra. A jestem pewny, że nasi zawodnicy, jeśli tylko wszystko w ich skokach pójdzie idealnie i się złoży, są w stanie być na jego poziomie. To wciąż możliwe, żeby go pokonać. Nikt nigdzie nie napisał, że Granerud od teraz zawsze musi być na szczycie, bo wygrał tutaj. Mamy swoje szanse i będziemy o nie walczyć.
Pewnie, bo świetnie znam miasto, skocznię i pewnie na trybuny przyjdzie rodzina, czy znajomi. Ale myślę, że jeszcze bardziej wyczekuję na konkurs w Zakopanem, ha, ha.