Pseudozmiana FIS-u. Skoki narciarskie będą jeszcze dziwniejsze

Łukasz Jachimiak
Nie spadochronami, w jakich skaczą niektórzy, a punktami za wiatr zajęła się Międzynarodowa Federacja Narciarska. FIS właśnie wprowadził zmianę, która da więcej punktów pechowcom. Ale tak naprawdę w skokach narciarskich praktycznie nic się nie zmieni.

Na spotkaniu w Zurychu działacze FIS uradzili, że trzeba zwiększyć rekompensatę punktową za niekorzystny wiatr. Jeszcze przed chwilą w Planicy, gdzie kończył się sezon Pucharu Świata, korzystny 1 m/s pod narty oznaczał konieczność odjęcia skoczkowi 14,4 pkt, natomiast niekorzystny 1 m/s wiatru w plecy skoczka był mu rekompensowany dodaniem 17,42 pkt. To była różnica 21 procent, która teraz wzrośnie do 50. Czyli w następnym konkursie w Planicy za każdy 1 m/s z tyłu zawodnik dostanie już 21,6 pkt.

Zobacz wideo Iga Świątek reaguje na pozycję liderki rankingu WTA

Zostańmy w Planicy i popatrzmy na przykład z kwalifikacji, które odbyły się tam 24 marca.

  • Ryoyu Kobayashi skoczył 224 metry. Ruszał z 14. belki startowej. Za styl od sędziów dostał 55,5 punktu. Japończyk ostatecznie zajął 11. miejsce. Z notą 214,4 pkt.
  • Bor Pavlovcić osiągnął 233 metry i z notą 205,7 pkt zajął 21. miejsce. Też startował z 14. belki. Od sędziów dostał podobne oceny - w sumie 54,5 pkt.

Różnica w notach i miejscach była w przypadku Japończyka i Słoweńca spowodowana różnicą w punktach za wiatr.

  • Kobayashi miał podmuchy z tyłu o uśrednionej prędkości 0,58 m/s. Dodano mu za to 10,1 pkt.
  • Pavlovcić miał 0,58 m/s wiatru z przodu. Za to odjęto mu 8,4 pkt.

W nowych przepisach Słoweniec nadal straciłby 8,4 pkt za korzystne warunki. Natomiast Japończyk zyskałby nie 10,1, tylko 12,5 pkt.

"Nie jestem biomechanikiem lub aerodynamikiem". Wcale nie trzeba być

Te zmiany oznaczają, że odbiór skoków dla kibica będzie jeszcze trudniejszy. Bo jeszcze bardziej o wynikach będą decydowały punkty za wiatr, a nie odległości.

Oczywiście, przez lata wszyscy skoczkowie podkreślali, że wprowadzone w 2009 a obowiązujące od 2010 roku przeliczniki nie oddają tego, co zabiera natura. Wiele razy słyszeliśmy i widzieliśmy, że kiedy zawodnik trafił na zły wiatr, to po prostu nie był w stanie nic zrobić i niewielkim pocieszeniem było dla niego to, że dostał sporą rekompensatę. Teraz będzie ona większa. Ale tak naprawdę dodaniem punktów FIS nie rozwiązał problemu. Działacze tylko poszli na łatwiznę.

"Jedyne, co można i trzeba zrobić, to udoskonalić system przeliczników. Wprowadzono je po igrzyskach w Vancouver w 2010 roku. Ale choć od lat podkreśla się, że w trudnych warunkach sprawdzają się średnio, to Międzynarodowa Federacja Narciarska nie pracuje - a przynajmniej nie chwali się niczym takim - nad ich udoskonaleniem" - pisaliśmy w trakcie igrzysk olimpijskich Pekin 2022.

- To nie jest nowy temat. Od kilku lat mówimy, że to system, na którym musimy bazować, ale który dobrze byłoby poprawić, unowocześnić – mówił wtedy na Sport.pl Jakub Kot, były skoczek, a dziś delegat FIS i trener oraz ekspert Eurosportu. - Nie jestem biomechanikiem albo aeorodynamikiem i nie wiem, co trzeba zrobić, ale jest tak, że ten system się sprawdza, gdy jednemu skoczkowi trzeba odjąć dwa punkty, a innemu cztery. Natomiast przy mocnych podmuchach nie wiemy, jak liczony jest boczny wiatr, wiemy, że mocny podmuch pod narty jest uważany za korzystny, a przecież kiedy dmuchnie tak na progu, to wcale nie jest dobrze, bo to skoczka wyhamowuje. Wiemy też, że bywa jak w Pjongczangu przy skoku Stefana Huli [mowa o drugiej serii konkursu na skoczni normalnej podczas igrzysk w 2018 roku - Hula spadł wtedy z miejsca pierwszego na piąte], że wiatr pod narty sczytało mu z tego momentu, gdy on już lądował i tak naprawdę nie miał już jak z niego skorzystać - punktował Kot.

- To wszystko jest niedokładne. Czujniki są umieszczone na bandach skoczni, a przecież na środku, tam, gdzie leci skoczek, często zawiewa inaczej. Zwłaszcza na tych większych skoczniach, gdzie od bandy do bandy jest kilkanaście metrów - dodawał Kot. - Uważam, że Sandro Pertile [szef Pucharu Świata w skokach] powinien wyjść i powiedzieć: "Słuchajcie, wiemy, że system trzeba poprawić i grupa ekspertów w laboratorium nad tym pracuje". Tymczasem nikt z nas nie wie, czy ktoś się zajmuje tematem - podsumowywał Kot.

To już policzone - ta zmiana prawie nic nie zmieni

Teraz już wiemy - grupa działaczy, a nie ekspertów uznała, że prace nad udoskonaleniem systemu nie są potrzebne, że tu po prostu wystarczy podnieść jedną wartość w matematycznym wzorze, w oparciu o który komputer wylicza, ile punktów należy dodać temu, kto teoretycznie nie miał szczęścia do natury.

Teoretycznie, bo przecież zdarzają się sytuacje, w których dziwimy się, że system komuś punkty dodał - bywa, że skok jest daleki i wygląda na taki, w którym zawodnik "złapał noszenie", a jednak zbyt mała liczba czujników, do tego nie zawsze działających z odpowiednią prędkością, zlicza i uśrednia, że warunki były niekorzystne.

Warto też podkreślić, że zwiększenie rekompensaty dla pechowców to tak naprawdę kosmetyka. Twitterowy profil "Skoki narciarskie na wykresie i w liczbach" podaje bardzo ciekawe zestawienie. Otóż okazuje się, że gdyby wyższy przelicznik za wiatr w plecy obowiązywał już w sezonie 2021/2022, to w czołówkach poszczególnych konkursów i w całej, końcowej klasyfikacji Pucharu Świata, doszłoby tylko do kilku niewielkich zmian.

Podsumowując: zamiast realnie zmierzyć się z problemem, FIS zrobił cokolwiek, chyba tylko po to, by móc mówić, że coś zrobił. W skokach za dużo jest nieprecyzyjnej matematyki i informatyki, przez co są one coraz trudniejsze w odbiorze. FIS powinien iść w kierunku ujednolicenia kombinezonów skoczków coraz bardziej wrażliwych na podmuchy wiatru niż w stronę zmieniania wartości przeliczników.

Ale oczywiście o wiele łatwiej zrobić to, co właśnie zrobili Sandro Pertile i inni działacze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.