Alexander Pointner nie zostanie trenerem polskich skoczków - potwierdził to najpierw sam szkoleniowiec, który do tej pory był uważany za największego faworyta na to stanowisko, a później także Polski Związek Narciarski. - Możemy potwierdzić, że Pointner nie będzie naszym trenerem - stwierdził w rozmowie ze Sport.pl Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN.
Dlaczego tak się nie stanie? - Niewystarczający budżet sprawił, że zgadzając się na warunki polskiego związku, musielibyśmy zaakceptować zbyt wiele cięć w wizji, którą przedstawialiśmy - przekazał Pointner austriackiemu dziennikowi "Tiroler Tageszeitung". A ta wizja miała się opierać na pełnym sztabie złożonym z austriackich szkoleniowców, którzy pracowaliby nie tylko z kadrą narodową, ale też z polskimi skoczkiniami i juniorami.
Pointner chciał zatem czegoś w rodzaju stanowiska menedżerskiego. Miałby być głową polskich skoków na najbliższych kilka lat. Tylko pytanie: czy tego właśnie szuka PZN? Czy tego potrzebuje polska kadra? Rozwiązania na najbliższe kilka lat, czy rozwiązania, które zapewni zmiany widoczne za kilkanaście lat?
- Jeśli Polska zgodziłaby się na system proponowany przez Alexa Pointnera, szybko straciłaby swoją tożsamość - mówi Sport.pl były trener niemieckich skoczków, Werner Schuster. - Nie zrozumcie mnie źle: zespół, który przedstawił Alex, to świetne, jakościowe rozwiązanie na teraz. Ale co będzie dalej: za trzy lata, za pięć lat, za dziesięć lat? Pomyślcie o wszystkich swoich trenerach młodzieży, pracujących w klubach, czy tych, których uważaliście za odpowiednich, żeby niedługo wybić się w kadrach. Ich w tych planach nie ma - tłumaczy Austriak.
- Jeden-dwóch trenerów, którzy przyjdą z zagranicy, żeby dać trochę świeżości i nowego spojrzenia na dyscyplinę, może wprowadzić kilka nowych rozwiązań: to jest coś ciekawego, co może pobudzić skoki w Polsce. Ale sztab w całości złożony z austriackich trenerów? Czy to na pewno dobra droga dla polskich skoków i waszego systemu? Nie mam takiej pewności. Nawet Stefan Horngacher nie miał w całości sztabu złożonego ze swoich ludzi. Nie zamykał się aż tak bardzo na wpływ z zewnątrz. Wiemy, że pracował głównie z kadrą narodową, taki ma styl. Ale pozostali trenerzy byli przy innych zawodnikach. I to jest kluczowe - opisuje Schuster.
Polskiemu Związkowi Narciarskiemu podobno nie do końca miał się też spodobać dobór współpracowników przez Pointnera. Zwłaszcza w jednym przypadku. W "Tiroler Tageszeitung" szkoleniowiec wskazał, że wraz z nim w Polsce mieli pracować Thomas Thurnbichler, Mathias Hafele i Marc Noelke. I to ten ostatni nie pasował polskim działaczom, a Pointner upierał się, że chce z nim pracować.
Jako skoczek Noelke nie odnosił wielkich sukcesów - w 1992 roku w Albertville został najmłodszym sportowcem w historii Niemiec na zimowych igrzyskach olimpijskich, ale nie wystąpił w żadnym z konkursów. Podczas jednego z treningów groźnie upadł i doznał kontuzji, która sprawiła, że nigdy nie wrócił do najwyższej formy i już w 1995 roku zakończył karierę. Noelke nie wypadł jednak ze środowiska skoków. Najpierw został zatrudniony w niemieckiej telewizji RTL, a od 2006 roku pracował już jako trener. CV ma bogate. Poza rolą asystenta w sztabie Pointnera w latach 2006-2010, pracował też krótko w sztabie niemieckiej kadry w 2010 roku, gdzie najwięcej uwagi poświęcał Martinowi Schmittowi, a później pomagał amerykańskim i austriackim kombinatorom norweskim.
Skąd zatem wątpliwości wobec tego trenera w PZN? Ma nie mieć pochlebnych opinii w środowisku. Najlepiej opisał go Werner Schuster. Austriacki szkoleniowiec współpracował z nim zaledwie kilka miesięcy w niemieckiej kadrze, ale poświęcił mu kilka stron swojej książki "Abheben" wydanej rok temu. "Noelke zgromadził wiele pewności siebie podczas pracy w austriackim systemie i cały czas dawał mi do myślenia, że w Niemczech marnujemy środki, nie dysponujemy nimi w odpowiedni sposób i w taki sposób nie dogonimy najlepszych. Przyszedł jednak z kadry Austrii z wielkim Thomasem Morgensternem, czy Gregorem Schlierenzauerem do zespołu, który dopiero miał wykreować wielkie talenty. A to nie mogło się stać ot tak. Noelke chciał jednak z dnia na dzień wywrócić wszystko do góry nogami. W rezultacie wiele godzin spędzaliśmy na rozmowach przez telefon i czułem, jak wiele energii na nie tracę. Moim credo zawsze było to, że daję współpracownikom miejsce na rozwój, ale w tym przypadku czułem, że muszę postawić mu pewne granice, bo inaczej poszlibyśmy na dno" - pisze.
"Denerwował już w kadrze niemal każdego, zawodników też. Styl pracy Marca polega na tworzeniu dyskomfortów i konfliktów, które pobudzają cały system zespołu i sprawiają, że inni pracują na skraju swoich możliwości. Ja to widzę inaczej: chcę pracować systematycznie i spójnie w spokoju i harmonii, żeby stworzyć podstawy do stałego rozwoju. Obie drogi mają swoje wady i zalety, ale nie mogą być wprowadzane w tym samym czasie" - ocenia Schuster w "Abheben".
Jego współpraca z Noelkem zaczęła się w maju 2010 roku i trwała tylko pół roku. Schuster twierdził, że wyciągnął z niej wnioski i w przyszłości to doświadczenie przydało mu się nawet w kilku sytuacjach. Ale choć nie dogadywał się ze swoim asystentem, to nie on był przyczyną jego odejścia z niemieckiej kadry.
Noelke miał spore problemy z piciem. To za zachowanie pod wpływem alkoholu na imprezie dla 200 niemieckich gwiazd sportu w Ingolstadt w listopadzie 2010 roku został usunięty ze struktur Niemieckiego Związku Narciarskiego. Pijany miał znieważać i prowokować zawodników, którzy pojawili się wówczas w ekskluzywnym hotelu i zachowywać się agresywnie.
To zresztą nie pierwszy raz, gdy taka sytuacja miała miejsce: Noelke miał nadużywać alkoholu regularnie na zgrupowaniach reprezentacji. Wtedy go jeszcze nie karano, ale w listopadzie w Ingolstadt przesadził. - Nie ma dla niego powrotu w to miejsce. Już nigdy! To było niewybaczalne - mówił wówczas "Bildowi" dyrektor sportowy niemieckiej federacji, Thomas Pfuller. - Marc miał, jakby to powiedzieć, skomplikowaną osobowość. Jego zachowanie w czasie pracy ze mną i zawodnikami było nie do zaakceptowania. Przez to ludzie z federacji, ponad mną, zdecydowali, że nie powinien dalej pracować w związku. Myślę nawet, że lepiej powiedzieć, że to nie któryś z działaczy go stąd wyrzucił, a on sam się wykopał - dodaje w rozmowie ze Sport.pl Werner Schuster.
Noelke kilka dni po zdarzeniu oficjalnie przeprosił. "Nie chciałem nikogo obrazić" - pisał szkoleniowiec, ale przyznawał się do winy i pisał, że jego działanie było wynikiem "osobistego kryzysu w połączeniu ze spożyciem zbyt dużej ilości alkoholu, co tego wieczoru doprowadziło do emocjonalnego wybuchu". Niemiec zapewnił też, że zwróci się o pomoc do specjalisty.
Z Wernerem Schusterem Marc Noelke się nie dogadywał, ale dla Alexandra Pointnera był kluczowym współpracownikiem. Na tyle ważnym, że po jego odejściu w 2010 roku Austriak w swojej książce "Mit zur Klarheit" wyjaśnia, że poczuł jego brak w czasie próby rozwiązania konfliktu Thomasa Morgensterna i Gregora Schlierenzauera. Wtedy jego asystentem był już Alexander Diess, ale on według Pointnera nie potrafił wkroczyć między skoczków. Konflikt się pogłębiał i pogrążał zarówno samego trenera, jak i całą kadrę. "Nie doceniłem, ile straciłem z odejściem Marca" - pisał Pointner.
Pointner w środowisku skoków znany jest nie tylko z ogromnych sukcesów z austriacką kadrą, czy trudnego charakteru, ale i nietypowych metod pracy. Wśród nich najciekawszą wydaje się neurocoaching. Wielu twierdzi, że to jedna z przyczyn upadku jego skokowego imperium w Austrii - że tamtejszym zawodnikom to się przejadło, wydawało się dziwne i nieodpowiednie do budowania formy w czasie kryzysu, gdy potrzebowali czegoś innego. Tymczasem Pointner wcale z tego nie zrezygnował. Możliwe, że gdyby porozumiał się z PZN-em, wprowadziłby tę metodę także w Polsce. A pomógłby mu właśnie Marc Noelke, który jest w tej dziedzinie ekspertem.
Kilka lat temu telewizja ORF pokazała, jak dokładnie wygląda praca nad neurocoachingiem w przypadku Noelkego i austriackich kombinatorów. W materiale pojawiły się ćwiczenia na skupienie, jak przerzucanie piłek pomiędzy zawodnikami w odpowiednim rytmie, czy utrzymywanie napiętego sznurka bez drgań w momencie, gdy Noelke pstryka zawodnikowi palcami przed twarzą. Pozostałe zawodnicy wykonywali też w skupieniu obserwując zmieniające się kolory na ekranie tabletu. Noelke opowiadał też o tym, jak ważne są przedsezonowe badania i analiza danych, które można dzięki nim pozyskać.
To, że Marc Noelke nie przestał się zajmować neurocoachingiem wiemy choćby po jego publikacji naukowej z zeszłego roku. Ma tytuł "Long-Covid Training" i dotyczy metod treningowych, w których neurocoaching pomaga w wyjściu ze skutków długiego przechodzenia zakażenia koronawirusem. Kilka osób na wieść o tym, że Noelke właśnie tym zajmował się przez ostatnie tygodnie śmieje się i zarzuca mu żerowania na swoich klientach i szukanie łatwego zarobku.
Nie przekonamy się zatem, czy Alexander Pointner mógłby pomóc polskim skoczkom pomimo kilku lat nieobecności w skokach na najwyższym poziomie. Były trener Austriaków śledził je tylko pod kątem komentowania ich najpierw w telewizji, a potem dla "Tiroler Tageszeitung". Od pierwszych informacji o zainteresowaniu Pointnerem ze strony PZN-u mówiło się, że w przypadku zakontraktowania go, będzie to spore ryzyko ze strony związku.
Pointner odszedł przecież z austriackiej kadry po sezonie 2013/2014, a zawodnika w Pucharze Świata nie prowadził od blisko sześciu lat. Na skoczni ostatnimi, którzy z nim współpracowali byli Vladimir Zografski z Bułgarii i Austriak Thomas Diethart. Z tym pierwszym trener spędził kilka miesięcy treningów tuż przed rodzinną tragedią - samobójstwem córki. Już po tym bardzo trudnym okresie wrócił na skocznię na potrzeby produkcji filmu "W cieniu wielkich skoczni", w którym pojawia się zapis tego, w jaki sposób współpracował z Thomasem Diethartem po jego groźnych upadkach. Pomógł mu się z nimi oswoić i wrócić do dobrej kondycji psychicznej, dzięki czemu Diethart jeszcze przez kilka miesięcy trenował, a nawet startował w zawodach, zanim zakończył karierę w końcówce zeszłego roku.
- W 2016 roku mój tata, który znał się z Alexem, zapytał go, czy nie chciałby mi pomóc w przygotowaniach i zostać moim indywidualnym trenerem. Pracowaliśmy ze sobą w zasadzie tylko miesiąc ze względu na moje kontuzje i jego problemy rodzinne - opowiada nam o pracy z Pointnerem Vladimir Zografski. - Szczerze mówiąc, na początku się go bałem. Wiemy, jaką osobowość ma i w jakich sytuacjach czasami uczestniczył [Vladimir nawiązuje tutaj do sprawy konfliktu Pointnera z Walterem Hoferem podczas konkursu w Zakopanem w 2014 roku - red.]. Nie wiedziałem, czego się spodziewać i trochę się tego obawiałem. Okazało się jednak, że jest nie tylko świetnym trenerem, ale i równym gościem poza skocznią. Powalała mnie przede wszystkim wiedza, którą ma o tym sporcie. Nie znam wielu takich specjalistów, jak on, jest w tym naprawdę wyjątkowy - opisuje Bułgar.
Na profilu Zografskiego na Instagramie z okresu współpracy z Pointnerem zachowało się ciekawe zdjęcie. Zografski siedzi na belce, a kilka stopni wyżej na drugiej zainstalowanej platformie startowej rady przekazuje mu Pointner. - Miałem wtedy problemy z pozycją najazdową i Alex siedział za mną, najpierw podpowiadał, co powinienem poprawić, a potem obserwował z góry, jak idzie mi na rozbiegu. Neurocoaching? Był, ale mam z tego pozytywne wspomnienia. Badania dawały dużo danych, a ćwiczenia doświadczenie, które później można było wykorzystać przy dalszym treningu. Jego metody były ciekawe i od razu zdawałeś sobie sprawę, że te wielkie trofea, które zdobył z Austrią, nie wzięły się znikąd. Był też bardzo fair w sytuacji śmierci jego córki. Wielu nie przejmowałoby się pracą i zajęło tylko rodziną. Zrozumiałbym to. Inni próbowaliby pracować na pół gwizdka i nie rozumieli, że tak nie pomagają. A on dość szybko przekazał mi wprost: nie dam rady. Za to miałem i mam do niego wielki szacunek - zdradza Zografski.
A czy Pointner powinien wrócić do pracy w Pucharze Świata? - Jest do tego stworzony i nawet pomimo tych kilku lat nieobecności wierzę, że poradziłby sobie w Polsce, czy innej reprezentacji. To wielka postać i warto, żeby pozostała przy skokach - uważa Vladimir Zografski. Tak duże zainteresowanie w rozmowy z Polskim Związkiem Narciarskim sprawia, że kandydatura Pointnera może być ciekawą opcją dla innych kadr. W tych największych poza Polską brakuje jednak miejsc - większość z nich nie szuka przecież nowego głównego trenera. Jednak z pewnością nadarzy się jeszcze okazja, w której to właśnie Austriak będzie mógł wrócić do światowej czołówki.