Pił, potem obrażał zawodników. Pointner się na niego uparł, ale PZN postawił weto

Jakub Balcerski
Według informacji Sport.pl Alexander Pointner nie zostanie trenerem polskich skoczków nie tylko dlatego, że jak sam szkoleniowiec powiedział dziennikarzom "Tiroler Tageszeitung", Polski Związek Narciarski nie miał budżetu na realizację wizji Austriaka. PZN nie chciał dać mu zbyt dużej władzy, a także zatrudnić w roli asystenta Marca Noelkego, którego Pointner zaproponował działaczom. Niemiec ma jednak trudną przeszłość i niezbyt pozytywną opinię w środowisku.

Alexander Pointner nie zostanie trenerem polskich skoczków - potwierdził to najpierw sam szkoleniowiec, który do tej pory był uważany za największego faworyta na to stanowisko, a później także Polski Związek Narciarski. - Możemy potwierdzić, że Pointner nie będzie naszym trenerem - stwierdził w rozmowie ze Sport.pl Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN

Zobacz wideo Kluczowa rozmowa dla przyszłości polskich skoków. PZN potwierdza

Dlaczego Alexander Pointner nie obejmie kadry polskich skoczków?

Dlaczego tak się nie stanie? - Niewystarczający budżet sprawił, że zgadzając się na warunki polskiego związku, musielibyśmy zaakceptować zbyt wiele cięć w wizji, którą przedstawialiśmy - przekazał Pointner austriackiemu dziennikowi "Tiroler Tageszeitung". A ta wizja miała się opierać na pełnym sztabie złożonym z austriackich szkoleniowców, którzy pracowaliby nie tylko z kadrą narodową, ale też z polskimi skoczkiniami i juniorami. 

Pointner chciał zatem czegoś w rodzaju stanowiska menedżerskiego. Miałby być głową polskich skoków na najbliższych kilka lat. Tylko pytanie: czy tego właśnie szuka PZN? Czy tego potrzebuje polska kadra? Rozwiązania na najbliższe kilka lat, czy rozwiązania, które zapewni zmiany widoczne za kilkanaście lat?

Schuster: Czy to na pewno dobra droga dla polskich skoków?

- Jeśli Polska zgodziłaby się na system proponowany przez Alexa Pointnera, szybko straciłaby swoją tożsamość - mówi Sport.pl były trener niemieckich skoczków, Werner Schuster. - Nie zrozumcie mnie źle: zespół, który przedstawił Alex, to świetne, jakościowe rozwiązanie na teraz. Ale co będzie dalej: za trzy lata, za pięć lat, za dziesięć lat? Pomyślcie o wszystkich swoich trenerach młodzieży, pracujących w klubach, czy tych, których uważaliście za odpowiednich, żeby niedługo wybić się w kadrach. Ich w tych planach nie ma - tłumaczy Austriak.

- Jeden-dwóch trenerów, którzy przyjdą z zagranicy, żeby dać trochę świeżości i nowego spojrzenia na dyscyplinę, może wprowadzić kilka nowych rozwiązań: to jest coś ciekawego, co może pobudzić skoki w Polsce. Ale sztab w całości złożony z austriackich trenerów? Czy to na pewno dobra droga dla polskich skoków i waszego systemu? Nie mam takiej pewności. Nawet Stefan Horngacher nie miał w całości sztabu złożonego ze swoich ludzi. Nie zamykał się aż tak bardzo na wpływ z zewnątrz. Wiemy, że pracował głównie z kadrą narodową, taki ma styl. Ale pozostali trenerzy byli przy innych zawodnikach. I to jest kluczowe - opisuje Schuster.

PZN nie zgodził się na współpracownika Pointnera. "Jego styl pracy polega na tworzeniu dyskomfortów i konfliktów"

Polskiemu Związkowi Narciarskiemu podobno nie do końca miał się też spodobać dobór współpracowników przez Pointnera. Zwłaszcza w jednym przypadku. W "Tiroler Tageszeitung" szkoleniowiec wskazał, że wraz z nim w Polsce mieli pracować Thomas Thurnbichler, Mathias Hafele i Marc Noelke. I to ten ostatni nie pasował polskim działaczom, a Pointner upierał się, że chce z nim pracować.

Jako skoczek Noelke nie odnosił wielkich sukcesów - w 1992 roku w Albertville został najmłodszym sportowcem w historii Niemiec na zimowych igrzyskach olimpijskich, ale nie wystąpił w żadnym z konkursów. Podczas jednego z treningów groźnie upadł i doznał kontuzji, która sprawiła, że nigdy nie wrócił do najwyższej formy i już w 1995 roku zakończył karierę. Noelke nie wypadł jednak ze środowiska skoków. Najpierw został zatrudniony w niemieckiej telewizji RTL, a od 2006 roku pracował już jako trener. CV ma bogate. Poza rolą asystenta w sztabie Pointnera w latach 2006-2010, pracował też krótko w sztabie niemieckiej kadry w 2010 roku, gdzie najwięcej uwagi poświęcał Martinowi Schmittowi, a później pomagał amerykańskim i austriackim kombinatorom norweskim. 

Skąd zatem wątpliwości wobec tego trenera w PZN? Ma nie mieć pochlebnych opinii w środowisku. Najlepiej opisał go Werner Schuster. Austriacki szkoleniowiec współpracował z nim zaledwie kilka miesięcy w niemieckiej kadrze, ale poświęcił mu kilka stron swojej książki "Abheben" wydanej rok temu. "Noelke zgromadził wiele pewności siebie podczas pracy w austriackim systemie i cały czas dawał mi do myślenia, że w Niemczech marnujemy środki, nie dysponujemy nimi w odpowiedni sposób i w taki sposób nie dogonimy najlepszych. Przyszedł jednak z kadry Austrii z wielkim Thomasem Morgensternem, czy Gregorem Schlierenzauerem do zespołu, który dopiero miał wykreować wielkie talenty. A to nie mogło się stać ot tak. Noelke chciał jednak z dnia na dzień wywrócić wszystko do góry nogami. W rezultacie wiele godzin spędzaliśmy na rozmowach przez telefon i czułem, jak wiele energii na nie tracę. Moim credo zawsze było to, że daję współpracownikom miejsce na rozwój, ale w tym przypadku czułem, że muszę postawić mu pewne granice, bo inaczej poszlibyśmy na dno" - pisze. 

"Denerwował już w kadrze niemal każdego, zawodników też. Styl pracy Marca polega na tworzeniu dyskomfortów i konfliktów, które pobudzają cały system zespołu i sprawiają, że inni pracują na skraju swoich możliwości. Ja to widzę inaczej: chcę pracować systematycznie i spójnie w spokoju i harmonii, żeby stworzyć podstawy do stałego rozwoju. Obie drogi mają swoje wady i zalety, ale nie mogą być wprowadzane w tym samym czasie" - ocenia Schuster w "Abheben". 

Jego współpraca z Noelkem zaczęła się w maju 2010 roku i trwała tylko pół roku. Schuster twierdził, że wyciągnął z niej wnioski i w przyszłości to doświadczenie przydało mu się nawet w kilku sytuacjach. Ale choć nie dogadywał się ze swoim asystentem, to nie on był przyczyną jego odejścia z niemieckiej kadry. 

Pijany Noelke obrażał niemieckich sportowców. Został wyrzucony z kadry. "To było niewybaczalne"

Noelke miał spore problemy z piciem. To za zachowanie pod wpływem alkoholu na imprezie dla 200 niemieckich gwiazd sportu w Ingolstadt w listopadzie 2010 roku został usunięty ze struktur Niemieckiego Związku Narciarskiego. Pijany miał znieważać i prowokować zawodników, którzy pojawili się wówczas w ekskluzywnym hotelu i zachowywać się agresywnie.

To zresztą nie pierwszy raz, gdy taka sytuacja miała miejsce: Noelke miał nadużywać alkoholu regularnie na zgrupowaniach reprezentacji. Wtedy go jeszcze nie karano, ale w listopadzie w Ingolstadt przesadził. - Nie ma dla niego powrotu w to miejsce. Już nigdy! To było niewybaczalne - mówił wówczas "Bildowi" dyrektor sportowy niemieckiej federacji, Thomas Pfuller. - Marc miał, jakby to powiedzieć, skomplikowaną osobowość. Jego zachowanie w czasie pracy ze mną i zawodnikami było nie do zaakceptowania. Przez to ludzie z federacji, ponad mną, zdecydowali, że nie powinien dalej pracować w związku. Myślę nawet, że lepiej powiedzieć, że to nie któryś z działaczy go stąd wyrzucił, a on sam się wykopał - dodaje w rozmowie ze Sport.pl Werner Schuster.

Noelke kilka dni po zdarzeniu oficjalnie przeprosił. "Nie chciałem nikogo obrazić" - pisał szkoleniowiec, ale przyznawał się do winy i pisał, że jego działanie było wynikiem "osobistego kryzysu w połączeniu ze spożyciem zbyt dużej ilości alkoholu, co tego wieczoru doprowadziło do emocjonalnego wybuchu". Niemiec zapewnił też, że zwróci się o pomoc do specjalisty. 

Pointner tęsknił za Noelkem. A ten neurocoachingiem pomaga nawet wyjść ze skutków zakażenia koronawirusem

Z Wernerem Schusterem Marc Noelke się nie dogadywał, ale dla Alexandra Pointnera był kluczowym współpracownikiem. Na tyle ważnym, że po jego odejściu w 2010 roku Austriak w swojej książce "Mit zur Klarheit" wyjaśnia, że poczuł jego brak w czasie próby rozwiązania konfliktu Thomasa Morgensterna i Gregora Schlierenzauera. Wtedy jego asystentem był już Alexander Diess, ale on według Pointnera nie potrafił wkroczyć między skoczków. Konflikt się pogłębiał i pogrążał zarówno samego trenera, jak i całą kadrę. "Nie doceniłem, ile straciłem z odejściem Marca" - pisał Pointner. 

Pointner w środowisku skoków znany jest nie tylko z ogromnych sukcesów z austriacką kadrą, czy trudnego charakteru, ale i nietypowych metod pracy. Wśród nich najciekawszą wydaje się neurocoaching. Wielu twierdzi, że to jedna z przyczyn upadku jego skokowego imperium w Austrii - że tamtejszym zawodnikom to się przejadło, wydawało się dziwne i nieodpowiednie do budowania formy w czasie kryzysu, gdy potrzebowali czegoś innego. Tymczasem Pointner wcale z tego nie zrezygnował. Możliwe, że gdyby porozumiał się z PZN-em, wprowadziłby tę metodę także w Polsce. A pomógłby mu właśnie Marc Noelke, który jest w tej dziedzinie ekspertem. 

Kilka lat temu telewizja ORF pokazała, jak dokładnie wygląda praca nad neurocoachingiem w przypadku Noelkego i austriackich kombinatorów. W materiale pojawiły się ćwiczenia na skupienie, jak przerzucanie piłek pomiędzy zawodnikami w odpowiednim rytmie, czy utrzymywanie napiętego sznurka bez drgań w momencie, gdy Noelke pstryka zawodnikowi palcami przed twarzą. Pozostałe zawodnicy wykonywali też w skupieniu obserwując zmieniające się kolory na ekranie tabletu. Noelke opowiadał też o tym, jak ważne są przedsezonowe badania i analiza danych, które można dzięki nim pozyskać. 

 

To, że Marc Noelke nie przestał się zajmować neurocoachingiem wiemy choćby po jego publikacji naukowej z zeszłego roku. Ma tytuł "Long-Covid Training" i dotyczy metod treningowych, w których neurocoaching pomaga w wyjściu ze skutków długiego przechodzenia zakażenia koronawirusem. Kilka osób na wieść o tym, że Noelke właśnie tym zajmował się przez ostatnie tygodnie śmieje się i zarzuca mu żerowania na swoich klientach i szukanie łatwego zarobku. 

Jakim trenerem mógłby być Pointner? "Na początku się go bałem"

Nie przekonamy się zatem, czy Alexander Pointner mógłby pomóc polskim skoczkom pomimo kilku lat nieobecności w skokach na najwyższym poziomie. Były trener Austriaków śledził je tylko pod kątem komentowania ich najpierw w telewizji, a potem dla "Tiroler Tageszeitung". Od pierwszych informacji o zainteresowaniu Pointnerem ze strony PZN-u mówiło się, że w przypadku zakontraktowania go, będzie to spore ryzyko ze strony związku.

Pointner odszedł przecież z austriackiej kadry po sezonie 2013/2014, a zawodnika w Pucharze Świata nie prowadził od blisko sześciu lat. Na skoczni ostatnimi, którzy z nim współpracowali byli Vladimir Zografski z Bułgarii i Austriak Thomas Diethart. Z tym pierwszym trener spędził kilka miesięcy treningów tuż przed rodzinną tragedią - samobójstwem córki. Już po tym bardzo trudnym okresie wrócił na skocznię na potrzeby produkcji filmu "W cieniu wielkich skoczni", w którym pojawia się zapis tego, w jaki sposób współpracował z Thomasem Diethartem po jego groźnych upadkach. Pomógł mu się z nimi oswoić i wrócić do dobrej kondycji psychicznej, dzięki czemu Diethart jeszcze przez kilka miesięcy trenował, a nawet startował w zawodach, zanim zakończył karierę w końcówce zeszłego roku. 

- W 2016 roku mój tata, który znał się z Alexem, zapytał go, czy nie chciałby mi pomóc w przygotowaniach i zostać moim indywidualnym trenerem. Pracowaliśmy ze sobą w zasadzie tylko miesiąc ze względu na moje kontuzje i jego problemy rodzinne - opowiada nam o pracy z Pointnerem Vladimir Zografski. - Szczerze mówiąc, na początku się go bałem. Wiemy, jaką osobowość ma i w jakich sytuacjach czasami uczestniczył [Vladimir nawiązuje tutaj do sprawy konfliktu Pointnera z Walterem Hoferem podczas konkursu w Zakopanem w 2014 roku - red.]. Nie wiedziałem, czego się spodziewać i trochę się tego obawiałem. Okazało się jednak, że jest nie tylko świetnym trenerem, ale i równym gościem poza skocznią. Powalała mnie przede wszystkim wiedza, którą ma o tym sporcie. Nie znam wielu takich specjalistów, jak on, jest w tym naprawdę wyjątkowy - opisuje Bułgar. 

 

Na profilu Zografskiego na Instagramie z okresu współpracy z Pointnerem zachowało się ciekawe zdjęcie. Zografski siedzi na belce, a kilka stopni wyżej na drugiej zainstalowanej platformie startowej rady przekazuje mu Pointner. - Miałem wtedy problemy z pozycją najazdową i Alex siedział za mną, najpierw podpowiadał, co powinienem poprawić, a potem obserwował z góry, jak idzie mi na rozbiegu. Neurocoaching? Był, ale mam z tego pozytywne wspomnienia. Badania dawały dużo danych, a ćwiczenia doświadczenie, które później można było wykorzystać przy dalszym treningu. Jego metody były ciekawe i od razu zdawałeś sobie sprawę, że te wielkie trofea, które zdobył z Austrią, nie wzięły się znikąd. Był też bardzo fair w sytuacji śmierci jego córki. Wielu nie przejmowałoby się pracą i zajęło tylko rodziną. Zrozumiałbym to. Inni próbowaliby pracować na pół gwizdka i nie rozumieli, że tak nie pomagają. A on dość szybko przekazał mi wprost: nie dam rady. Za to miałem i mam do niego wielki szacunek - zdradza Zografski. 

A czy Pointner powinien wrócić do pracy w Pucharze Świata? - Jest do tego stworzony i nawet pomimo tych kilku lat nieobecności wierzę, że poradziłby sobie w Polsce, czy innej reprezentacji. To wielka postać i warto, żeby pozostała przy skokach - uważa Vladimir Zografski. Tak duże zainteresowanie w rozmowy z Polskim Związkiem Narciarskim sprawia, że kandydatura Pointnera może być ciekawą opcją dla innych kadr. W tych największych poza Polską brakuje jednak miejsc - większość z nich nie szuka przecież nowego głównego trenera. Jednak z pewnością nadarzy się jeszcze okazja, w której to właśnie Austriak będzie mógł wrócić do światowej czołówki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.