PZN wywołał burzę. Aż wpadła norweska mistrzyni: Wyniszczające

Jakub Balcerski
Polskie skoczkinie nie podlegają finansowaniu i powoływaniu na zawody przez Polski Związek Narciarski, jeśli nie spełnią jego wymagań dotyczących wagi. Chodzi o nieprzekraczanie ustalonego limitu wartości wskaźnika masy ciała (BMI), czyli 21. Sprawa wywołała kontrowersje w środowisku skoków, zwłaszcza że w innych kadrach takich zasad nie ma. Nie wszyscy są jednak przeciwni tworzeniu limitu wagi.

Na inaugurujących nowy sezon zawodach Letniego Grand Prix w Wiśle wśród 33 zawodniczek pojawiły się tylko dwie Polki - Nicole Konderla i Kinga Rajda. Wiele osób dziwiło się, dlaczego jako gospodarz PZN nie chciał wystawić ich więcej. Skoczkiń w kadrach jest dziewięć, z czego osiem na tamten moment było w pełni zdrowych. Pomimo słabych wyników i częstych obaw o bezpieczeństwo zawodniczek rzadko startujących na dużej skoczni mówiło się, że wystawianie tak małej reprezentacji wygląda źle. Że zawodniczki mogłyby zdobyć doświadczenie, a wyniki latem i tak nie są kluczowe.

Zobacz wideo "Nuevo tridente". Barcelona buduje magiczne trio w ataku. Lewandowski na szpicy [Sport.pl LIVE]

Nowe kryterium finansowania i powołań dla skoczkiń. Kluczowa zasada dotyczy limitu BMI

Dlaczego w Wiśle skakały zatem tylko Rajda i Konderla? - Zawodniczki nie spełniły kryteriów - usłyszeliśmy ze związku. Tylko jakich? O konkretnych przypadkach jednak nie usłyszeliśmy. Ale uzyskaliśmy informacje, że kryteria z początkiem przygotowań do nowego sezonu nieco się zmieniły. Dziennikarz TVP Sport Mateusz Leleń poinformował, że polskie skoczkinie muszą teraz spełnić kryterium wagowe, żeby mieć finansowane obozy centralne. Zawodniczki muszą utrzymywać wskaźnik masy ciała (BMI) poniżej 21. To jednocześnie wymóg dotyczący powołań na zawody.

Sport.pl dotarł do listy wszystkich kryteriów dotyczących finansowania i powołań zawodniczek na zawody wysłaną przez PZN w połowie maja. Faktycznie widnieje wśród nich zasada limitu BMI poniżej 21. "Za spełnienie kryterium uważa się pomiar zgodny z procedurami FIS. Pomiar dokonywany jest w tygodniu poprzedzającym akcję" - czytamy. Dalej pojawiają się zapisy o testach motorycznych przeprowadzanych minimum raz na cztery tygodnie, centralnych konsultacjach zagranicznych z udziałem maksymalnie czterech zawodniczek spełniających kryterium BMI i konsultacjach krajowych z maksymalnie dziewięcioma skoczkiniami. "Powoływanie na zawody odbywa się na podstawie aktualnej dyspozycji i po spełnieniu kryteriów ustalonych przez PZN. Na zawody poza granicami kraju powoływane są zawodniczki spełniające wszystkie kryteria" - czytamy dalej w dokumencie.

Dodatkowe kryteria to oczywiście te dotyczące wyników w zawodach: przykładowo na start w cyklu Letniego Grand Prix potrzeba punktów w Pucharze Świata lub Pucharze Kontynentalnym z zeszłego sezonu. Na zawody Pucharu Świata nowego sezonu potrzeba za to punktów PŚ z poprzedniego sezonu, punktów Letniego Grand Prix lub miejsca w najlepszej "20" zawodów Pucharu Kontynentalnego latem lub podczas nadchodzącej zimy.

Zatem wydawało się, że w przypadku startu w Wiśle musiało chodzić o kryterium wagi lub sportowe. Problem w tym, że te sportowe większość zawodniczek spełnia, a nieoficjalne informacje wskazywały, że więcej niż dwie kadrowiczki mają BMI na poziomie niższym niż 21. Wysłanie dwóch skoczkiń na domowe zawody LGP było zatem zwykłą decyzją trenerów, którzy uznali, że to nie ma sensu.

Czy limit wagi jest potrzebny polskim skoczkiniom? "Chyba były ku temu powody"

Tymczasem w środowisku rozgorzała dyskusja o wprowadzeniu limitu wagowego. Bo to nowość w świecie skoków i wielu kibicom wydała się dziwną metodą. Według związku i trenerów ma być jednak motywatorem dla zawodniczek. - Dostałyśmy informację przed rozpoczęciem sezonu z wymaganiami, które stawia związek. Jeżeli coś takiego wprowadzono, to chyba były ku temu powody - mówiła po zawodach w Wiśle Nicole Konderla.

Czy limit to dobry pomysł w już i tak niewielkiej kadrze skoczkiń? - To interesujące - mówiła Sport.pl zdobywczyni Kryształowej Kuli z poprzedniego sezonu, Marita Kramer. - Ciało zawodniczki powinno wyglądać zdrowo i to ważna kwestia, o której wielu zapomina. Wprowadzenie limitu to dobre rozwiązanie, ale trzeba mieć z tyłu głowy, żeby był odpowiedni, bo waga ma ogromne znaczenie - oceniła Austriaczka.

Pojawiło się zatem pytanie: czy 21 to odpowiedni limit BMI? - Orientuje się pan, jaka jest norma BMI dla zdrowego człowieka? No właśnie 21 jest taką wartością. Nie daliśmy nieosiągalnych, trudnych wymagań. To jest normalna wartość - twierdzi jeden z dwóch głównych trenerów kadry skoczkiń, Szczepan Kupczak. Z Kupczakiem zgadza się prezes PZN, Adam Małysz. - Wprowadziliśmy rygorystyczne zasady w kadrze narodowej, bo to jest bardzo brutalny sport. Waga odgrywa w nim dużą rolę, nie ma zmiłuj się. Z BMI o wartości 24-25 nie ma tu szans - wskazał. Na wartości 21 zaczyna się zresztą tabela wagowa przedstawiana przez Międzynarodową Federację Narciarską (FIS), która pozwala na ustalenie długości nart dla zawodników.

Lundby krytykuje PZN. "To wyniszczające dla zawodniczek"

Limitu wagowego nie wprowadzają jednak inne kadry - choćby Słowenia, Austria, Norwegia, czy Niemcy. PZN został przez to mocno skrytykowany przez trzykrotną zdobywczynię Kryształowej Kuli, mistrzynię olimpijską i dwukrotną mistrzynię świata, Maren Lundby. - To wyniszczające dla zawodniczek z mojej perspektywy. Zaplanowano, że młodsze zawodniczki powinny tracić wagę, żeby dostać się do kadry narodowej. Stworzyłabym im raczej plan działania i pomagała w tym zakresie. Takie działanie to jednak krok w tył - oceniła Lundby w rozmowie z portalem "VG".

Lundby nie zgadza się także ze Szczepanem Kupczakiem, twierdzi, że limit 21 "nigdy nie był normalny dla niej" i zadaje pytanie: czemu trzeba go wprowadzić, a nie można pomóc zawodniczkom pracą z dietetyczkami? Na koniec dodaje jednak zupełnie kuriozalny argument: "dlaczego limit dotyczy tylko kobiet?". Cóż, może dlatego, że wszyscy polscy skoczkowie, którzy znaleźli się w kadrach nie mieliby problemu ze zmieszczeniem się w limicie BMI zmniejszonym nawet do 19. I nie mieli takich kłopotów w kilku ostatnich latach.

Wicemistrzyni olimpijska chwilami nie weszłaby do polskiej kadry. "To nie może przekraczać pewnych granic"

Zawodniczką, która chwilami nie znalazłaby się w polskiej kadrze skoczkiń jest dwukrotna wicemistrzyni olimpijska z Pjongczangu i Pekinu Katharina Althaus. Jak ona reaguje na limit wprowadzony w Polsce? - Sprawa wagi jest zawsze trudna dla zawodniczki. Z jednej strony wiele z nas ma problem, żeby osiągnąć odpowiednią wagę, a z drugiej każdy wie, że skoki to sport, w którym trzeba utrzymywać zdrowy styl życia. To nie może przekraczać pewnych granic w jedną i drugą stronę, ale są pewne standardy, które musimy wypełniać i się na to godzimy, nie mamy wyjścia. Wiem, że u mnie czasem waga jest większa niż w przypadku innych zawodniczek i czasem mam problemy, żeby była na takim poziomie, jaki sobie zakładam ze sztabem. Teraz otaczają nas jednak osoby, które bardzo w tym pomagają. Dodatkowo udowodniłam sobie i innym, że można uzyskiwać dobre wyniki, mając nieco większą masę - oceniła Niemka.

Na limit i jego wartość w rozmowie ze Sport.pl zwraca uwagę także trener jednej z najlepszych obecnie kadr skoczkiń, Słowenek, Zoran Zupancić. - Limit 21 to trochę sztuczna wartość. Za taką jest uważana przez część osób. Ale skoki narciarskie to sport na limicie, więc żeby latać, trzeba utrzymywać odpowiednią wagę. Czy limit to dobre rozwiązanie? I tak i nie. Ma swoje wady i zalety. Może motywować, ale może być też źle dobrany. To bardzo indywidualna sprawa i liczy się w niej praca z zawodniczką. W Słowenii nasze zawodniczki na start przygotowań są 2-3 kilogramy poza limitem, ale potem mocno trenują i na starty są już gotowe z odpowiednią wagą. Za to zimą są już bardzo blisko najniższej możliwej granicy limitu BMI i tam drżymy z każdym ruchem. Bo zawsze może się okazać, że nie dostosowaliśmy odpowiednio długości nart. Zazwyczaj idzie jednak dobrze i mam nadzieję, że Polki też nie będą już miały z tym problemów, nawet jeśli chodzi o drugą stronę tabeli - tłumaczył szkoleniowiec.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.