Najlepszy w kwalifikacjach w Lillehammer był Johann Andre Forfang, który poleciał 137 metrów i objął prowadzenie w turnieju RAW AIR, bo przypomnijmy, że dzisiejszy prolog również liczy się do końcowej klasyfikacji turnieju. Drugi był Stefan Kraft, a trzeci Manuel Fettner.
Całkiem dobry występ zaliczyli polscy skoczkowie, bo trzech naszych biało-czerwonych znalazło się w TOP 11. Czwarty był Kamil Stoch po skoku na 133,5 metra, szósty był Dawid Kubacki (130 metrów), a 11. Piotr Żyła (132 metry). Do czwartkowego konkursu weszli także 27. Paweł Wąsek (127 metrów), 42. Kacper Juroszek (122 metry). A awans nie udał się 52. Stefanowi Huli. Dobre skoki Polaków oznaczają, że nasi są w grze o zwycięstwo w całym turnieju Raw Air, bo Stoch traci do prowadzącego Forfanga 6,6 pkt, a Kubacki 7,9.
Ci, którzy dokładnie oglądali prolog, mogli zauważyć, że skoki naszych skoczków, wcale nie były olśniewające. A natura dała m.in. biało-czerwonym dużą szansę na jeszcze lepsze skoki i więcej punktów do klasyfikacji Raw Air. To o tyle istotne, że tym razem wszyscy faworyci mieli pecha i można było im bardziej odskoczyć.
Do 53. na liście Manuela Fettnera zawodnicy skakali przy naprawdę świetnych warunkach atmosferycznych. Skoczkom odejmowano nawet około - 17 pkt za wiatr, dlatego można było latać bardzo daleko. Świetnie wykorzystał to Forfang, który po zakończeniu prologu sam to przyznał. Potem jednak nad Lillehammer zaszło słońce i momentalnie odwróciły się warunki, bo zaczęło dość mocno wiać w plecy.
Tym razem brawa dla FIS-u, bo jury zareagowało od razu i podniosło rozbieg o dwie pozycje do góry. Skoczkowie mieli jednak na starcie odejmowane 13,4 pkt i stało się jasne, że czołówka będzie miała duże problemy, by odlatywać. Odjęte punkty za wyższy najazd i pojedyncze punkty dodawane za słabszy wiatr nie były jednak w stanie zrekompensować utraty metrów. A to od razu przełożyło się też na niższe noty od sędziów (co akurat w tym przypadku pokazało absurd tego, że skoczkowie biorą pod uwagę odległość przy ocenianiu stylu skoczka. Udało się właściwie tylko Kraftowi (ostatecznie drugi), bo tylko on z całej grupy zdołał w tych warunkach przekroczyć 130 metrów. Ale już Ryoyu Kobayashi był 12., a Karl Geiger 14.
Chyba najwięcej można było zrobić w przypadku Kamila Stocha, który tuż po swoim skoku, już na odjeździe zawsze zdradza najwięcej emocji. Tutaj nie było gestu symbolizującego radość. A była raczej niepewność związana z tym, ile ten skok mu dał. Powtórki pokazały też, ze skoczek w pierwszej fazie lotu musiał walczyć z drobną niestabilnością w powietrzu, więc jak znamy Stocha, musiało to oznaczać jakieś błędy w pozycji najazdowej, które potem przełożyły się na nie najlepsze wyjście z progu. Oczywiście skok i tak był wystarczający na dobry wynik, choć widać było, że można było ugrać więcej.
- Próbny skok był okej i to wystarczy w zupełności. Jesteśmy w takim rytmie, że nie trzeba skakania a świeżości. Wiedziałem co miałem zrobić i było okej. Bardzo lubię tę starsze profile skoczni, chociaż ta skocznia jest dość płaska - mówił Kamil Stoch na antenie Eurosportu. Podobnie dodawał Dawid Kubacki, który przyznał, że skok był spóźniony. I dobrze to było widać w powtórce. - Skok był trochę spóźniony, ale od technicznej strony był całkiem okej. Myślę, że było podobnie do tego co pokazałem w niedzielę w Lahti.