Kompletny chaos w środowisku polskich skoków narciarskich trwa w najlepsze. Po zamieszaniu z Planicy, kiedy podczas ostatnich zawodów sezonu Pucharu Świata z kadry odchodził Michal Doleżal, a Polski Związek Narciarski nie pożegnał go w należyty sposób, teraz pojawiła się kolejna komunikacyjna porażka polskiej federacji.
We wtorek wieczorem Sport.pl, Polska Agencja Prasowa, czy Onet informowały o tym, że w miejsce Michala Doleżala trenerem polskich skoczków ma zostać Thomas Thurnbichler. O kandydaturze dotychczasowego asystenta Andreasa Widhoelzla w kadrze Austrii informowaliśmy jeszcze przed zawodami w Planicy.
Te i wtorkowe informacje były jednak nieoficjalne - niepotwierdzone ani przez PZN w komunikacie, czy wypowiedzi działaczy, ani przez stronę austriacką, czyli tamtejszą federację, lub samego Thurnbichlera. Z naszych informacji wynikało jednak, że obie strony są bardzo blisko porozumienia.
I w czwartek podczas spotkania z mediami po odsłonięciu brązowego medalu Dawida Kubackiego w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego o Thurnbichlerze mówił już sam prezes PZN, Apoloniusz Tajner. Jak cytował na Twitterze dziennikarz Eurosportu, Kacper Merk, działacz wprost powiedział, że Austriak zostanie nowym trenerem kadry.
- Thomas Thurnbichler będzie mieszkał w Krakowie, jeden z jego asystentów już tu mieszka, bo żeni się z Polką. Będzie miał pełna dowolność w wybraniu kadry, podpisujemy kontrakt do Igrzysk we Włoszech - mówił Tajner. Wszystko wydawało się zatem pewne, potwierdzone, ale okazuje się, że w działaniu z PZN-em nie można do końca wierzyć nawet jego prezesowi.
Przed godziną 15 ukazał się komunikat PZN dotyczący sprawy Thomasa Thurnbichlera. "Polski Związek Narciarski informuje, że Thomas Thurnbichler nie jest trenerem Kadry Narodowej A Mężczyzn w skokach narciarskich. PZN potwierdza, że aktualnie są prowadzone rozmowy z austriackim szkoleniowcem" - czytamy na stronie federacji.
I oczywiście: prezes Tajner nie powiedział nigdzie, że kontrakt z Thurnbichlerem został już podpisany. Ale wypowiadanie się w taki sposób: pewnie i z przekonaniem, że nowego trenera już poznaliśmy, w chwili gdy, jak sugeruje komunikat, nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, to sytuacja kompromitująca związek i Tajnera.
To, jak rozwija się sprawa pozyskania nowego trenera dla polskich skoczków, może przyprawiać już nie tylko o ból głowy ze względu na to, jak jest skomplikowana, ale także poczucie żenady. Znów praktycznie żadne informacje i wypowiedzi nie są ze sobą spójne. Nie tak wykonuje się jeden z najważniejszych ruchów dla polskich skoków w ostatnich latach. To jeden wielki żart, który stawia w bardzo złym świetle całą dyscyplinę.
Strategicznie też nie wygląda to na najmądrzejszy ruch. W końcu, jeśli dokumenty potrzebne do zatrudnienia Thurnbichlera w Polsce nie były jeszcze podpisane, to sytuacja układa się dość korzystnie dla Austriaka. Może być wściekły na PZN za ujawnienie jego przejścia do Polski w mediach, co z pewnością nie zadowala jego obecnych pracodawców. Ale jednocześnie ma prawo nalegać na zmianę warunków umowy w Polsce na własną korzyść.
Bo co, jeśli nie podpisze? On wróci do Austrii, gdzie raczej nie będzie miał problemu z zatrudnieniem. Tu więcej do stracenia ma PZN. W końcu będzie musiał wypełnić obietnicę złożoną przed mediami, a jeśli Thurnbichler odpowiednio to rozegra, działaczy ta wpadka może wiele kosztować. Jeśli PZN go nie zatrudni, zafunduje sobie jeszcze jedną kompromitację, w dodatku większą od poprzedniej. A nie może sobie przecież na nią pozwolić.