Małe osiedle kilka kilometrów od lotniska w Lublanie. Nieduży dom niczym nieróżniący się od tych sąsiednich. Tylko pozornie. Przed drzwiami spotykamy trzech byłych skoczków, dwóch trenerów kadr narodowych z Pucharu Świata i producenta najbardziej rewolucyjnego sprzętu w dyscyplinie w ostatnich latach.
Odwiedzamy królestwo producenta nart i wiązań dla skoczków, Słoweńca Petera Slatnara. Oprowadza nas po całym swoim zakładzie: warsztacie zlokalizowanym na piętrze, pokazuje też fabrykę, którą stworzył w piwnicy. Tam powstają nie tylko urządzenia dla zawodników, ale też te produkowane dla różnych firm z całego świata. - Ostatnio mieliśmy zlecenie nawet z Googla - śmieje się Slatnar.
Najważniejszy punkt? Oczywiście, prezentacja nart, które zrobiły furorę w zeszłym sezonie. Płaskie narty były wszędzie. Model bez zakrzywionych czubów Slatnar najpierw mierzy, pokazuje nam na tle tych zwykłych, zakrzywionych, a potem przechodzi do małego garażu. Nie ma tam żadnego samochodu. Jest za to skład kilkuset sztuk płaskich nart.
Wygląda to, jak raj dla fana skoków, ale też piekło dla producenta. Wszystko przez to, że ekstremalnie płaski model narty został zakazany i część z tych nart już nigdy nie zostanie użyta. Slatnar szacował, że może stracić przez to około miliona euro, bo wyprodukował kilkaset nart na przyszłość, mając zamówienia gotowe już na kolejną zimę. Jeśli ktoś mu nie wierzył, to ten obrazek z garażu w jego zakładzie jest wystarczającym dowodem.
Slatnar sam był kiedyś skoczkiem. - Skakałem od 1971 do 1987 roku. Stąd znałem wszystkich w środowisku i później w nim pozostałem. Wiedzieli, że już w trakcie kariery zajmowałem się mocno sprzętem, szukałem innowacji, czasem je tworzyłem. Dlatego później do mnie przychodzili i prosili, żebym wykonał dla nich coś wyjątkowego - tłumaczy.
Słoweniec zaczynał produkcję sprzętu dla skoczków blisko 20 lat temu. Od 2004 roku zajmował się wiązaniami. - One zawsze były naszym problemem. Stary sprzęt był tworzony głównie z plastiku i metalowych części. Pojawiały się problemy, bo wiązania się łamały, nie było dużo dodatkowych materiałów. Blokowały się nawet podczas konkursów - opowiada nam Slatnar.
- Nasi słoweńscy trenerzy mówili nam: musicie sobie sprawić coś nowego. Żeby nie było takich kłopotów. Bo sprawa z wiązaniami i ich produkcją wcale nie jest taka skomplikowana. Zabraliśmy się za to i powoli rozwijaliśmy. Najpierw stworzyliśmy ich tylną część i w ciągu dwóch lat ten element stał się już bardzo dobrej jakości. Mieliśmy dobre wyniki, a akurat pojawiły się słynne wiązania Simona Ammanna z metalowym bolcem zamiast paska. Wtedy wszystko dotyczące wiązań ruszyło, eksplodowało wręcz u każdego, także u nas - mówi producent.
Na czym polega fenomen płaskich nart oczami Slatnara? - Są bardzo interesujące. Podczas konkursów najlepiej widać, jak dobrze pracują. Są bezpieczne, a to najważniejsze. To dlatego nasi zawodnicy kupują te narty - zaznacza Słoweniec, choć wiemy, że zeszłej zimy pytania o bezpieczeństwo w przypadku jego produktu pojawiały się i to aż zbyt często. Slatnar twierdzi jednak, że upadki czy wbijanie się nart w miękki śnieg były sytuacjami zdarzającymi się raz na tysiące prób wykonanych w jego nartach.
Pomysł stworzenia płaskich, a nie zakrzywionych czubów nart nie jest do końca nowy. W latach 80. i 90. podobne modele miały firmy Fischer i Elan. Dlaczego Slatnar sięgnął po nie właśnie teraz? - W przeszłości narty były o wiele twardsze. Teraz są miękkie, bardziej elastyczne. Dlatego wtedy płaskie czuby nart nie przynosiły wielkich wyników, a teraz są czymś nowym i świeżym. Zresztą zakrzywienie tych nart, choć nie czubów, a przestrzeni nieco przed nimi, jest większe niż wcześniej i powiedziałbym, że są lepsze. Podczas lotu pozostają też bardziej stabilne, dzięki tym płaskim czubom nie ma turbulencji. A im bardziej zakrzywione narty, tym więcej turbulencji. Im więcej turbulencji, tym większe problemy dla skoczka. Dlatego płaskie narty są stabilniejsze i po prostu pod wieloma względami lepsze od normalnych, tradycyjnych modeli - twierdzi producent. Na jego nartach skaczą głównie Słoweńcy i pojedynczy zawodnicy z innych krajów.
W Polsce "slatnary" nie są bardzo popularne. Zawodnicy czasem je testują, ale regularnie z krajowej czołówki skacze na nich tylko Klemens Murańka. - Czuć na nich różnicę w stosunku do innych nart, na których ostatnio skakałem. Są ciekawe, inne i dla mnie teraz odpowiednie. Ale jak formy nie ma, to nawet złote narty nie pomogą - mówi nam Polak po pierwszych skokach w Wiśle.
A czy Slatnar ma w planach stworzenie kolejnego rewolucyjnego sprzętu? Wygląda na to, że jest jeden projekt, który na razie bardzo odkłada. Chodzi o buty z włókna węglowego, o których w rozmowie z TVP Sport wspominał Cene Prevc. - Myślę, że to może być pewna rewolucja. Chodzi o materiał i sposób, w jaki są wykonane. Więcej raczej nie mogę powiedzieć - mówił słoweński skoczek, który przed nowym sezonem zakończył karierę. - Ale one wciąż nie działają prawidłowo. Trzy lata temu, kiedy je testowałem, miałem świetne odczucia na rozbiegu, podczas lotu, ale przy takiej samo jakościowo próbie skakałem dziesięć metrów krócej. I nie wiedzieliśmy, dlaczego w butach Slatnara ląduję dziesięć metrów bliżej niż w innych. Dlatego je porzuciliśmy, ale teraz trzeba się za to zabrać i zobaczyć, co możemy zrobić - dodał.
Slatnar przekazał nam, że właśnie skończył zajmować się poprawionym modelem butów. - Poprawione modele są gotowe do dalszych testów i pewnie przystąpimy do nich już w listopadzie. Jeśli Cene ma ochotę w nich skoczyć, to ma mój numer. Umówimy się i ruszymy na skocznię - mówi producent.
A w czym tkwi sekret jego nowej koncepcji? - Robimy buty tworzone dla każdego zawodnika, zindywidualizowane. Skanujemy ich stopy i najpierw zajmujemy się wnętrzem butów, a potem tym, co na zewnątrz. Ten model ma funkcjonować trochę inaczej niż dotychczasowo tworzone prototypy: w innym miejscu być miękki, w innym twardszy. To zależy od tego, co chce zawodnik. To nie takie łatwe do wykonania, ale dlatego robimy im dodatkowe pary - wskazuje Peter Slatnar.
Buty nie pojawią się jednak szybko w Pucharze Świata. - To raczej przyszłościowy projekt. Musimy zdać sobie sprawę, że młodzi zawodnicy od pierwszych skoków mają czucie przyzwyczajone do najpopularniejszych butów Rassa, a teraz także może np. polskiej Nagaby, czy innych producentów. To jednak trochę inne modele niż moje, a oni są bardzo przyzwyczajeni do tych, które mają na nogach od młodości. Kiedy stworzysz coś nowego, może nawet lepszego, to oni będą się w tym czuli bardzo dziwnie. Bo to nie działa tak, że puścisz w nich skoczka na rozbieg i od pierwszej próby będzie o wiele lepiej. Trzeba w nich wyskakać minimum kilkaset prób, kiedy w czymś tak nowym złapie się odpowiednie czucie. Wtedy można spodziewać się pewnego progresu. To bardzo ciekawe, ale i zdradliwe. Może to się przydarzy jakiemuś starszemu skoczkowi, ale to bardziej kwestia szczęścia: kto przyzwyczai się do tych butów szybko i zacznie lepiej skakać. Ale około 80 procent może mieć problemy. To jak ze zmianą z klasycznego stylu na styl V. Tak duża będzie to różnica, tak bardzo te buty zmienią skoki - zapowiada Slatnar.