"To przerażające". Największy rywal Dawida Kubackiego ma ogromny problem

Jakub Balcerski
- Lądowałem tak blisko band, że jedną rękę miałem już poza nimi - mówi o przekrzywieniu w locie, którego doświadcza na skoczni Norweg Halvor Egner Granerud. Skoczek, którego można nazywać największym z rywali Dawida Kubackiego w Pucharze Świata, w rozmowie ze Sport.pl długo opowiada o swoim najgorszym weekendzie skoków w karierze.

Właśnie wygrał kwalifikacje przed zawodami w Engelbergu, ma 321 punktów po sześciu konkursach obecnego sezonu, dwa miejsca na podium, w tym jedno zwycięstwo w Ruce i czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ze stratą 149 punktów do prowadzącego Dawida Kubackiego. A jednak jest wiele argumentów przemawiających za tym, że to właśnie Halvor Egner Granerud jest najgroźniejszym rywalem polskiego lidera sezonu PŚ w skokach.

Zobacz wideo Rekordowy start sezonu polskich skoczków. Tak dobrze jeszcze nie było

W rozmowie ze Sport.pl Halvor Egner Granerud mówi o uzależnieniu od wygrywania konkursów seriami i osiągania najlepszych wyników w karierze, opisuje, jak radzi sobie z błędem technicznym, który sprawia, że niemalże każdy skok mógłby lądować za bandami na boku skoczni, a także tłumaczy, dlaczego czas, który wydawałby się najgorszym w jego karierze, był tak naprawdę najbardziej spokojnym.

Jakub Balcerski: Zeszły rok był pełen sukcesów dla Norwegów - Marius Lindvik został mistrzem olimpijskim i mistrzem świata w lotach, ale reszta zespołu też oddawała świetne skoki i zrobiła kawał dobrej roboty. Kilka razy stanąłeś na podium, tak, jak na początku nowego sezonu. Jak do niego podchodziłeś od pierwszych zawodów?

Halvor Egner Granerud: Byłem podekscytowany, ale jednocześnie trochę nerwowy. Zawsze tak jest, gdy nie do końca wiesz, w jakiej jesteś formie i porównujesz ją na tle innych, a także czekasz na te swoje najlepsze skoki. Udowodniłem sobie jednak, że jestem w dobrej dyspozycji i będę silny przez cały sezon.

Halvor Egner Granerud podczas skoków w swoim ogródku w młodości Fenomen zdominował PŚ w skokach, a teraz chce być jak Stoch. "Coś nadzwyczajnego"

Uczucie, do którego przyzwyczaiłeś siebie i kibiców w sezonie 2020/2021, gdy wygrywałeś konkursy seriami i zdobyłeś Kryształową Kulę, uzależnia? Tęskniłeś za nim?

To zdecydowanie uzależniające. Jest o wiele łatwiej, a jednocześnie trudniej. Z jednej strony przybywa ci obowiązków: późno wracasz do hotelu, na skoczni poza skakaniem musisz udzielić kilkunastu wywiadów i zajmować się wszystkim dookoła sportu. A z drugiej strony idziesz na skocznię, wiedząc, że jeśli będziesz postępował według planu, wygrasz konkurs z przewagą dziesięciu punktów. To świetne uczucie. Dlatego trenuję i ciężko pracuję. Nie muszę koniecznie do tego wrócić, nie chcę też ciągle myśleć o wspomnieniach związanych z tymi seryjnymi zwycięstwami. Odciągam od siebie emocje, ale też motywuję się tym uczuciem, że wiem, jak to jest być najlepszym na świecie.

Gdy nie stajesz na podium od razu czujesz, że tego ciężaru na ramionach jest mniej?

Tak, jest łatwiej, bo wszystkiego jest trochę mniej. To był pierwszy sezon, gdy byłem dobry, w czołówce, ale nie najlepszy. Było zaskakująco spokojnie. Dziwiło mnie, że możesz być wśród tych skaczących najdalej, ale nie wygrywać i nagle nikogo nie obchodzisz, a gdy wskoczysz na wyższy poziom zainteresowanie bardzo gwałtownie rośnie. Bycie numerem 3 przez całą zimę stało się pod tym względem wygodniejsze. Ale wolałbym mieć więcej na głowie.

Gdy ci nie szło i byłeś poza Pucharem Świata, napisałeś list do norweskich trenerów, w którym pytałeś co dokładnie musisz zrobić, żeby dotrzeć do czołówki, żeby twoje skoki były bliskie perfekcji. Gdy jesteś blisko najlepszych, tak, jak w zeszłym sezonie, też się z nimi tak konsultujesz?

Tak, staram się pytać o różne szczegóły, ale to trochę zależy od wyników. Gdy one są lepsze, to trudno skupić się na tym, żeby jeszcze coś dopracowywać. Wtedy chcesz po prostu dalej startować i wygrywać, nie udoskonalasz tak bardzo techniki. A to bardzo przydatne. Dlatego w zeszłym sezonie starałem się o tym pamiętać, choć pomagała też tęsknota za dominacją.

Jestem zadowolony, jak się na tym skupiłem. Choćby nad tym, jak przepracowaliśmy pozycję najazdową w porównaniu do poprzednich sezonów. Bardzo ważna jest też pewność siebie. Z drugiej strony staram się, żeby wszystko było jak najbardziej zwyczajne, wtedy pracuje mi się najlepiej. W zeszłym sezonie często byłem sfrustrowany, bo może wyniki nie były złe, ale same skoki okazywały się dużo gorsze od rezultatów, które osiągałem.

Latem zmieniłeś narty - z tych z logiem fluege.de na różowe narty BWT produkowane przez Fischera. Norweskim dziennikarzom mówiłeś, że czujesz, że dla firmy S.K.I., producenta twojego poprzedniego sprzętu, to rozstanie może być trudne, bo byłeś jedną z twarzy tego produktu i długo współpracowaliście. Jak podjąłeś decyzję o zmianie?

Z logiem fluege.de na nartach skakałem od 2014 roku i wydało mi się bardzo interesujące spróbować czegoś innego. To zupełnie inne uczucie, po takim czasie skakać w innych nartach. Było dużo testowania, bo przez trzy-cztery miesiące miałem na nogach wielu różnych modeli i porównywałem je pomiędzy sobą, aż doszedłem do wniosku, że to od BWT będą dla mnie lepsze. Dla S.K.I. jest ciągle dużo miejsca w moim sercu, to bolesne rozstanie, bo świetnie mnie wspierali, ale chciałem spróbować czegoś nowego i dobrze czułem się na tym sprzęcie.

Od dziecka zmagasz się z tym, że twoja prawa noga jest krótsza, mówiłeś o tym przy okazji Turnieju Czterech Skoczni w zeszłym sezonie. To wpływa też na czucie i sprawia, że czasem lepiej użyć innych nart. To jeden z powodów, które wymusiły zmianę?

Jeden z nich, tak. Jeśli skaczesz tylko trochę w prawo, to nic się nie dzieje. Ale w ostatnim sezonie wiele czynników, w tym specyfika tego, jak funkcjonują moje narty, wpłynęło na to, że coraz bardziej oddalałem się od środka skoczni i lądowałem blisko bocznych band. Moja lewa noga jest trochę dłuższa, a do tego mój rdzeń obciąża bardziej jedną część ciała, musiałem się do tego przyzwyczaić. Wykonuję jedną serię ćwiczeń więcej na prawej stronie ciała w trakcie każdego treningu.

Nietypowy problem Halvora Egnera Graneruda Gdyby skoki mierzono, jak rzuty oszczepem czy młotem Granerud mógłby sporo zyskać. Wytłumaczył o co chodzi

Jaki to ma wpływ na twoje skoki?

Na skoczni taki układ mojego ciała sprawia, że lecę w prawo, przekrzywia mnie w powietrzu. Staram się to kontrolować, ale nie zawsze jestem w stanie w pełni to zrobić. Dlatego czasem ląduję tak blisko band. Największe zmiany pojawiają się w technice. Muszę czekać aż lewa narta wyjdzie z progu i tracę równowagę w powietrzu, przez co lot jest chwiejny, chaotyczny. I przekrzywia mnie, muszę to mocno korygować. Miałem za dużo rotacji w locie. To już czynniki, które wpływają na to, jak mocno "świdruje" mnie po wyjściu z progu. To nie był jednak tak duży problem, aż do przejścia do lotów narciarskich. Teraz też radzę sobie z tym już coraz lepiej.

Właśnie, miałeś jeden weekend w 2021 roku, w Planicy, gdy te skoki były jeszcze w miarę proste, ale za to zachwiane i słabe technicznie na progu.

To były moje najgorsze skoki w karierze. Latałem albo na miarę najlepszej trójki, albo braku punktów. W Planicy było bardzo niekomfortowo, chwilami groźnie. W Oberstdorfie też. Trudno było mi kontrolować to, jak bardzo skręci mnie w prawo, a lądowania obok bandy stawały się coraz częstsze. W końcu udało mi się potrenować trochę na dużej skoczni i wszystko powoli wracało do normy. Przynajmniej potrafiłem pokierować skokiem bardziej w lewo, bliżej środka. Bo gdy wylądowałem swój ostatni skok w Oberstdorfie, powiedziałem sobie: "Przecież nie pojadę tak do Planicy". W Słowenii bardzo skupiałem się na odbiciu, spowalniałem je i starałem się skierować je w lewo. Miałem wybór: albo zmienię coś w kierunku wyjścia z progu, albo będę dalej leciał w prawo i w końcu naprawdę skończę za bandami.

Na Twitterze pojawiały się memy, bo w grze "Deluxe Ski Jump", czyli popularnym "Małyszu" można było wylecieć poza skocznię i wylądować poza bandami.

Były świetne, bardzo śmieszne. Ale z drugiej strony wyobrażałem sobie, że to się może tak skończyć.

Ale jest moment, w którym kończą się żarty, a zaczyna zagrożenie. Był skok, który rzeczywiście mogłeś skończyć w taki sposób?

Nie, raczej nie. W piątkowym konkursie w Planicy był boczny wiatr z lewej strony i on sprawił, że leciałem bardzo mocno skrzywiony w prawo. I lądowałem tak blisko band, że jedną rękę miałem już poza nimi. Wszystko jednak kontrolowałem. Poczułem jednak, że przecież mogłem być po drugiej stronie, to było przerażające.

Mówisz, że to był najgorszy okres twojego skakania. Ale miałeś przecież inny czas do zapomnienia: mistrzostwa świata w Oberstdorfie. Najpierw przegrałeś medal na normalnej skoczni, zajmując czwarte miejsce, a potem miałeś pozytywny wynik testu na koronawirusa i musiałeś przetrwać tam dwa tygodnie na kwarantannie.

Tak. Mam porachunki z mistrzostwami świata, tym razem chcę mieć na nich dwie szanse. Jestem dobrze przygotowany, tego lata dwa razy trenowaliśmy w Planicy i czuję się tam dobrze. Znam skocznie tam lepiej niż wiele innych w Pucharze Świata. Jeśli nie jesteś w formie, to mogą ci bardzo nie leżeć, ale mnie na razie odpowiadają, chyba mam na nie sposób. Te mistrzostwa to spory cel, ale w tym sezonie chciałbym po prostu utrzymać dobrą formę przez dłuższy czas. Co do 2021 roku, nie było łatwo pogodzić się z tym, co się stało, ale wiesz, to wcale nie był taki zły okres.

Oczywiście, wyniki mogły być lepsze, a gdy dostałem pozytywny wynik testu stwierdziłem, że w ogóle muszę sobie dać na wstrzymanie. I te zeszłoroczne mistrzostwa to wcale nie jest złe wspomnienie. Tamtej zimy miałem tylko jeden cel: Kryształowa Kula za klasyfikację generalną Pucharu Świata. Wiedziałem, że jestem w stanie to osiągnąć, ale mniej więcej w połowie Turnieju Czterech Skoczni norweskie media zaczęły mnie pytać praktycznie tylko o złoto mistrzostw świata. A ja mówiłem: "Jezu, nie obchodzą mnie mistrzostwa świata". Wystąpię na nich, chcę być w formie, powalczę, ale będę się głównie przygotowywał do walki o Kryształową Kulę do końca sezonu. W Oberstdorfie, w czasie mistrzostw, miałem już dość tych pytań o medal. I wszystko się nawarstwiło: to uczucie, zmęczenie, do tego Covid. I co możesz zrobić?

Jak zareagowałeś?

W sumie normalnie. Nie myślę o tym zbyt często, ale gdy już pojawia się w mojej głowie, to przypomina komedię, a nie dramat. Inni pewnie by się załamali, ja się śmiałem. Nie byłem chory, czułem się dość dobrze. Nie miałem też problemu z oglądaniem zawodów. Dlaczego kochamy sport? Ze względu na historie, na to, żeby mieć, co opowiadać. I wydaje mi się, że cała ta sytuacja, nawet tak złożona, nawet jeśli wiele nie wyszło, była ciekawsza niż zwyczajne mistrzostwa. Poza tym po raz pierwszy od czterech miesięcy mogłem po prostu odetchnąć, odciąć się trochę od świata i w spokoju pomyśleć. Nic nie robić. Do dziś jestem też bardzo wdzięczny Karlowi Geigerowi i jego rodzinie, która mi wtedy pomagała. Na skoczni możemy być rywalami, ale mam wobec niego spory dług. Dlatego w mojej głowie cały ten okres to pozytywne wspomnienie.

Gdybym zrobił coś głupiego i przez to złapał wirusa, myślałbym trochę inaczej. Pewnie byłbym zły na siebie, reagowałbym bardziej negatywnie. Ale po co? Wolę wyciągać z rzeczy pozytywy, zwłaszcza gdy nie mam wpływu na to, co mi się przydarzy. Zresztą: w środę dostałem wiadomość, że mam Covid, a w czwartek o odwołaniu turnieju Raw Air i że zdobyłem Kryształową Kulę. Emocje we mnie nie mogły być chyba bardziej wymieszane.

Dawid Kubacki i Thomas Morgenstern "Świeże powietrze". Morgenstern wierzy w Kubackiego i radzi uważać na Stocha

Ten sezon jest historyczny dla norweskich skoczków pod smutnym względem: pierwszy raz od 40 lat miejsce na waszych kaskach jest puste, nie macie głównego sponsora. Jak bardzo utrudnia to wam funkcjonowanie, wpływa na wasze sportowe życie?

Czuję się trochę wycofany w tej sprawie. Nie jestem w nią zaangażowany, nie zadaję pytań. Z jednej strony mam swoje oszczędności, z drugiej wiem, że innym w takiej sytuacji na pewno nie będzie łatwo normalnie startować i funkcjonować w środowisku. Obecnie na pewno możesz odczuć, że oszczędzamy jako zespół. Trochę tniemy koszty, tam, gdzie się da. Wiem jednak, że osoby, które pomagają nam zyskiwać sponsorów pracują, jak mogą, żeby ci się pojawili.

W naszym środowisku trudno jest jednak być blisko pieniędzy. Mam nadzieję, że wszystko się uda. Sam jestem w dobrej sytuacji, ale oczywiście będzie gorzej, jeśli będziemy musieli płacić za siebie przez dłuższy czas. Potrzebujemy pieniędzy także na zwykłe życie. Gdy jesteś w czołówce, jest dobrze, ale wiemy, że to się często zmienia. Nie możemy być od tego w pełni zależni. To także ważne w kontekście sprzętu, mamy sporo potrzeb.

A jak czujesz, uda się to zmienić?

Do 1 stycznia nic się nie zmieni, potem zobaczymy, czy uda się znaleźć sponsora na kask i wspierającego całą kadrę.

Więcej o: