72 metry - tyle w swoim powrocie na skocznię w krajowych zawodach uzyskał Łukasz Rutkowski. 34-latek - olimpijczyk z Vancouver, brązowy medalista mistrzostw świata juniorów z 2008 roku - wystąpił podczas konkursu drużynowego mistrzostw Polski na Średniej Krokwi w Zakopanem, żeby uzupełnić skład swojego klubu Rutkow-Ski. O działaniu w nim i swojej karierze Rutkowski opowiadał trzy lata temu dziennikarzowi Sport.pl, Łukaszowi Jachimiakowi.
Ostatecznie razem z Dawidem Dziuboniem, Mateuszem Maciusiakiem i Stanisławem Majerczykiem zajęli dwunaste miejsce. Rutkowski miał dziewiątą notę w swojej grupie, a w drużynie przegrał jedynie z młodszym o 15 lat Majerczykiem - i to tylko o 0,2 punktu.
- Wrażenia są wielkie, ale nie stresowałem się - mówił zaraz po swoim skoku Łukasz Rutkowski. - Trenerzy mi dokuczali, wszyscy czekali na wieży. Przed odwołaną serią próbną pokazywali mi, że bardzo kręci. Że wieje. Nie udało im się jednak wyprowadzić mnie z równowagi. Byłem tak skoncentrowany, tak pewny, że oddam ten skok, że nie bałem się tego - stwierdził.
Ile zmieniło się w odbiorze skoków od czasów, gdy Rutkowski skakał profesjonalnie? - Jest różnica niesamowita. Tu w Zakopanem jedzie się jak po stole, jest bardzo równo. To już nie te czasy, gdzie brali śnieg i lód, tworząc tor lodowy we własnym zakresie. Bajecznie. Jak skoczyłem w Szczyrku dwa tygodnie temu na porcelanie, to pół biedy. Przyszło Zakopane, poszedłem na "70" i dwa skoki oddałem bez problemu. Ale gdy miałem pójść na "90", to dziesięć minut siedziałem u góry. Wchodziłem, schodziłem, zastanawiałem się. Wszystkie myśli mi już chyba przeszły przez głowę. Musiałem pokonać samego siebie - przyznał Rutkowski.
- Największym problemem było czucie. Żeby czasem się nie przecisnąć na palce, zachować normalny środek ciężkości. Druga sprawa to te nowe obiekty. Nie znam ich, nie skakałem tu. Kiedyś marzyłem o tym, żeby one się pojawiły i żeby tu skoczyć. Zawsze, jak stoję przy tej "90" na wieży, a wiatr kręci chorągiewkami, to czuje się, że tu jest niebezpiecznie. Ten profil, rozbieg, jest płaski do poprzedniej Średniej Krokwi, którą ja pamiętam. Czyni ją zupełnie inną - dodał.
Rutkowskiemu wróciła werwa i pasja do skoków. - Jak skoczyłem w Szczyrku, czułem frajdę, jak nigdy. Nawet jak profesjonalnie skakałem, nie sprawiało mi to tyle radości. Tutaj na "90" to nie wiem, jeszcze się zastanowię. Te skoki to pierwsze próby po pięcioletniej przerwie w treningach. Ostatni raz w zawodach skakałem w 2014 roku. Ważę 78 kilogramów, to osiemnaście różnicy względem tego, co było - zdradził.
- Sprzętu nowiutkiego też nie mam, a kombinezon musiałem sobie uszyć, co mnie trochę kosztowało. Bardzo denerwowałem się kontrolą sprzętu u góry. To byłby powrót, gdy mi "DSQ" (dyskwalifikacja - przyp. red.) wpisali. Myślę sobie: Jasny gwint, co będzie jak ten krok nie będzie odpowiedni względem nowych zasad. Kontrolę robił Wojtek Jurowicz i pomyślałem: Jak mi da "dyska", to go chyba zastrzelę. Jednak podszedłem do tego normalnie, przeszedłem kontrolę jak wszyscy. Była uczciwa, na szczęście wszystko w porządku - potwierdził skoczek z uśmiechem.
Najważniejsze, że udało się dopełnić drużynę na zawody, na których zależało jego zawodnikom. - Moi chłopcy są zachwyceni, że w końcu mamy klubową drużynę na mistrzostwach. Że istniejemy, jeśli chodzi o konkursy. Gadaliśmy sobie trochę w szatni, podpytywali jak tam. Jeszcze niedługo i faktycznie byłbym starszy niż wszyscy oni razem wzięci, mogłoby tak być. Wszyscy mówili mi: szacun, że to skoczysz. Kuba Wolny przytoczył nawet, że podczas serii próbnej zebrała się grupka pod skocznią i czekali na mnie - wskazał Łukasz Rutkowski.
Zasugerowaliśmy 34-latkowi, że niedaleko niego stał inny były zawodnik, którego powrót chętnie zobaczyliby kiedyś kibice. To oczywiście obecny prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz. - Może teraz pora na niego - śmiał się Rutkowski. Po chwili, gdy skończył rozmowę z dziennikarzami, Małysz uścisnął mu dłoń. - Ale w tym kasku ci głowę ściska - zażartował działacz i były skoczek. Wydaje nam się jednak, że Rutkowskiemu trudno będzie go namówić do powrotu na skocznię choćby na chwilę.