Oto najkrótszy skok w historii PŚ. Ojciec puścił syna na stracenie [WIDEO]

Przed nami kolejny Turniej Czterech Skoczni, a więc wizyta m.in. w Bischofshofen, gdzie kilka lat temu obejrzeliśmy jeden z najkrótszych skoków w historii Pucharu Świata, autorstwa Jurija Tepesa. Ale nie tylko na Paul-Ausserleitner-Schanze skakano na przestrzeni lat niezwykle krótko. Na niechlubnej liście najkrótszych skoków w historii znalazło się miejsce dla takich tuzów, jak Sven Hannawald, czy... Adam Małysz.

6 stycznia 2012 roku, dobiega końca rywalizacja w 60. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Najlepsi skoczkowie świata oczywiście zawitali do austriackiego Bischofshofen, gdzie tradycyjnie odbywa się ostatni konkurs w rywalizacji. Pogoda wyjątkowo nie sprzyjała organizatorom. Padał gęsty śnieg, który non stop zasypywał tory najazdowe. Już podczas kwalifikacji zawodnicy mieli ogromne problemy z oddaniem swoich skoków. Właśnie wtedy obejrzeliśmy jeden z najkrótszych skoków w historii. 

Zobacz wideo Kwiatkowski o pożegnaniu Michniewicza: Nie chcemy wchodzić w szczegóły

Najkrótsze skoki w historii Pucharu Świata. Okabe, Goldberger, Hannawald i... Małysz

Jego autorem był Jurij Tepes. Słoweniec mógł mieć spore pretensje do swojego ojca - Mirana, który odpowiadał wówczas za startowanie kolejnych zawodników. Jurij ruszył w fatalnych warunkach, co prawie skończyło się tragedią. Zasypane tory sprawiły, że skoczek kilkakrotnie wyhamowywał na rozbiegu i za wszelką cenę starał się utrzymać równowagę. Jakimś cudem dojechał do progu, ale zupełnie stracił prędkość. W efekcie odbił się, ale trudno mówić o locie. Skoczył wręcz kuriozalnie blisko. Oficjalnie zmierzono mu 60 metrów, tylko dlatego, że wyżej na buli nie montowano kamer pomiarowych. Tak naprawdę uzyskał maksymalnie 20-30 metrów.

 

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Mówiąc o Bischofshofen i niesamowicie krótkich skokach, nie sposób nie wspomnieć o aktualnym selekcjonerze reprezentacji Polski, Thomasie Thurnbichlerze. W 2003 roku niespełna 14-letni Austriak był przedskoczkiem podczas zawodów TCS. Wylądował na 40 metrze, po czym odbił się od zeskoku i znów pofrunął. Swoim niecodziennym zachowaniem skradł show.

 

Niezwykle krótki skok w swojej karierze zaliczył też Takanobu Okabe. Słynny Japończyk znajduje się w niemal każdym tego typu zestawieniu. W 2000 roku podczas zawodów w Kuopio skoczek pochodzący z Shimokawy, dosłownie spadł z progu. Trudno w tym przypadku nawet mówić o odbiciu. Okabe walczył tylko by nie upaść i w tym celu dość komicznie machał rękami. Ostatecznie lądował podobno na 20 metrze! 

 

Kolejną "próbą", którą warto wspomnieć, jest skok Franka Loefflera z Innsbrucku z 2001 roku. Podczas 49. Turnieju Czterech Skoczni, tego samego, który wygrał Adam Małysz, Niemiec zaliczył wyjątkową wpadkę. Rywalizujący w systemie KO z Andreasem Goldbergerem Loeffler, praktycznie rzucił rękawicę. Źle wyszedł z progu, nie przeszedł do pochylenia na narty, a zaczął machać rękoma. Wylądował po chwili na 45 metrze i jeszcze upadł. 

 

Niewiele lepiej poradził sobie Andreas Goldberger podczas zawodów w Lahti. W 2001 roku to fińskie miasto było organizatorem mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym. Na 18 lutego zaplanowano rywalizację indywidualną na skoczni dużej. Od początku rywalizację utrudniał jednak silny wiatr. Właśnie przez silny podmuch Goldberger lądował na zaledwie 52 metrze, a na dodatek jeszcze upadł. Nie był to pierwszy tak krótki skok tego konkursu i jury podjęło po chwili jedyną słuszną decyzję, rywalizację przełożono na następny dzień, a dotychczasowe wyniki anulowano. 

 

Kolejne miejsce na tej wstydliwej liście zajmuje znacznie bardziej utytułowany rodak wspomnianego Franka Loefflera - Sven Hannawald. Wielki rywal Adama Małysza miał za sobą wielki rok, gdy wygrał wszystkie cztery konkursy Turnieju Czterech Skoczni i walczył z Polakiem o triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, którą ostatecznie przegrał o 2016 punktów. Na starcie sezonu 2002/2003 był jednak cieniem samego siebie, o czym świadczy skok z Kuusamo. Hannawald w jednej z prób uzyskał tylko... 58 metrów. 

 

Skoro już o Adamie Małyszu mowa, on także ma swoje miejsce na tej liście. Na początku sezonu 2000/2001, nic nie zapowiadało, że skoczek z Wisły już niedługo zdominuje rywalizację w PŚ. Podczas trzeciego konkursu w Kuopio, gdzie inaugurowano wówczas rywalizację, Małysz oddał skok katastrofalny. Zaledwie 67 metrów i miejsce w końcu stawki, która awansowała do finałowej serii. - Co tu dużo mówić... - skomentował smutny Marek Rudziński na antenie Eurosportu. 

 

Kolejnym Polakiem, który zasługuje na miejsce na tej liście, jest Robert Mateja. Wieloletni filar polskiej reprezentacji, podczas mistrzostw świata w lotach w 2004 roku w Planicy, oddał jeden z najsłabszych skoków spośród wszystkich uczestników. Na mamucim obiekcie skoczył zaledwie 77 metrów. - Nawet nie wymaga komentarza ten skok - stwierdził Krzysztof Miklas, relacjonujący zawody dla TVP. Co ciekawe, organizatorzy podnieśli następnie belkę, co wedle ówczesnych przepisów dało Polakowi prawo do powtórzenia swojego skoku. Mateja szansy tej nie wykorzystał. Skoczył zaledwie... 85 metrów.

 

Nasz rodak i tak nie przebił "osiągnięcia" Jakuba Jandy. Nim Czech zdobył Puchar Świata w sezonie 2005/2006, wcześniej przez wiele lat nie zaliczał się do światowej czołówki. Podczas rywalizacji w Planicy w 1999 roku udało mu się dokonać wręcz niebywałego osiągnięcia. Na mamuciej skoczni uzyskał zaledwie 68 metrów! To jedna z najkrótszych odległości, jakie kiedykolwiek zanotowano w konkursach lotów narciarskich. 

 

Loitzl i Ito nawet nie skoczyli. Napędzili natomiast wszystkim sporego strachu

Na koniec zostawiliśmy miejsce dla dwóch skoków, które właściwie trudno nazwać skokami. Sytuacje, o których mowa, miały miejsce jeszcze, nim zawodnicy odbili się z progu skoczni. Do czego właściwie w ogóle nie doszło. Pierwszy przypadek miał miejsce w 2004 roku podczas zawodów PŚ na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Wolfgang Loitzl odepchnął się z belki, ale stracił równowagę i upadł na rozbieg. Zmierzał do progu, ale w cale nie na nogach. Niewiele brakowało, by spadł zupełnie niekontrolowanie z rozbiegu, ale zdołał w porę wyhamować. - Ależ niecodzienna sytuacja proszę państwa! - komentował Włodzimierz Szaranowicz. 

 

Podobną przygodę przeżył w 2013 roku podczas zawodów w Sapporo Daiki Ito. Sytuacja Japończyka wyglądała jednak jeszcze groźniej, gdyż po odepchnięciu z belki upadł na brzuch i sunął w kierunku progu skoczni głową do przodu ze sporą prędkością. Był już praktycznie na krawędzi rozbiegu, gdy jeden z członków ekipy organizacyjnej pomógł mu się zatrzymać. Gdyby nie on, upadek Ito mógł mieć tragiczne skutki. 

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.