Adam Małysz został wybrany nowym prezesem Polskiego Związku Narciarskiego. Zastąpi Apoloniusza Tajnera, który odchodzi po szesnastu latach pełnienia tej funkcji. Małysz rezygnuje z roli dyrektora skoków narciarskich i kombinacji norweskiej.
W rozmowie ze Sport.pl mówi o sytuacji z polskimi skoczkami z końcówki marca w Planicy, a także wyjaśnia, czy za jego kadencji Polski Związek Narciarski, nie stanie się Polskim Związkiem Skoków Narciarskich.
Adam Małysz: Nie dociera to do mnie jeszcze. No cóż, trzeba będzie się przyzwyczaić.
Po połowie. Wiadomo, że początki zawsze są dosyć trudne. Z drugiej strony nie boję się wyzwań, więc mam nadzieję, że wszystko potoczy się dobrze.
Na pewno bym na to nie stawiał. Ale takie jest życie, że się pojawiają niespodzianki. Nigdy nie wolno mówić nigdy, bo faktycznie wszystko się może zmienić, a zwłaszcza sytuacja. To, co się teraz dzieje, jest po prostu następstwem tego, co było wcześniej, pewnego obranego kierunku. Wyzwania mam dosyć duże i ich się nie boję, chciałbym dla sportów zimowych w Polsce jak najlepiej. Oby udało się zrobić dla nich jak najwięcej.
Nie, wtedy chyba jeszcze nie. Choć trochę wcześniej przy jednej z ponownych elekcji Apoloniusza Tajnera na stanowisko prezesa, zmieniał się sekretarz generalny i w żartach mówiono mi "Następny jesteś ty". Śmialiśmy się z tego, wtedy nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę zostać prezesem.
Cała ta sytuacja mocno mnie zabolała. Z jednej strony zawodnicy walczyli o swoje, z drugiej strony to nie był fajny styl. Mocno zastanawiałem się, czy moja pomoc w ich stronę ma w ogóle jakiś wpływ. Co warto robić? Ale gdy wszystkie emocje opadły, zastanowiłem się nad tym i pojawiły się inne głosy, także dziennikarskie, które wziąłem pod uwagę. Stwierdziłem, że wiele mogę zrobić jeszcze dla tego sportu. Wypowiedzi zawodników, którzy mówią, że są bardzo zadowoleni z nowego sztabu, rozumieją się dobrze z trenerami, pokazują, że miałem rację. Ta zmiana musiała u nas nastąpić, żeby coś u nas ruszyło do przodu.
Nie rozmawiałem, nie miałem okazji. Ale myślę, że do takiego spotkania dojdzie i omówimy ten temat: skąd to się wzięło, czemu Kamil tak mówił. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i potrafimy znaleźć kompromis, nawet jeśli nasze zdania na jakiś temat się różnią.
Nie. Głównie dlatego, że słyszę, w jaki sposób zawodnicy zaakceptowali nowego trenera, cykl szkoleniowy i że są zadowoleni. Raczej nie wyobrażam sobie, że nie dojdziemy do porozumienia. Czuję, że jest już pewna akceptacja.
Konfliktu nie ma, a w wypowiedziach z mojej strony takich sugestii raczej nie było. Od chłopaków może faktycznie, tylko że ja ich rozumiem. Bo wiem, że zupełnie inaczej to odbierali. Później słyszałem wypowiedzi Piotrka Żyły, czy Dawida Kubackiego, że mają nadzieję, że nie mam do nich za to wszystko żalu. Że to nie miało uderzać we mnie, a z drugiej strony związek, to przecież także ja.
Myślę, że warto jeszcze wrócić do tego i to wyjaśnić. Widziałem, że Kamil wspominał, że ma kaca moralnego po tym. Ja myślę, że najgorszy był sposób, w jaki to wszystko się odbyło i jaka wokół tego zbudowała się atmosfera. Wpłynęło to nie tylko na mnie i osoby w związku, ale także chłopaków. Uświadomili sobie, że można było to inaczej załatwić, tym bardziej że związek zawsze chce dobrze dla zawodników.
Pewnie, że to mogło inaczej wyglądać. Związek w tej sytuacji mocno oberwał, ale i tak wyszło, że racja była po jego stronie. To związek decyduje, kto ma być trenerem. Nie wierzę, że w piłkarskiej kadrze to piłkarze mają w tej sprawie kluczowe zdanie. Mogą mieć głos, ale nie podejmują decyzji. Zawodnicy muszą mieć w głowie, że związek naprawdę nie chce dla nich źle, to nie w jego interesie. Oczywiście, trudno było się im rozstać z przyzwyczajeniami, z tym, co było, z ludźmi, którzy tworzyli poprzedni sztab, ale ta zmiana ma spowodować, że zwłaszcza ci bardziej doświadczeni zawodnicy odżyli i nabrali sporo motywacji do działania. A i młodszym zawodnikom powinno to wiele dać.
A niech mi pan powie: miałem rację? Mam mówić coś wbrew sobie? Że jest wszystko pięknie, jak nie jest pięknie? To wszystko nie na tym polega. Mówię to, co o czymś myślę, nie ukrywam tego. Nigdy nie wypowiadałem się o kimś z kadry źle, groźnie, czy z negatywnym nastawieniem. Nie. Pamiętam, że Dawid Kubacki w pewnym momencie mówił o postępie, gdy nie było go w ogóle widać. To ja zapytałem się tylko na podstawie własnego doświadczenia: gdzie on to widzi? Bo ja tego nie widziałem. Nie miałem racji? Myślę, że jednak tak, wiele osób już wtedy zresztą tak mi mówiło.
Nie czułem, żeby pomiędzy nami był jakiś konflikt. Bardziej, że ja otwarcie wyrażałem swoje zdanie. I miałem do tego prawo jako dyrektor. Pod kątem trenerów uwagi na pewno były bardziej krytyczne, ale to dlatego, że moim zdaniem cały czas nie podejmowali pewnych kroków, które powinny się pojawić już dużo wcześniej. Myśleli, że jakoś sobie z tym poradzą. Ale ja też mam w tym wszystkim doświadczenie i wiedziałem, że bez przerwy, wyluzowania, jakiegoś spokojnego treningu, nie było szans na poprawę. Sami zawodnicy później przyznawali mi rację. Chciałem dla nich dobrze i oni powinni to zrozumieć.
Uprawomocniliśmy zarząd, żeby biuro, sekretarz, czy właśnie prezes mogli zacząć spokojnie pracować. To było takie bardzo krótkie spotkanie, tym bardziej że zaczyna się w zarządzie okres urlopowy dla wielu osób. To takie wstępne działania.
Wiem, wszyscy mi to mówią.
Są plany, to nie jest tak, że ja tych dyscyplin nie znam i nie rozumiem. Na nartach zjazdowych jeżdżę, uprawiałem kombinację norweską, więc i biegałem na nartach, lubię jazdę na desce snowboardowej, pozostałe dyscypliny śledzę. W realia się wdrażam, ciągle będę poznawał zresztą ludzi, którzy są i będą odpowiedzialni za ich rozwój.
Oczywiście, to nie będzie tak, że w skokach odsunę się gdzieś w cień. Ci, którzy twierdzą, że innych sportów nie doceniamy, muszą zrozumieć, że skoki są dyscypliną wiodącą. I temu nie da się zaprzeczyć: to one przynoszą sponsorów, a z nimi pieniądze, które później pozwalają na medale i sukcesy. Ale nie da się też ukryć, że wzrost finansowań pojawia się niemalże wszędzie. I dobrze, nasze zadanie to żeby to podtrzymać i rozwijać. Dzisiaj mamy ogólny kryzys, więc przed nami sporo pracy, żeby zapewniać odpowiednie warunki, zachęcać młodzież do pracy i kontrolować finanse. Trzeba sobie wyznaczać cele i je realizować.
Tak, ma być kimś w rodzaju koordynatora ds. szkolenia trenerów. W zjazdach sprawa zaangażowania i zatrudniania trenerów zaczęła ostatnio się poprawiać, wygląda już nieźle, ale w skokach mamy z nimi już spory problem. Chcemy do współpracy wciągać coraz więcej chętnych osób, żeby trenerów było coraz więcej, a także pobudzić angaż młodzieży i jej zainteresowanie sportami zimowymi. Za to w pewnym stopniu będzie odpowiedzialny właśnie Apoloniusz Tajner.
O tym jeszcze nie rozmawialiśmy. Od wiosny już pracuje, ale to nie do końca jest szefowanie całym skokom, to na razie nie taka rola. Łukasz Kruczek wciąż jest aktywny w skokach kobiet, tam na pewno ma taką funkcję głównego koordynatora, pomaga też przy organizacyjnych sprawach dotyczących skoków w związku. Nie ustaliliśmy jednak jeszcze, czy przejmie moje zadania z roli dyrektora, czy np. pozostanie przy tym, co jest do tej pory. Ale w każdej dyscyplinie chcemy mieć kogoś pełniącego funkcję dyrektorską. Kogoś, kto się opiekuje i kto będzie usprawniał działania dotyczące danego sportu w związku. To będzie taka cała grupa koordynatorów.
Nie myślałem jeszcze dużo na ten temat. Oczywiście, przeprowadzałem pewne rozmowy z Łukaszem, czy kilkoma innymi osobami także z pozostałych dyscyplin, ale do decyzji było daleko, bo nie będąc jeszcze prezesem, to i tak mogły być tylko teoretyczne propozycje. A ja się nie lubię w to bawić. Koordynatorzy muszą być specjalistami w swoich dziedzinach, osobami, które nie tylko znają się na swojej dyscyplinie, ale potrafią też dobrze zarządzać. Musimy je znaleźć i wyłonić te właściwe. Przed nami sporo pracy, w zasadzie jak w każdym segmencie działań.