Kadrę Polek zniszczył konflikt. "Weszła zazdrość. Ciężko jest nas nazwać zespołem"

Jakub Balcerski
- Ciężko jest nas nazwać zespołem. Wiadomo, że gdy pracujemy w grupie, to nie wszyscy muszą się kochać, ale wzajemny szacunek musi być. U nas w pewnych momentach tego zabrakło. Weszła zazdrość i nie działało to tak, że nakręcałyśmy się wspólnie swoimi wynikami - mówi Sport.pl o konflikcie w kadrze skoczkiń w długiej rozmowie mistrzyni Polski, Nicole Konderla.

We wtorek w Zakopanem została mistrzynią Polski, wcześniej dwukrotnie znalazła się w najlepszej "piętnastce" zawodów Letniego Grand Prix, a w zeszłym sezonie - choć ogółem bardzo słabym dla polskich skoczkiń - pierwszy raz zdobyła punkty Pucharu Świata.

Rozwój Nicole Konderli, obecnie najlepszej zawodniczki polskich skoków kobiet, wręcz trzeba zauważyć. W rozmowie ze Sport.pl 20-latka z Bełchatowa mierzy się z krytyką, wspomina, jak radziła sobie z nią tuż po nieudanych igrzyskach w Pekinie, na których była dopiero 36., a także opisuje, jak atmosferę w kadrze, która nie jest jednym, wspierającym się zespołem, zniszczył konflikt pomiędzy zawodniczkami.

Zobacz wideo Roman Kołtoń o upadku Złotej Piłki. "Nadróbmy to, Lewandowski zmiażdżył"

Jakub Balcerski: "Polki najgorszymi skoczkiniami narciarskimi na świecie. To fakt potwierdzony wynikami igrzysk olimpijskich w Pekinie" - tak pisaliśmy o waszych wynikach w zeszłym sezonie. Jak wtedy odbierałaś krytykę?

Nicole Konderla: Dużo pojawiło się jej po igrzyskach. W pewnym momencie to była już tak duża fala, że musiałam to od siebie odciąć. Skupiłam się na wewnętrznych doświadczeniach, które w Pekinie przeżyłam. Przerobiłam już całą tę krytykę i dziś wiem, że tam zrobiłam po prostu tyle, na ile było mnie wtedy stać. Wynik był, jaki był, ale wiem, ile z siebie dałam. Nie mam też wpływu na to, jak inni to odbiorą.

Zresztą komuś z zewnątrz trudno pozytywnie odebrać skoki na mniej niż 70 metrów, a takie wtedy oddawałyście razem z Kingą Rajdą.

Tak, nie można było powiedzieć, że to były dobre skoki, bo i mnie i Kingę stać było na znacznie lepsze. Jednak patrząc na skalę negatywnych opinii, wszyscy chyba faktycznie oczekiwali od nas przywiezienia medalu w mikście, choć to były nasze pierwsze igrzyska, a ten sezon od początku zupełnie nam się nie układał. To potęgowało w głowie, że jeśli skoczymy słabiej, to rzeczywiście pojawi się sporo krytyki. Ja bym tego okresu zupełnie nie przekreślała. Pojawiły się momenty, z których potem mogłyśmy wyciągnąć małe pozytywy.

Co udało się wyciągnąć po pewnym czasie i nabraniu dystansu? Było więcej płaczu i emocji, czy konkretnych wniosków?

Czas po samych igrzyskach był jeszcze bardzo emocjonalny. W końcówce sezonu byłam bardzo zmęczona psychicznie. Raw Air, który też źle mi poszedł, to już były ciężkie chwile. Skończyłam sezon, dałam sobie chwilę na odpoczynek i nie miałam myśli, że chcę sobie z tym dać spokój. Wszystko to przeżyłam, odcięłam od siebie krytykę, bo było jej za dużo. Musiałam być pewna swojej pracy i, że to w końcu zacznie działać. Skupiłam się na tym, co mogę zrobić, a nie na tym, czego zupełnie nie mogę zmienić.

Zaraz po konkursie mikstów, gdy okazało się, że przez dyskwalifikacje innych kadr byłyście blisko medalu i taka szansa może się już nie powtórzyć, pojawił się żal?

Konkurs był tak intensywny, tak dużo się działo, że w trakcie zawodów nikt tego nie zauważył. Wyniki zmieniały się bardzo szybko i trudno było to kontrolować, zwłaszcza pomiędzy skokami. Czy mi szkoda? Pewnie nikt na to tak nie patrzy, ale te skoki z mikstu i tak były już krokiem w dobrą stronę w stosunku do tego, co działo się wcześniej. To nie były takie metry, jakie powinnyśmy uzyskać, ale już bliżej odpowiedniego kierunku rozwoju. Można gdybać, czy to była niewykorzystana szansa, ale cała czwórka dała z siebie wszystko. Na tyle to wówczas wystarczyło i teraz nic z tym już nie zrobimy.

A jak wyglądała ta sprawa oszukiwania ze zbyt dużymi kombinezonami innych reprezentacji z twojej perspektywy? Widziałaś to już przed Pekinem? W środowisku długo się o tym mówiło, ale aż do tego konkursu i reakcji Agnieszki Baczkowskiej nikt tego nie przeciął.

Na igrzyskach była na to mocno zwracana uwaga. Niemki wyciągnęły tak duże kombinezony, że nawet grupa chłopaków siedziała i zastanawiała się, jak ten sprzęt przechodzi. Później same dyskwalifikacje pokazały, że i w tym, i w paru innych przypadkach to wszystko było już nieprzepisowe i nie powinno się w tym skakać, skoro mamy się stosować do zasad.

Dużo zmieni się po nowościach wprowadzonych do kontroli sprzętu na nowy sezon?

Zmieniły się pojedyncze rzeczy i trochę same kombinezony, ale dla mnie akurat bardzo na plus. Lepiej skacze mi się w tych nowych. To nie są duże zmiany, ale trochę inaczej wygląda. Zmieniła się też kontrola, tak, jakby FIS chciał przerwać ten łańcuch naciągania przepisów. Ale skoki to sport, w którym poza umiejętnościami zawsze będzie się liczyło, kto załatwi sobie najlepszy sprzęt i najbardziej zbliży się do granicy tego, czy jest przepisowy.

Po konkursie na igrzyskach wyszłaś do dziennikarzy i powiedziałaś, jak cytował Onet: za cztery lata chcę walczyć o złoto. Wielu było zdziwionych taką deklaracją, inni pod wrażeniem.

To mój cel od samego początku: chcę wygrać na igrzyskach. Wiedziałam, że nie zrobię tego w Pekinie, bo dla mnie już sam wyjazd tam po kilku latach treningu był dużym sukcesem. Sama obecność na tych minionych igrzyskach nakręciła mnie i pokazała, że to realny cel.

Jak się przechodzi z tego pułapu bycia 16-17-latką dopiero rozpoczynającą swoją karierę do pozycji jednej z dwóch najlepszych zawodniczek w kraju jadącej na igrzyska?

Tak, to rzeczywiście szybko poszło (śmiech). Już po dwóch latach bycia w kadrze byłam na mistrzostwach świata. W Pucharze Świata na zawodach siedziałam i myślałam, co ja właściwie robię. To był bardzo intensywny czas. Zawsze mówiliśmy sobie z trenerem, że idziemy bardzo na skróty. Ale było warto i podobało mi się to. Dlatego cisnę dalej.

A był moment, w którym zderzyłaś się z tym jakościowym przeskokiem, choćby poziomem zawodniczek w Pucharze Świata, czy to wręcz pchało do tego, żeby iść dalej w te skoki?

Z jednej strony była motywacja pojawienia się na tych zawodach, mistrzostwach świata, czy faktem, że kwalifikacja olimpijska zaczyna być możliwa do osiągnięcia. Z drugiej, gdy jechałam na zawody, najgorsze było to, co w zeszłym sezonie: świadomość tego, że stać mnie na dobre skoki, może nawet punkty, ale nie mogę tego przełożyć na zawody. Przy początkach byłam zestresowana już całą atmosferą i otoczką. Skoki i wynik stawały się drugorzędną sprawą. Zaczynały się liczyć, kiedy to opanowałam.

Gdy wchodziłaś do skoków kobiet, to te zaczynały się rozwijać, ktoś się wreszcie zainteresował tym, jak wyglądają i zaczął nimi mądrzej zarządzać. Teraz czujesz jeszcze, że czegoś wam brakuje?

To mój czwarty rok w kadrze i kolejny, gdy nie mogę narzekać na to, że czegoś nam brakuje. Pod każdym względem: trenerskim, sprzętowym, opieki. Odkąd tu jestem, zawsze wszystko miałyśmy. Wiadomo, że to nie jest tak, że będzie tak, jak w kadrze skoczków. Musimy jeszcze wiele nadrobić technicznie, poziomem, a potem może i wynikowo. Wtedy można coś zacząć kombinować więcej, choćby ze sprzętem. Ale nie powiem złego słowa na związek w tej sprawie.

Wiesz, że jesteś w mniejszości? Inni widzą problemy praktycznie we wszystkim.

Jestem tego świadoma. Jednak większość osób oceniających związek zzewnątrz siłą rzeczy nie widzi, jak to działa od środka. Ja to widzę: i od strony związku, i zawodniczek. Przez to taką sobie ukształtowałam opinię. A to, co dostajemy, chcę wykorzystać. Pewnie, że chciałoby się jeszcze więcej, niż teraz, ale pewnych kwestii nie przeskoczy się od razu.

Wiele osób sugeruje, że polskim skokom kobiet brakuje sukcesu, który by je pociągnął. Jesteś najlepszą zawodniczką obecnej kadry, czujesz presję tego, że skoro jesteś blisko czołówki, to ty powinnaś ten wielki wynik osiągnąć?

To bardziej motywacja i cel. Chciałabym przez moje skoki i wyniki utorować drogę mniejszym dziewczynkom, które dopiero zaczynają w tym sporcie. Nie chcę, żeby musiały walczyć i udowadniać, że coś mogą osiągnąć, a bardziej żeby działało to, jak u chłopaków: że im się to po prostu umożliwia.

"Nie wspieramy się, nie ma tu grupy, jesteśmy rozwalone" - tak mówiłaś w Pekinie o kadrze skoczkiń. Dużo się zmieniło?

Ciężko jest nas nazwać zespołem. Potrzeba lat, żeby to się przetarło i zaczęło iść w taką stronę jak u skoczków. Tam jest grupa, która rzeczywiście się wspiera. U nas na pewno potrzeba trochę czasu, może wyników. Choćby w mikście, bo wtedy też inaczej by się na wszystko patrzyło.

Opiszesz wasze relacje wewnątrz kadry?

Nie chcę wchodzić w to głębiej. To bardzo indywidualne. Wiadomo, że gdy pracujemy w grupie, to nie wszyscy muszą się kochać, ale wzajemny szacunek musi być. U nas w pewnych momentach tego zabrakło. Weszła zazdrość i nie działało to tak, że nakręcałyśmy się wspólnie swoimi wynikami. Raczej szło to w drugą stronę.

Przez lato przewijał się temat wagi i limitu BMI wprowadzonego przez PZN. Wiemy, że był u was podział: bo kilku zawodniczkom - choćby Kamili Karpiel, czy Annie Twardosz - ta sprawa doskwiera, mają wyraźny problem, a w twoim przypadku była akceptacja, ty nie masz takiego kłopotu.

Nie mam. Akceptuję to, bo jeśli związek zdecydował się na taki krok, to najwyraźniej był problem, który trzeba było zażegnać zmianą przepisów. Zasygnalizować, że jest coś nie tak. Trenujemy taki sport, że trzeba trzymać rygor, żeby być w czołówce.

Był w grupie głos sprzeciwu? Z tego co przekazał nam związek, jedyną zawodniczką, która odpowiedziała na przesłany zakres kryteriów na nowy sezon, byłaś właśnie ty. I to było zwykłe przyjęcie tego do wiadomości, a nie zwrócenie uwagi na to, że może się pojawić problem.

Nie było wtedy słychać żadnego oficjalnego sprzeciwu, więc wychodziłoby na to, że kryteria zostały zaakceptowane.

Teraz dziwnie wygląda zatem sytuacja, w której okazuje się, że było i jest zupełnie inaczej.

Może nie wszyscy byli przekonani co do tego, że to wszystko "na serio". Że to będzie faktycznie egzekwowane, a działacze będą w tym konsekwentni. Tego często brakowało na etapie szkolenia i krajowym poziomie. Tutaj związek postawił sprawę jasno i parę osób mogło się zdziwić.

Ostatnio kadra kobiet na zawody to jedna, albo dwie zawodniczki, które nie są zresztą w najbardziej zażyłych relacjach. Czasem trudno patrzy się na inne reprezentacje, które mają po pięć-sześć i to często świetnie zgranych ze sobą skoczkiń?

To smutne, bo jesteśmy potęgą w męskich skokach, a bardzo opornie idzie nam budowanie tych skoków kobiet. Bo przed nami jeszcze długa droga, żeby zobaczyć tu zupełnie odmieniony zespół. Przykro to sobie uświadomić, bo mamy warunki, trenerów, z którymi można osiągać coraz lepsze wyniki i świetne przykłady w postaci chłopaków, przy których trenujemy i możemy podglądać, jak to u nich wygląda. A i tak nie chce to ruszyć do przodu.

To właśnie efekt tego, że trudno wam stworzyć zespół, czy bardziej braku umiejętności i jakości?

To dzieje się przez to, że walczymy przeciwko sobie, a nie na jedno kopyto, dla drużyny. Startujemy indywidualnie, ale przecież reprezentujemy swój kraj. Dużo w nas takich starć pomiędzy sobą. To też efekt tego, że w poprzednich latach nie było łatwo o wyjazdy na zawody i dziewczyny rywalizowały głównie na krajowym podwórku. Gdy zaczynamy skakać, trenujemy głównie z chłopakami, ale z nimi siłą rzeczy nie rywalizujemy. Przez to nie uczymy się rywalizować i trenować z osobą, którą później jesteśmy razem na zawodach. I później wychodzi różnie.

Wierzysz, że będzie inaczej?

Priorytetem są dla mnie moje skoki i rozwój. Staram się na tym najbardziej skupić. Grupa w Beskidach nam się wymieszała, pojawiły się młode zawodniczki, więc coraz więcej z nimi rozmawiam. Ale tu chyba faktycznie potrzebujemy jakiegoś sukcesu, żeby te juniorki poszły za czymś, zainspirowały się i zmotywowały do wspólnego treningu i wspierania się w tym, co robią.

 

Jakie to uczucie być seniorką i "doświadczoną zawodniczką" w wieku 20 lat?

Można zawsze jak Kasai: mieć 50 lat i skakać, ale to chyba już bardzo indywidualne kwestie. Zmiana z juniora na seniora dla nas to po prostu jedne ważne zawody mniej - mistrzostwa świata juniorów. Na Puchar Świata można pojechać i jako junior. Stąd niewiele nam to zmienia.

W zeszłym sezonie trenerem kadry wciąż był Łukasz Kruczek, z którym ty rozumiałaś i rozumiesz się świetnie, a reszta dziewczyn miała problemy, albo nie dochodziła do porozumienia w ogóle. To też jest trudne: że masz dobrą relację z człowiekiem, który jest w szatni bardzo krytykowany?

Na pewno. Słyszałam dużo i nie chodzi tylko o naszą grupę, ale też krytykę na zewnątrz. Wiedziałam jednak, jak jest, jakie robiłam postępy i łatwiej było mi dzięki temu odrzucić to, co uważałam za niesłuszne.

Podejście, które związek zapewnił wam obecnie wydaje się bardziej indywidualne. Trener Kruczek, choć już nie w kadrze narodowej, pomaga trochę od strony klubu, do tego jest Szczepan Kupczak na miejscu, w beskidzkiej grupie i jako główny szkoleniowiec. To pomaga?

Największy wpływ na zawodniczki trenujące w Beskidach ma jednak Szczepan, to on tu rządzi. Dopiero się w to wszystko wdraża, dla niego wiele rzeczy jest nowych, bo jest tu od kilku miesięcy. Bez pomocy trenera Łukasza byłoby mu już ekstremalnie trudno. Dopiero byśmy mogli być jak dzieci we mgle zagubieni w tym sezonie. Cieszę się, że trener Łukasz został przy szkoleniu w klubie i nas wspiera, bo widzę, że to idzie w dobrym kierunku.

Byłyście zaskoczone, że trener Szczepan postawił tylko na tę nową ścieżkę i zakończył karierę w kombinacji norweskiej? Czy zaangażował się na tyle, że drogi odwrotu już nie było?

Na początku sezonu jeszcze próbował to łączyć, ale widać było, że nie jest mu łatwo. To musiało być dla niego bardzo wyczerpujące, bo wstawał o 4 rano, robił swój trening, a potem jeszcze ten z nami. Wydaje mi się, że też na tyle spodobała mu się praca trenera, że pomyślał, że to moment, gdy powinien skończyć karierę dwuboisty. To smutne, bo kombinacja norweska w Polsce straciła najlepszego zawodnika i też nie ma szczęścia do kolejnych. Ale to jego decyzja. Może fajnie, bo Polska zdobędzie nowego trenera, który na razie się uczy, a wkrótce będzie mógł osiągać już naprawdę dobre wyniki.

Wspominałaś o tym, jak kluczowe dla was mogą być miksty. To chyba zaczęło się od słów prezesa Apoloniusza Tajnera z Seefeld w 2019 roku o tym, że jest potencjał na zdobycie medalu. One były cytowane i pewnie jeszcze wielokrotnie będą. Te zawody w drużynie z częścią męskiej kadry to dla was głównie tak nakładana presja, czy szansa i styczność z tym światem skokowej czołówki? To bardziej rozwija czy wręcz blokuje?

W przypadku z poprzedniego sezonu, gdy ma się problem z oddawaniem skoków na normalnym poziomie, a potem przychodzi konkurs, gdy mierzymy się z mistrzami świata, czy olimpijskimi, to na pewno człowiek się stresuje. Chcemy się pokazać z jak najlepszej strony, chłopcy nie wiedzą, jak to dokładnie u nas wygląda w środku, a na koniec widzą słabszy wynik. Szkoda mi mikstu w Klingenthal podczas Letniego Grand Prix, bo miałam nadzieję, że trochę to przełamię i wreszcie w tych zawodach pokażę coś pozytywnego, a nie wystartowaliśmy. W zeszłym sezonie nie było łatwo, ale starałam się zawsze wynosić coś z konkursów. Choćby samo doświadczenie.

Pojawiało się uczucie wstydu? Takiej świadomości, że chciałoby się, że skoro chłopaki już z wami skaczą, to ten wynik mógłby być lepszy?

Wiadomo, że inaczej będą podchodzić do rywalizacji, kiedy wiadomo, że mogą się sami bić o jakieś lepsze miejsca. Dla nich to był dzień bardziej treningowy, kiedy chcieli zaczerpnąć trochę regeneracji, odpocząć, a tu przychodził start z nami. Wiadomo, że nam było z tym ciężko. Ale oni przechodzili już przez takie sytuacje w przeszłości i mieli dla nas taką nutę zrozumienia.

W wywiadzie dla Skijumping.pl sprzed roku przedstawiłaś się, jako ta, która zawsze chciałaby skakać na jak największych obiektach. Mówiłaś, że się ich nie boisz, a nawet, że to właśnie te skocznie najbardziej lubisz. W tym sezonie skoczkinie zadebiutują w lotach narciarskich. Start na mamucie to twoje marzenie? Może cel na ten sezon?

Cel to bardziej utrzymanie kierunku rozwoju w moich skokach i dobra forma. Nie wiem, czy uda mi się wejść na ten sam poziom, co choćby na koniec Letniego Grand Prix już zimą. A loty? Nie zamykam sobie tych drzwi, ani nie otwieram. Nawet jeśli stanę przed tą szansą, to będzie tylko kolejne potwierdzenie postępu, jaki zrobiłam. Z drugiej strony, jeśli nie będę się czuła gotowa, żeby pójść na tak duży obiekt już teraz, to tego nie zrobię. To już jest wyzwanie i trzeba być na nie w stu procentach gotowym.

A na teraz czujesz się gotowa?

Chyba jeszcze nie.

Czego brakuje?

Musi się pojawić poczucie stabilności w skakaniu. Muszę być pewna, że mogę oddać dobry i przede wszystkim bezpieczny skok. A wiemy, że z formą w trakcie długiego sezonu bywa różnie. Nie chcę sobie nic obiecywać. Muszę też przełamać się w Willingen. To największy duży obiekt, na którym możemy skakać, a w zeszłym sezonie nie byłam gotowa, żeby tam pojechać.

Start na obiekcie, gdzie można polecieć na ponad 150 metrów to było mocne zderzenie z rzeczywistością, w której jeszcze trochę brakowało, żeby prezentować się tam chociaż dobrze?

Na początku sezonu miałam jeszcze sporo niepewności co do skakania przy mocnym wietrze, zwłaszcza na tak dużych obiektach. Jeśli pokonam Willingen, to pewnie otworzy się szansa i pewność, która da możliwość startu i w Vikersund. Zeszłej zimy w Willingen były silne podmuchy, ja miałam niski numer startowy i jak człowiek tak siedzi w oczekiwaniu na swój skok to ma różne myśli. Wtedy ściągali nawet przedskoczków.

To był strach?

Tak, bałam się tam skoczyć. Gdy odwołano drugą serię, to przestałam się trząść i mogłam złapać oddech. To później mogło się odbić nawet na tym starcie w Pekinie na igrzyskach, mimo że tam była przecież dużo mniejsza skocznia. Tam nie miałyśmy spokojnego treningu, wpadało się w ten tryb igrzysk, a w głowie zostało, że te skoki nie są wcale pewne.

Miałaś kiedyś wizję przed skokiem, że upadasz? Ten strach i brak pewności na dużych obiektach przeradzał się w myśli, że coś złego może się stać?

Nie miałam myśli, że upadnę, ale przy tak niestabilnym wietrze z różnych kierunków to po prostu taka niewiadoma, co za tym progiem się spotka. Człowiek nie jest się w stanie na nic przygotować. Nieprzyjemne uczucie.

Zdobyłaś złoty medal letnich mistrzostw Polski w Zakopanem, ale nie ukrywasz, że twoja obecna sytuacja nie jest łatwa: dokucza uraz zapalenia piszczeli. Kiedy to się pojawiło?

Już w trakcie lata. Mam taki charakter, że nawet jeśli coś mnie boli, to przeciągam, staram się wytrzymać. Najcięższy moment przyszedł przy FIS Cupie w Szczyrku i Einsiedeln. W Szwajcarii byłam oddawać ostatnie skoki ze łzami w oczach. Był to ból nie do wytrzymania. Musiałam potem odpuścić trochę treningów na skoczni, było w porządku, ale podczas ostatniego zgrupowania w Zakopanem znów pojawił się mocniejszy ból i zaprowadzono mnie do lekarza. Pojawiła się diagnoza, że jest stan zapalny. Chyba czeka mnie zatem trochę odpuszczenia treningów.

Co w takim razie ze startem na inauguracji Pucharu Świata w Wiśle?

Na razie jest jeszcze na tyle czasu, że nie wydaje mi się on zagrożony. Te skoki są dość stabilne, więc nawet jeśli odpuszczę trochę ćwiczeń na skoczni, to nagle zupełnie stracę formę, czy zapomnę, jak się skacze. Mam opiekę fizjoterapeuty, przepisane rzeczy od lekarza, więc myślę, że na Wisłę będę gotowa.

Mistrzostwami Polski na Średniej Krokwi karierę zawiesiła, a być może i zakończyła Kamila Karpiel, problemy ma też Anna Twardosz. Polskie skoki kobiet stoją w rozkroku?

Przed każdą z nas w takim momencie są pytania: Czy chcemy skakać dalej? Czy chcemy nadal się rozwijać? A może lepiej dać sobie z tym spokój i zająć się czymś innym? Po tym sezonie przetasowanie u nas może być jeszcze większe. Z tej garstki, która już nam została, mogą się zachować naprawdę pojedyncze dziewczyny.

Po ostatnim skoku Kamili było przykro?

Mi jest szkoda, bo wiem, jaki potencjał miała Kamila. Że mogła go wykorzystać i osiągnąć o wiele więcej. To mogło się potoczyć zupełnie inaczej, ale poszło w złą stronę mentalnie i pod kątem tych wspomnianych relacji w zespole. Nie miałam z nią jednak stałego, częstego kontaktu, ani żadnego wpływu na tę decyzję. Jest żal, bo strata kolejnej zawodniczki zawsze będzie w naszym środowisku bolesna.

Więcej o: