To nie będzie taka inauguracja Pucharu Świata w skokach narciarskich, jaką znają i pamiętają kibice. Walka o Kryształową Kulę ruszy w piątek w Wiśle, ale bez śniegu. FIS wymyślił, że najlepsi skoczkowie na świecie zaczną sezon na igelicie i torach lodowych. Dla niektórych w warunkach, w których nie należy rozgrywać zawodów, a tym bardziej włączać ich do najważniejszego cyklu. Dla innych w rzeczywistości, która za chwilę może dotknąć niemal wszystkich organizatorów konkursów skoków.
Pomysł z zimowymi skokami na igelicie zaakceptowano w kwietniu. Wisła od pojawienia się w Pucharze Świata w 2016 roku miała kłopot ze znalezieniem odpowiedniego miejsca w kalendarzu. Bo nie pasował im marcowy termin ani rozgrywanie zawodów inaugurujących sezon przy drogiej produkcji sztucznego śniegu. Najbardziej chcieli takiego jak Zakopane: w pełni zimowego, na początku, albo w połowie stycznia. Gdy znów nie udało się go wywalczyć, przyszło rozwiązanie, które najpierw brzmiało dla szefów komitetu zawodów, jak prima aprilis. Ale wkrótce zaczęli rozumieć, że z pierwszych w historii konkursów PŚ w systemie hybrydowym może wyniknąć wiele dobrego.
- Po wzroście cen za użytkowanie energii i corocznym produkowaniu śniegu na termin, który nas nie zadowalał, zawsze płaciliśmy ogromne pieniądze, żeby odpowiednio przygotować obiekt do zawodów. A rozwiązanie, które FIS chce użyć w tym roku, to dla nas spora ulga. Oszczędzimy na tym nawet ćwierć miliona złotych - mówił wówczas zadowolony Andrzej Wąsowicz, dyrektor obiektu w Wiśle.
Teraz prezes Śląsko-Beskidzkiego Związku Narciarskiego myśli jednak mniej pozytywnie. Wszystko przez skutki wojny na Ukrainie czy inflacyjnych wzrostów cen, choćby za energię. - Oszczędzamy, gdzie się da. Decyzja o inauguracji bez śniegu dała nam pewne korzyści, nie musimy go przecież produkować tak wcześnie, jak zwykle. Ale dodatkowym wydatkiem są zawody kobiet. Główny problem to pule nagród, bo frank szwajcarski stoi teraz bardzo wysoko. I oczywiście na zawodach, a także przygotowaniach przed nimi trzeba zaświecić światło. Obawiam się, że tydzień po konkursach trafi w nasze ręce znacząca faktura - martwi się Wąsowicz.
Ale szef komitetu organizacyjnego potwierdza: Wisła jest i będzie gotowa. Już w środę wieczorem przeprowadzono pierwszy test obiektu w warunkach podobnych do tych, które będą mieli zawodnicy i zawodniczki już w trakcie piątkowych treningów i kwalifikacji. - Rano ekipa przygotowująca skocznię pracowała od 6:00. Temperatura była rzędu 5-6 stopni rano i z torami lodowymi nie było źle - przekazał nam Wąsowicz.
To o wiele lepsze informacje niż te pojawiające się jeszcze w poprzedni weekend. Wówczas, przy 20 stopniach w Wiśle, tory miały wręcz płynąć. Zupełnie stopniały i trzeba było je ratować. - Na szczęście te ostateczne prognozy, jakie otrzymaliśmy pokazują, że nie będzie ani za ciepło, ani nie będzie niespodzianki z nadmiernym chłodem. Powinno być około 12-13, minimum 10 stopni. Tak jest teraz i taka temperatura będzie odpowiednia - wskazał działacz.
Skąd w ogóle potrzeba organizowania najszybszej inauguracji PŚ w historii? FIS mówi: mundial. Ale ten zaczyna się przecież dopiero 20 listopada. Można było zorganizować zawody w dwa kolejne weekendy listopada. Działacze międzynarodowej federacji pytali jednak Polaków o najbardziej pasujący im termin, a Polski Związek Narciarski wskazał właśnie dni 4-6 listopada. FIS powinien i chciał przesunąć cały pierwszy period Pucharu Świata - konkursy w Wiśle, Ruce, Titisee-Neustadt i Engelbergu - na późniejszy termin, ale to się nie powiodło. Nawet plan uniknięcia kolizji z mundialem został stworzony bardzo prowizorycznie. Tak, że częściowo to też się nie uda: o ile konkursy w Ruce i Titisee-Neustadt zostaną rozegrane przed południem i nie pokryją się z meczami w Katarze, to pierwszy z tych rozgrywanych w Engelbergu rozpocznie się w tym samym czasie co mecz o trzecie miejsce piłkarskich MŚ.
Działacze w FIS cieszą się też unikalnością całego przedsięwzięcia. Tłumaczą, że to nowe wyzwanie dla całego środowiska skoków i być może spory sprawdzian pod kątem przyszłości. Bo globalne ocieplenie i brak śniegu mogą spowodować, że Puchar Świata na igelicie stanie się coraz częstszym obrazkiem. Może nie za rok, nie za dwa czy trzy sezony. Ale w dalszej perspektywie to już całkiem możliwe.
- To dopiero pierwszy krok. Jeśli zmiana klimatu będzie postępować tak szybko jak do tej pory, a wiemy, że to nieuniknione, to skoki narciarskie, które znamy znikną - mówi Sport.pl Milos Sterle z firmy Top Speed, która przygotowała tory lodowe zamontowane na skoczni w Wiśle. - Będą tylko "skoki" i staną się sportem letnim. Myślę, że niedługo nikt nie będzie się nawet martwił tym, czy montować tory lodowe. Zostaną same ceramiczne i igelit na dole. FIS woli utrzymanie tego w roli zimowego sportu, bo jeśli przejdą do letnich dyscyplin, musieliby zaliczać się także do letnich igrzysk olimpijskich. A tam jest znacznie więcej sportów i mniej miejsca dla tego rodzaju zawodów - ocenia Słoweniec.
Organizatorzy w Wiśle mają przed sobą spore wyzwanie. Sytuacja wydaje się pod kontrolą, ale nietrudno wyobrazić sobie dwa scenariusze, w których mogłaby się spod niej łatwo wymknąć. - Pierwszy to nagłe ocieplenie - wskazuje Milos Sterle. Pytamy go: Wisła, czy Planica, który obiekt jest trudniejszy do przygotowania? - W Planicy sytuacja jest jeszcze gorsza, bo zawody w lotach odbywają się w marcu, rano, więc słońce nagrzewa tory i topi warstwę lodu, jak duża by ona nie była. W dodatku brak tam takiej technologii jak ta zakupiona w Polsce. Nie ma przecież torów lodowych, a jedynie te naturalne, które łatwo się topią, niszczą. Gdyby tam mieli sprzęt, którego używa się w Wiśle, nie mieliby żadnych problemów z przeprowadzeniem z zawodów. Ale nadal uważam, że problemy w Polsce mogą być znacznie większe - ocenia.
Ocieplenie i ewentualny brak kontroli nad wodą i deformującymi się przez nią torami to jedno. - Inna sprawa, że jeśli temperatura pójdzie w drugą stronę: spadnie poniżej zera i zrobi się zimno, to woda, którą polewa się igelit, będzie zamarzać. To nie musi być nawet bardzo widoczne, ale na dole skoczni łatwo może stworzyć się lodowisko. I problem z lądowaniem, choć sztucznego, twardego śniegu nie ma, nie zniknie - zauważa Sterle. Organizatorzy zapewniają nas jednak, że są tego świadomi i nie spodziewają się takiej sytuacji na obiekcie imienia Adama Małysza.
Gotowi na nietypowy start zimy w skokach muszą być jednak nie tylko ci, którzy będą się zajmować skocznią. To także wyzwanie dla samych zawodników i sztabów szykujących sprzęt. - Sam myślałbym na ich miejscu, czy do tego systemu dobrać narty przygotowane, jak na letni, czy zimowy sezon. Może kompromis? - zastanawia się Milos Sterle. - To zadanie dla serwismenów: co nałożą na narty, jaki dokładnie model wezmą. Wielu z nich może działać na zasadzie prób i błędów. Spróbują czegoś jednego dnia, to będą już wiedzieli, że kolejnego trzeba coś koniecznie zmienić. Dlatego sprzęt i warunki mogą mieć tak wielki wpływ na wyniki tych konkursów - zauważa.
Słoweniec pokazuje też inną, ciemniejszą stronę tego, jak kluczowy jest teraz dla skoczków najazd na próg. - To może brzmieć dziwnie, ale prawdopodobnie zagrożenie na rozbiegu: w postaci nierówności, przestoju w torach, jest teraz dla zawodników czymś znacznie trudniejszym do opanowania, niż to na zeskoku, po wylądowaniu. Tam jesteś w stanie się ratować, podeprzeć, inaczej ułożyć. Tu nawet nie przewidzisz, w jaką stronę może cię wygiąć po ewentualnym upadku jeszcze przed odbiciem. A jazda po torach z roku na rok będzie stawać coraz bardziej nieprzewidywalna - tłumaczy Sterle.
W tym roku, choć w poprzednich w ostatnich dniach przed zawodami w Wiśle nie było otwartych treningów, organizatorzy otworzyli się na potrzeby testu obiektu przez skoczków i przeprowadzą dwie nieoficjalne sesje w czwartek. W tej pierwszej, porannej, pojawi się rekordowa liczba zawodników. Oficjalnie na liście zapisanych jest ich aż 41, ale Andrzej Wąsowicz przekazał nam, że może być ich nawet koło 50. Prawdziwe tłumy. Nie pojawią się jednak Polacy. - Thomas Thurnbichler przekazał, że nie potrzebują na razie dodatkowych skoków. Gdyby zmienili zdanie, nie będzie problemów - zapewnił dyrektor skoczni.
Skokowy eksperyment w Wiśle rozpocznie się w piątek 4 listopada treningami i kwalifikacjami. Następnie w sobotę, 5 i niedzielę, 6 listopada zostaną rozegrane dwa konkursy indywidualne kobiet i mężczyzn. Relacje na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.