Najpierw przeszła przy dziennikarzach bez słowa, ze spuszczoną głową. Później długo siedziała w jednym z budynków pod skocznią. I płakała. W piątek Nicole Konderla była 23. i 24. na treningach oraz 29. w kwalifikacjach. We wszystkich skokach pokazywała formę na spokojne zapunktowanie w zawodach. Ale gdy te przyszły, to zamiast lecieć po swoje, walczyła o to, by nie zrobić sobie krzywdy.
Tylko 93,5 metra po grubym błędzie na rozbiegu i po walce o uniknięcie upadku - tak wyglądał najgorszy skok najlepszej z Polek. W 40-osobowej stawce 20-latka z Bełchatowa zajęła 34. miejsce. Na 36. miejscu zawody skończyła Kinga Rajda. Tak jak w ubiegłym sezonie, obie nasze skoczkinie były tylko tłem dla najlepszych (wygrała Norweżka Silje Opseth przed Austriaczkami Maritą Kramer i Evą Pinkelnig).
Ale obie są przekonane, że tej zimy wcale tak nie musi być. Trener Szczepan Kupczak również stara się przekonać, że warto na polskie skoki kobiet popatrzeć z optymizmem.
- Nie tak to miało wyglądać. Zepsułam i tyle - mówi Konderla, która dobre pół godziny po swoim nieudanym skoku ochłonęła na tyle, by przyjść do dziennikarzy. I za to brawa. Pytana czy aby przypadkiem do jej błędów technicznych nie doszedł problem z mokrymi torami (wyglądało to tak, jakby woda pod koniec rozbiegu przytrzymała jej narty), odpowiada: - Cały tajming wyszedł mi za wcześnie i przeleciałam mocno do przodu. Z torami było okej.
- Mocno się stresowałam. Myślałam, że trochę mnie puści po kwalifikacjach, ale nie. Chciałam skoczyć po prostu dobry skok, nie myślałam o wyniku, ale mi nie wyszło. Może to też kwestia tego, że zabrakło serii próbnej [została odwołana przez złe warunki pogodowe]. Jeszcze brakuje doświadczenia, żeby iść od razu na zawody i skakać dobrze - analizuje Konderla.
Okazję do poprawy Nicole dostanie w niedzielę. Wtedy o godzinie 11 mają się odbyć kwalifikacje do drugiego konkursu sezonu, a już o 12.00 mają wystartować zawody.
- Plan jest taki, że żeby jeden zły skok nie zepsuł wszystkiego, co było dobre. Trzeba się z tym przespać i działamy dalej. Ale to boli, bo wiem, na co mnie stać. To była duża wpadka. To był bardzo zepsuty skok, aż tak zepsute w tym sezonie już mi się nie zdarzały - mówi Konderla, mając na myśli sezon letni. W nim trzy razy wystartowała w Grand Prix i miała dobre wyniki - była 18. i 15. w Wiśle oraz 15. w Klingenthal. Byłoby świetnie, gdyby podobny wynik uzyskała w Wiśle w niedzielę.
Na takie skakanie raczej nie stać jeszcze Kingi Rajdy. Ona w sobotnim konkursie skoczyła podobnie jak skakała w piątkowych treningach i kwalifikacjach.
- Nie skupiałam się na warunkach, tylko na zadaniach. Ale skok mi nie wyszedł - mówi. - To pierwsze zawody, bardzo dużo stresu, bo to Wisła, jest dużo ludzi. Ale nic, jeszcze jest drugi dzień - dodaje Rajda.
Według trenera Kupczaka ten drugi dzień będzie lepszy. - Początek mamy nieudany, spodziewaliśmy się więcej. Ale trzeba jechać dalej, to pierwsze zawody, nie ma się co stresować, trzeba robić swoją robotę. Ja wiem, na co dziewczyny stać - mówi. - Na ten moment dwie zawodniczki stać na to, żeby śmiało punktować w Pucharze Świata. Nie udało się, ale wiem, że je stać. Trzeba się pozytywnie nastawić - przekonuje Kupczak.
W niedzielę zobaczymy trzy Polki. Obok Konderli i Rajdy w kwalifikacjach wystartuje jeszcze Sara Tajner. 16-letnia córka Tomisława Tajnera i wnuczka Apoloniusza Tajnera debiutuje w Pucharze Świata. W piątek była ostatnia, 49. w kwalifikacjach. Ją na pewno też stać na więcej.