• Link został skopiowany

Austriacy świętowali, gdy najlepszy z Polaków płakał. Zmiany w skokach potrzebne od zaraz

Jakub Balcerski
Mistrzostwa świata juniorów przekazały to, co już wiemy o polskich skokach: najbliższa przyszłość może być trudnym czasem bez sukcesów. Dramatu w czwartek w Zakopanem nie było, ale Polakom daleko do światowych potęg zdobywających medale. Obrazek płaczącego najlepszego polskiego skoczka, gdy inni świętują, boli, ale musi przede wszystkim uderzyć w odpowiedzialnych za to, by jeszcze kiedykolwiek Polska wróciła na szczyt.
Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl

- Mistrzostwa trwają, ale co tu dużo mówić: to był konkurs, na który większość z nas się nastawiała. I on nie poszedł tak, jak byśmy chcieli - mówił o czwartkowej rywalizacji indywidualnej o medale mistrzostw świata juniorów, Jan Habdas. Zawiedziony, choć to Polak, który konkurs skończył najwyżej, bo na trzynastym miejscu.

Zobacz wideo "Mamy teraz taki sezon, jak w 2014/2015"

Trzech Polaków w trzydziestce na MŚJ. Austriacy mieli trzech skoczków, ale na podium i z medalami

W drugiej serii skakali jeszcze ostatecznie 25. Arkadiusz Jojko i 26. Tymoteusz Amilkiewicz. Nie awansował do niej tylko 37. Szymon Zapotoczny. I to wcale nie jest zły wynik, jeśli patrzeć na formę polskich juniorów podczas całego sezonu.

Jednak inne zestawienie z udziałem Polaków już musi boleć: trzech biało-czerwonych było w "trzydziestce" tego samego konkursu, w którym trzech reprezentantów Austrii zajęło całe podium i zdobyło wszystkie medale. A Polacy aspirują przecież do miana takiej samej potęgi w skokach. Zresztą nie chodzi tylko o Austriaków, a choćby Słoweńców, Norwegów czy Niemców, bo wszystkie te drużyny miały po trzech zawodników w najlepszej "piętnastce". I przy wszystkich polska kadra wypada blado.

Habdas wypłakał się w narty, gdy Tschofenig kończył skok po medal. Najlepsze podsumowanie

Najlepiej czwartkowy konkurs podsumowuje scena z samej końcówki zawodów: Daniel Tschofenig właśnie leci na 107. metr po złoty medal mistrzostw świata juniorów, a w tym samym czasie pochylony i oparty twarzą o narty płacze Jan Habdas. 18-latek otoczony przez rodziców powtarzających mu, że było dobrze, a będzie lepiej, sam wiedział jednak, że nie skakał na miarę pełni swoich możliwości. 

Polak załamany siedział już po swoim skoku z drugiej serii w strefie dla zawodników. Po pierwszej rundzie był dziesiąty dzięki świetnej próbie na 99 metrów. Był żal, bo gdyby lepiej wylądował, byłby pewnie całkiem blisko ścisłej czołówki zawodów. W finale zepsuł jednak skok, poleciał o sześć metrów bliżej i skończył rywalizację na trzynastym miejscu ze stratą 53,3 punktu do Tschofeniga. 

Habdas zawiedziony. "Nie patrzyłem na wynik, ale jednak chciałoby się więcej"

Habdas nie pozostał w najlepszej "dziesiątce", choć sam przyznał, że było go stać na wyższy poziom. -  Podkreśla to ten pierwszy skok, gdzie mimo tego, że fatalnie wylądowałem, i tak byłem w tej pierwszej dziesiątce. Na tę dziesiątkę rzeczywiście była realna szansa. W drugim skoku chciałem przyatakować, chciałem mocniej się odbić, przez co jeszcze mocno tę próbę spóźniłem - tłumaczył Polak po zawodach. Wciąż ze łzami w oczach.

- Czułem, że zwłaszcza ten pierwszy skok był całkiem dobry. Nie brakowało mi tam tak wiele, w locie wszystko zagrało. Może jeszcze metr, dwa udałoby się ugrać. Jakbym lepiej wylądował, to miejsce byłoby dobre, ale nie ma co gdybać, bo zepsułem też ten drugi skok. Tam zwłaszcza najwięcej straciłem i wyszło jak wyszło - mówił Habdas. - Chciałem się pokazać z jak najlepszej strony. Oczywiście nie patrzyłem na wynik, nie koncentrowałem się na tym, ale jednak chciałoby się więcej. Jestem zadowolony z tego pierwszego skoku, w sumie to z jego połowy, bo lądowanie niestety nie było takie dobre. Jeśli wszystko by zagrało w tym skoku, to mógłbym się pokazać z dobrej strony. Mogę powiedzieć, że jestem połowicznie zadowolony, ale trzeba się będzie odgryźć za rok - dodał skoczek, który w 2023 roku dostanie swoją ostatnią szansę startu na MŚJ. 

Cel minimum spełniony. Ale przyszłość polskich skoków jest niepodważalnie zagrożona

Przed polskimi skoczkami jeszcze konkursy drużynowe i drużyn mieszanych, ale w nich faktycznie trudno będzie liczyć na świetne wyniki. Jeśli ktoś myślał, że mistrzostwa świata juniorów w Zakopanem pokażą, że Polska ma spory potencjał w juniorskich skokach, że jest w nich silna, a wyniki dadzą wskazówkę, że przyszłość dyscypliny w kraju jest niezagrożona, to się przeliczył. Bo jest, to niepodważalne. 

Jednak sam występ na Średniej Krokwi nie był tak zły, jak mógłby być. Wielu przed zawodami przewidywało, że Polska skończy z jednym Habdasem w drugiej serii, a i dla niego miejsce w najlepszej "piętnastce" zawodów nie było pewne przy trudnych warunkach i specyfice obiektu w Zakopanem, który nie wybacza nawet najmniejszych błędów. Zwłaszcza przy tych mniej doświadczonych zawodnikach. 

Gdy zapytaliśmy w Polskim Związku Narciarskim o cel, sekretarz generalny Jan Winkiel powiedział nam: ten minimalny został spełniony. Bo chodziło właśnie o miejsce wśród piętnastu najlepszych. "Dziesiątka" byłaby już czymś, czym można byłoby się cieszyć. A taki rezultat, wraz z dwoma innymi zawodnikami w drugiej serii jest po prostu do zaakceptowania.

Nie chodzi o najbliższe lata, a o to, żeby polskie skoki w ogóle wróciły jeszcze na szczyt

Mistrzostwa na razie nie wyolbrzymiły zatem problemów, jakie w przyszłości mogą czekać polskie skoki, ale też ich nie ukryły. Są czymś pośrodku. Zatem należy zaapelować: sytuacja nie może uśpić czujności odpowiedzialnych osób. Działań i zmian - pod względem szkolenia zawodników, liczby trenerów i małych obiektów, na których mogą wychowywać się skoczkowie - potrzeba dużo i najlepiej od zaraz.

Inaczej wszyscy wkrótce będą żałować. "Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki mają razem już 102 lata, a my wciąż patrząc w przyszłość widzimy niemal tylko ich. Bo w tym sezonie Pucharu Świata polscy skoczkowie narciarscy urodzeni w roku 2000 i później zdobyli zero punktów. Polsce coraz bardziej dramatycznie brakuje naprawdę młodych talentów" - pisał w swoim tekście Łukasz Jachimiak.

Przyczyn krysyzu jest wiele. "Nie mamy zaplecza i grupy skoczków gwarantujących porządny poziom w Pucharze Świata. A to wszystko efekt tego, że w latach największych sukcesów niewiele uwagi poświęcało się tym, którzy w przyszłości mieli dać Polsce medale" - zauważył w artykule o marnowaniu talentów Mateusz Król.

"Pewne jest jednak, że skoki narciarskie nie znikną w Polsce w taki sposób, w jaki niemal przestały istnieć skoki w Finlandii. Mamy olbrzymią tradycję, potężne know-how, a inwestowane w szkolenie i w infrastrukturę miliony kiedyś się zwrócą. Wyzwanie, przed którym stoi PZN, polega na tym, by zwróciły się jak najszybciej. Tak, byśmy na igrzyskach w 2026 roku znów mogli patrzeć w kierunku podium" - podsumowywał sprawę potencjału polskich skoków Piotr Majchrzak. W walce o ich przyszłość faktycznie nie chodzi już o najbliższe lata, które najprawdopodobniej będą chude. Chodzi o to, żeby w ogóle wróciły jeszcze te chwile przynoszące najwięcej radości.

Więcej o: