Marcelina Herzyk ma 21 lat. Od dziewiątego roku życia trenowała skoki narciarskie. Odnosiła w nich sukcesy, bo wygrywała sporo zawodów. W wieku 10 lat pojechała na zawody do Niemiec i wygrała ze wszystkimi chłopakami. Była też piąta w mistrzostwach Polski.
Przed edycją Lotos Cup 2012 miała jednak bardzo poważny wypadek i złamała kość udową.
- Trening był na śniegu, oddałam parę dobrych skoków, w jednym z nich się przewróciłam. Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się wrócić na rozbieg. Nie pamiętam nic z karetki. Wiem, że był ze mną trener i nic więcej. Miałam dwie operacje, później jakieś klamry na nodze, którą trzymałam na wyciągu - mówiła Herzyk w rozmowie ze sport.pl.
Potem przeżyła kolejny cios - śmierć ukochanego dziadka.
- Mama miała 17 lat, gdy mnie urodziła. Pewnie zostałabym oddana do adopcji, gdyby nie dziadkowie. On zaszczepił we mnie miłość do sportu. Pamiętam, że zawsze oglądaliśmy razem skoki i cały czas powtarzał: "Marzę o tym, by zobaczyć cię kiedyś w telewizji, jak skaczesz podczas igrzysk". Dziadek był człowiekiem, któremu oddałam całą siebie, ze wszystkimi pokładami miłości. Wracałam wtedy po chorobie i jeszcze jednej drobnej kontuzji. Skakałam wtedy dla niego, żeby był ze mnie dumny. Nagle zmarł. W jednej chwili wszystko się z.... - dodaje Marcelina Herzyk.Musiałam go używać prawie przez rok - opowiada Marcelina Herzyk w rozmowie z "Onetem".
Po śmierci dziadka, Marcelina Herzyk zmieniła się.
- Zmieniłam swój stosunek do ludzi. Nie mieli już czystej karty, ale startowali z poziomu poniżej zera. Znalazłam sobie nowych znajomych, z zupełnie innego środowiska niż to, w którym wcześniej funkcjonowałam. Zdemoralizowałam się, stoczyłam, zaczęłam pić. Dopiero teraz stanęłam na nogi, może z cztery miesiące temu. Rzuciłam skoki już jakiś czas temu. Pracuję w restauracji, jestem kucharzem, lubię to - przyznaje.
W stanięciu na nogi pomógł jej udział w programie "Projekt Lady".
- Ludzie, których tam poznałam, otworzyli mi oczy. Zrozumiałam, jak ważna jest samoakceptacja i że wciąż jestem wartościową dziewczyną. Kiedy okazało, się, że program wygrała inna dziewczyna, poczułam pewien zawód. To było jak skoki, wtedy liczyło się tylko wygrywanie i często to ja byłam najlepsza. Ale nie załamałam się. Wiecie, jakie jest dziś moje motto? "Nie zawsze trzeba wygrać, żeby być najlepszym" - opowiada Herzyk.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!