Dawid Kubacki i Piotr Żyła wracają po covidzie, Kamil Stoch wraca po kontuzji kostki. Trzech wielkich mistrzów skoków w Willingen ma ostatnią szansę na poprawę nastrojów swoich i naszych przed igrzyskami olimpijskimi. Do Pekinu kadra polskich skoczków poleci prosto po zawodach w Niemczech - 31 stycznia. A pierwszy olimpijski konkurs mężczyzn - na skoczni normalnej - odbędzie się już 6 lutego.
- Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że oddaję skok, w którym jest energia, jest rotacja i to chce lecieć w Zakopanem, a robię dokładnie to samo na innej skoczni i nagle nie chce lecieć. Przy dobrze wykonanym skoku będą metry, a za metrami pójdą miejsca - mówi Kubacki, który zapewnia, że za kadrą naprawdę udany obóz treningowy w Zakopanem.
Dawid Kubacki: Nie mogę narzekać. Czuję się dobrze. Nic mi się nie dzieje i nic się nie działo. Jedynym objawem koronawirusa u mnie, ale też u żony i córki było to, że wszyscy mieliśmy pozytywne wyniki testów. Poza tym ani gorączki, ani żadnych innych problemów. Przeszlibyśmy to, nie zauważając, gdyby testy nie pokazały, że zachorowaliśmy.
- To było tak, że jak jeszcze skakaliśmy w Bischofshofen, to w niedzielę źle się czuła moja żona. A jak już byłem w domu, to w nocy z poniedziałku na wtorek córka miała gorączkę. Myśleliśmy, że może to od ząbków, które jej wychodzą. We wtorek w dzień temperatura jeszcze jej podskoczyła, więc umówiliśmy wizytę u lekarza, żeby ją osłuchał czy nic złego się nie zaczyna dziać. Żadnych innych objawów mała nie miała, pojechaliśmy do pani doktor dla spokoju. Ona zapytała czy nie mamy nic przeciwko, żeby córce zrobić test na covid. Zgodziliśmy się. To była środa. Test antygenowy pokazał, że córka ma covid. Wróciliśmy do domu zszokowani. Zrobiliśmy sobie z żoną po antygenie. Jej wyszedł pozytywny, mi negatywny. A że ja w czwartek miałem zaplanowany PCR przed Pucharem Świata w Zakopanem, to postanowiłem dopisać na te testy żonę i córkę. Chcieliśmy sprawdzić, czy antygeny dobrze pokazały. Pojechaliśmy więc na ten test wszyscy razem i się okazało, że wszyscy razem spędzimy trochę czasu w domu.
- Ha, ha, tak! Wiadomo, że nie jest miło być zakażonym. Starałem się unikać tego jak mogłem. Udawało się przez ponad dwa lata. Ale w końcu covid nas dopadł. Na szczęście nie jakoś strasznie, bo musiałem tylko przeboleć, że nie wystartuję w Zakopanem i w kolejnym Pucharze Świata. Za to dostałem prezent w postaci czasu, który mogłem spędzić w domu. Nigdy o takiej porze roku nie mam wolnego. Teraz musiałem mieć i takie pobycie z rodziną pomogło mi psychicznie odpocząć, pewne rzeczy przemyśleć, przeanalizować i złapać werwę do pracy.
- Zgadza się, ma 13 miesięcy.
- I super jest tego nie przegapić! Miałem 10 dni w domu w czasie bardzo niestandardowym, patrząc na moje typowe zimy. I to było takie 10 dni naprawdę w pełni dla rodziny, bo nie było a to wyjścia na trening, a to pójścia żeby coś załatwić, przez co w sumie codziennie przez pół dnia by mnie w domu nie było. Żona i córka miały mnie na wyłączność i zauważyłem, jak córka potrzebuje taty, którego wiecznie nie ma. Okej, musiałem na półtorej czy na dwie godziny uciekać do garażu na treningi, bo tam miałem potrzebny sprzęt. Ale co to za problem?
- Bardziej "dada". Ale to już chyba jest zwracanie mojej uwagi. Świetnie, że już się takie rzeczy pojawiają. Pojeździliśmy sankami, pobawiliśmy się, pobyliśmy razem. A i pracę na dalszą część sezonu zrobiłem taką, że naprawdę jestem zadowolony.
- Ja w to głęboko wierzę. Na czas spędzony w domu miałem rozpisane konkretne treningi. Mięśnie dostały trochę innego impulsu niż wtedy, gdy normalnie startujemy. Bo wiadomo, że wtedy mocnego treningu siłowego nie da się wepchnąć. A teraz dostałem taki właśnie mocniejszy trening. A dodatkowo naprawdę miałem czas, żeby przemyśleć czemu nie idzie, czemu nie jest tak, jak powinno być. Kilka wniosków wyciągnąłem. I jak wróciłem na skocznię po okresie izolacji, to efekty były zupełnie inne niż przed pozytywnym testem.
- Dokładnie tyle, ile trwała izolacja, 10 dni. Trenowałem w środę przed Pucharem Świata w Zakopanem, a później w niedzielę tydzień po Pucharze Świata w Zakopanem. W sobotę skończyła mi się izolacja, chłopakom, którzy mieli wcześniej zacząć zgrupowanie pogoda nie pozwoliła skakać, a niedziela była pierwszym dniem, kiedy się dało wejść na skocznię. Straciłem konkursy w Zakopanem, ale już z obozu przygotowawczego do igrzysk nic nie straciłem.
- Czy to była taka petarda? Powiem tak: jakościowo skoki były dużo lepsze. Jestem zadowolony, że zadziałało to wszystko, co przemyślałem i później oczywiście przedyskutowałem z trenerami. Wdrażałem to od pierwszego skoku, a ten ostatni, piąty, był już naprawdę bardzo przyzwoity. W swoim standardowym sezonie takiego skoku bym petardą nie nazwał, ale w obecnym - patrząc na wszystko, co do tej pory pokazywałem - to myślę, że takiego sformułowania można użyć.
- Na prędkości nie patrzyłem, ale jeździliśmy z takich samych belek, z jakich startowali zawodnicy na Pucharze Świata w Zakopanem.
- Żebym ja miał taką dobrą pamięć! Ale na pewno to był skok pod HS. Na pewno nie poza 140. metr, ale dalej niż 135. I co istotne - to nie było skakanie z lufą z przodu. Wszystkie treningi mieliśmy albo w ciszy, albo nawet wiało nam lekko z tyłu. Nie było to latanie za darmo.
- A tego to nie wiem, bo generalnie nie ma czegoś takiego, że ten chodzi z takich belek, a ten z takich.
- To jest tak, że trenerzy patrzą na nasze prędkości i decydują kto z jakiego rozbiegu rusza. Wiadomo, że w trakcie treningu tory się rozjeżdżają i jeżeli jest nas na treningu pięciu, to różnice się robią, bo to całkiem co innego niż 50 jadących z rzędu na zawodach. Dlatego trenerzy każdemu ustalają, z jakiej belki jedzie. A na Kamila uważali, nie ryzykowali przeskakiwania przez niego skoczni, bo przecież Kamil musi uważać na nogę.
- Widziałem kilka skoków Kamila i metry były dobre. Ale czy to były petardy czy jeszcze nie, to musiałbyś zapytać Kamila i trenerów. W każdym razie to tylko treningi i do metrów aż tak wielkiej wagi nie przywiązujemy. Jedynie sobie czasem podogryzamy. Ale to bardziej gdy akurat pracujemy nad prędkościami. Wtedy bardziej się ze sobą porównujemy.
- Takie poczucie dałyby mi skoki podobne jakościowo do tych, które miałem na zgrupowaniu w Zakopanem. To by było wystarczające potwierdzenie, że robię to dobrze. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że oddaję skok, w którym jest energia, jest rotacja i to chce lecieć w Zakopanem, a robię dokładnie to samo na innej skoczni i nagle nie chce lecieć. Przy dobrze wykonanym skoku będą metry, a za metrami pójdą miejsca. Ale ja nie lubię mówić, że jakieś miejsce jest dla mnie satysfakcjonujące. Ja chcę zrobić wszystko dobrze, chcę poczuć radość z lotu, a to mi da określone miejsce. A czy to będzie miejsce w ścisłej czołówce, czy tuż za nią, czy troszeczkę dalej - na to ma wpływ kilka czynników. Dla mnie liczy się tylko, żebym wiedział, że swoje zrobiłem dobrze. Żebym miał dowód, że ostatni czas był dobrze przepracowany.
- Wierzę, że możemy dać radę. Czasu nie zatrzymamy, jest taka sytuacja, jaka jest, a my musimy umieć się z niej wybronić. Nie skaczemy pierwszy czy drugi sezon. Każdy z nas ma świadomość, że jeszcze możemy zaskoczyć, że po kilku fajnych skokach może wreszcie naprawdę będzie żarło. Widziałem, że na zgrupowaniu w Zakopanem takie fajne skoki oddawaliśmy. Dlatego jestem optymistą. Martwię się tylko tymi wszystkimi testami, które nas czekają w drodze do Pekinu. Wiem, ile nerwów to kosztuje. Przecież dopiero co byłem w sytuacji mocno podbramkowej, bo kiedy wyszedł mi pozytywny test, to bałem się czy się zakwalifikuję do kadry na igrzyska.
- Ale przecież wcześniej w sezonie nie dałem trenerom wyraźnego znaku, że jestem zawodnikiem, na którego trzeba stuprocentowo stawiać. A ostatni etap walki o miejsce w kadrze nagle mi odpadł. Naprawdę nie wiedziałem czy na te igrzyska pojadę.
- Serio. Całkiem realne było dla mnie, że mogę się nie zmieścić. Nie było przecież tak, że od początku sezonu skaczę fajnie i tylko mi ostatnio nie szło. Było jak było. Miałem świadomość, że może się tak zdarzyć, że w Zakopanem zgłosimy krajówkę i z takiej dużej grupy kilku zawodników wyskoczy, pokaże dobrą dyspozycję. To się mogło zdarzyć. Mogło być nagle tak, że usłyszałbym "Sorry, ale dla pana miejsca już nie ma".
- W mojej głowie była myśl, że tak się może zdarzyć. To mi się wydawało całkiem realne, zwłaszcza że ja już się nie mogłem pokazać w tej ostatniej walce. A drugą niepokojącą sprawą było to, że nie wiedziałem, jak szybko będę miał negatywne wyniki testów na covid. To była duża zagadka, biłem się z myślami, ale w końcu zrozumiałem, że muszę przestać, no bo jaki ja miałem na to wpływ, jak będą wychodziły testy? Skupiłem się na pracy. A testy na szczęście wychodzą negatywne.
- Tak, to była naprawdę trudna sytuacja. Ale wygląda na to, że na szczęście wydarzyła się naprawdę za pięć dwunasta, a nie pięć po dwunastej.
Najbliższe zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich w Willingen transmitowane będą na antenach Eurosportu i TVN-u. Konkursy będzie można również obejrzeć na Player.pl.