Jeśli ktoś myślał, że konflikt związany z rozwojem technologicznym i sprzętowym w skokach narciarskich wyhamował, to był w dużym błędzie.
Zeszłej zimy ta wojenka pomiędzy poszczególnymi reprezentacjami, federacjami, a także największymi postaciami świata skoków była najbardziej intensywna od lat. Dotyczyła przede wszystkim dwóch sporych innowacji: przygotowanych na igrzyska olimpijskie w Pekinie, ale zakazanych tuż przed nimi butów polskich skoczków wyprodukowanych przez firmę Nagaba, które miały pomagać zawodnikom dzięki nowemu kształtowi tylnej ścianki, a także płaskich nart firmy Slatnar, które nie mają zakrzywionych czubów. W przypadku obu nowinek interweniowali nie tylko działacze Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), ale także trener niemieckich skoczków Stefan Horngacher.
Już wtedy pisaliśmy na Sport.pl, że Austriak pozwalał sobie na za dużo, wychodził z roli. Składał protesty, chodził do kontrolera sprzętu i "skarżył" na inne reprezentacje, a największe show dał chyba, gdy zażądał przerwania konkursu w Willingen i sprawdzenia wszystkich zawodników skaczących w nartach firmy Slatnar. I choć na ten, jak i parę innych jego pomysłów FIS nie przystał (sprawdzenia nart dokonano, ale po konkursie), to wydawało się, że nie potrafią mu wytłumaczyć, że przesadza. - Stefan Horngacher uważa się za boga, a jest idiotą - mówił wówczas Sport.pl Słoweniec Peter Slatnar.
Ostatecznie i buty, i narty, choć po małych zmianach, zostały dopuszczone do rywalizacji. Znalazły się w specjalnym katalogu na nowy sezon opublikowanym przez FIS.
Myślicie, że Horngacher się opamiętał? Że przestał, uspokoił się i zmienił? Sytuacja z jesiennego spotkania komisji FIS w Zurychu dowodzi, że stało się wręcz odwrotnie. Austriacki szkoleniowiec coraz bardziej zatraca się w działaniach, z których zasłynął w poprzednim sezonie.
Tym razem przyjechał do Szwajcarii zaprezentować zmodyfikowany model buta firmy Rass używany przez niemieckich skoczków. Co w tym nietypowego? Po pierwsze: zazwyczaj robią to osoby odpowiedzialne za produkcję sprzętu, albo opiekujące się nim w danej reprezentacji. Obie nie mogły jednak zjawić się w Zurychu, więc Horngacher, który ma tam jedynie 40 minut drogi samochodem, wydał się idealną osobą, żeby pojechać na spotkanie. Nie ukrywajmy: także wizerunkowo.
A po drugie? Modyfikacje sprzętu, lub całkowicie nowe modele można przedstawiać do zatwierdzenia do 1 maja. Według zasad obowiązujących w kilku ostatnich sezonach po tym terminie FIS nie akceptuje już sprzętu na kolejny sezon. Dlatego plan Horngachera nie wypalił. Komisja odrzuciła projekt Niemców i firmy Rass, nie pozwoliła na używanie zmodyfikowanych butów.
To rozwścieczyło Austriaka. Podszedł do swojego krzesła i ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych wyciągnął z plecaka... buty Nagaby. Ten sam model - "Ferrari", który oprotestował zeszłej zimy. - Nie akceptujecie naszych butów, tak? W takim razie powinniście zakazać tych - miał powiedzieć Horngacher.
Co znowu wymyślił były szkoleniowiec Polaków? Chciał przekonać FIS i wszystkich zgromadzonych, że Polacy wprowadzali modyfikacje do słynnych butów w trakcie obecnego sezonu letniego. Nie był jednak nawet w stanie podać, o jakie usprawnienia dokładnie mu chodzi.
I posunął się do najbardziej absurdalnego rozwiązania: zaczął sondować, a następnie stworzył nieformalne głosowanie pomiędzy członkami wszystkich zgromadzonych federacji. Efekt? Żadna nie przeciwstawiła się Austriakowi. Wszyscy chcieli zakazania modelu polskich butów. W końcu do tej pory nie powstała żadna odpowiedź na polskie buty. Mówi się, że nowy model Rassa mógł je nieco przypominać, ale i tak nie był identycznym rozwiązaniem.
Radość Horngachera, jeśli się pojawiła, musiała trwać krótko. Uśmiech z jego twarzy znów szybko wymazał przewodniczący komisji FIS, Mika Kojonkoski. Legendarny fiński trener wraz z innymi członkami komisji uznał, że skoro polskie buty zostały zaakceptowane wiosną, to nie ma potrzeby, żeby teraz ich zakazywać. A w oskarżenia Horngachera bez konkretnych dowodów nie chciał uwierzyć.
To bezpośrednie starcie wielkich postaci świata skoków Horngacher zdecydowanie przegrał. Może nawet skompromitował się przed FIS-em swoim zachowaniem? Może na nim stracił? Znów zrobił cyrk, ale tym razem mogło się wydawać, że zupełnie niczego na tym nie zyskał. Aż do końca spotkania.
Wtedy ogłoszono, że kolejne dyskusje w trakcie nadchodzącego sezonu mają doprowadzić do wykluczenia z użytku butów "asymetrycznych". A do nich właśnie należy model "Ferrari" Nagaby. I to właśnie w tym kierunku miały być rozwijane kolejne pomysły polskiej firmy. To dla niej spora porażka. A dla Horngachera, choć osiągnięty z trudem i po bardzo ryzykownej szarży, sukces. Niewielki, ale jednak sukces.
Z czego mogło wynikać przekonanie Horngachera, że uda mu się "przepchnąć" buty Niemców? Pewnie częściowo z tego, że przed wprowadzeniem nowych zasad, jeszcze kilka lat temu, faktycznie dało się zatwierdzić nowy sprzęt niemal zawsze. Czasem wystarczyło go przedstawić kontrolerowi sprzętu na zawodach, a ten się zgadzał i zawodnicy mogli zakładać nowe buty, narty, czy wiązania. Teraz to się jednak zmieniło, a Horngacher jakby nie mógł przyjąć tego do wiadomości.
Przekonaniu Austriaka, że w skokach są równi i równiejsi pomógł pewnie fakt, że w zeszłym sezonie FIS pozwolił Niemcom skakać w niezgłoszonych w terminie nowych wiązaniach. Zorganizowano wówczas specjalne spotkanie w Garmisch-Partenkirchen podczas Turnieju Czterech Skoczni, które pomogło zamknąć sprawę. Niemiecka kadra skakała w nich choćby na igrzyskach w Pekinie. Polacy pieklili się wówczas, że przecież oni są w identycznej sytuacji z butami Nagaby, a im FIS nie chce pomóc. Działacze federacji w odpowiedzi przekazywali, że sprzęt Niemców wpisali już do tworzonego (choć jeszcze nieistniejącego) katalogu na nowy sezon. Polakom odmówili takiej możliwości bez podania przyczyny.
Niestety, ani niemiecka federacja, ani Stefan Horngacher nie odpowiedzieli na nasze próby kontaktu w tej sprawie. Co więcej, nie odpowiadają na żadne pytania już od wielu miesięcy. Austriak nie rozmawia z polskimi dziennikarzami - taką najwyraźniej przyjął zasadę. I narzucił ją reszcie swojego zespołu - były trener Polaków, Michal Doleżal pytany o wywiad przez grupkę polskich dziennikarzy w Wiśle bez słowa pokręcił głową i wymownie pokazał tylko na idącego przed nim Horngachera. Ten sam gest wykonał, gdy o zdjęcia i autografy pytali go zwykli kibice.
Potwierdziliśmy jednak nasze informacje odnośnie sytuacji z Zurychu zarówno w polskim sztabie, jak i w FIS-ie. Poprosiliśmy też o wyjaśnienia producenta polskich butów, Ewę Nagabę. - Nie było mnie na tym spotkaniu, bo ono nie było zorganizowane dla producentów sprzętu - wyjaśnia. - Na początku zaskoczyło mnie to, że znowu pojawił się temat butów. Wydawało się, że mamy wszystko już ustalone. Chociaż od marca do maja było wiele zwrotów akcji liczyłam, że mamy już określone solidne ramy do pracy. Potem zaskoczył mnie fakt, że na spotkaniu trener Horngacher przedstawia buty. Terminy kiedy można to robić określono precyzyjnie i nikt do tego nie miał żadnych zastrzeżeń. Fakt "zastępstwa" też wyglądał co najmniej dziwnie - wskazuje Nagaba.
Czy buty polskich skoczków były modyfikowane tak, jak sugerował Horngacher? - Absolutnie nie. Horngacher mówi totalne bzdury! Chciał ich zakazać, a nie było do tego żadnych podstaw. Model, który przedstawił na spotkaniu był tym samym, co ten prezentowany na komisji wiosną. Buty są nieprzepisowe? Nie wiem, co dokładnie miał na myśli, ale brzmi to, jak absurd! - odpowiada Austriakowi producentka.
- Z tego, co wiem cała sytuacja była bardzo dynamiczna. Panowała nerwowa atmosfera. Na szczęście nasz polski przedstawiciel, Łukasz Kruczek, odpierał te absurdalne zarzuty, jakie padały z sali. Dochodzą do mnie słuchy, że niektórzy są bardzo nieprzychylnie nastawieni do naszego projektu. Zupełnie tego nie rozumiem. Szczególnie że często wypowiadają się osoby, które nawet nie miały tych butów w ręku. Nikt z nich nie rozmawiał ze skoczkami, którzy mieli okazję w nich skakać - tłumaczy Ewa Nagaba.
Do niedawna koronnym argumentem Horngachera w sprawie niezgodności polskich butów z przepisami była kwestia braku możliwości kupienia butów przez wszystkie reprezentacje. Tylko że na stronie Nagaby model "Ferrari" pojawił się w tym samym okresie, co na skoczni - na początku lutego tego roku. Tym samym był dostępny dla wszystkich.
Na sali w Zurychu Horngacher skompromitował się zatem jeszcze raz: ostatecznie dowiódł, że buty może zamówić każdy, bo skąd indziej mógłby je wziąć i pokazać uczestniczącym w spotkaniu? Musiał sam je kupić. - Gdyby były przygotowane jedynie dla polskich skoczków, to może nerwy Horngachera byłyby choć trochę usprawiedliwione. A tak? Wyszło jak zawsze. Tak, postawa trenera Horngachera dziwi, ale już chyba tylko mnie - zaznacza Ewa Nagaba.
- Czy jest mi przykro? Nic mnie nie już nie zdziwi. Wchodząc w ten świat, miałam trochę inne wyobrażenie o tym, jak to wszystko funkcjonuje. Zastanawiam się, jak przygotowywać się do wprowadzania nowych modeli. Jak unowocześniać i rozwijać sprzęt, kiedy raz zaakceptowany sprzęt można za chwilę zakazać i wyrzucić "do kosza" tylko dlatego, że ktoś coś powiedział? - pyta Nagaba.
Sprawa dla polskiej strony konfliktu technologicznego w skokach kończy się zatem niekorzystnie, a Horngacher, choć częściowo się wygłupił, to osiągnął też swój cel. Przeszkodził Polakom w szukaniu kolejnych dróg rozwoju własnego innowacyjnego rozwiązania.
Łukasz Kruczek na miejscu, pewnie wciąż niezadowolony z wyniku posiedzenia, choć już nieco bardziej rozluźniony, żartował sobie z Horngachera. Podszedł do Austriaka i powiedział mu: "Stefan, a teraz, jeśli uważasz te buty za tak niezwykle silne i sprawcze, wyobraź sobie, co by się stało, gdyby nosił je Dawid Kubacki, skoro już odskakuje reszcie tak bardzo, jak teraz". Horngacher zrobił głupią minę i odpowiedział śmiechem. Prawdopodobnie dopiero w tamtym momencie przypomniał sobie, że najlepszy z Polaków i faworyt do świetnych wyników na początku sezonu Pucharu Świata korzysta z butów Rassa, a nie Nagaby. Takie sytuacje, jak ta z Zurychu sprawiają, że chciałoby się życzyć, żeby ten niemiły wyraz twarzy towarzyszył Horngacherowi od pierwszego do ostatniego konkursu zimą. A na FIS brakuje już słów.