Polski skoczek jechał po złoto igrzysk. Już nigdy nie wstał z wózka inwalidzkiego

Piotr Majchrzak
Na igrzyska miał jechać jako jeden z głównych kandydatów do złota. 28 stycznia 1960 r. życie 22-letniego wówczas Zdzisława Hryniewieckiego zmieniło się na zawsze. Na ostatnim treningu przed wylotem zdarzył się wypadek, który przykuł skoczka do wózka inwalidzkiego.

"Hryniewiecki odbił się odrobinę za wcześnie, a praw fizyki nie da się oszukać. Zatrzepotał rękoma niczym ptak trafiony śrutem przez myśliwego, a potem runął w dół. Wyglądało to jak upadek Ikara. Tyle, iż zamiast piór przy ramionach ramion miał u stóp narty. Odpięły się, gdy spadł na plecy" - pisał Marian Matzenauer z "Przeglądu Sportowego". A historia miała swój tragiczny koniec 21 lat później.

Ostatni skok przed igrzyskami zmienił jego życie

Polskie skoki narciarskie mają w historii cztery indywidualne złota igrzysk olimpijskich. Do złota Wojciecha Fortuny i potrójnie złotego Kamila Stocha należy dodać także cztery olimpijskie krążki Adama Małysza. Na tej liście nie ma jednak Zdzisława Hryniewieckiego. Choć być powinien. Tuż przed rozpoczęciem igrzysk w Squaw Valley w 1960 r. był jednym z głównych kandydatów do olimpijskiego krążka. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz.

Zobacz wideo Polscy skoczkowie jeszcze wyjdą z kryzysu. Schuster podpowiada trenerom

- Jadę po olimpijskie złoto, ale srebro i brąz też się liczy. Przecież to dopiero moje pierwsze igrzyska - mówił dziennikarzowi "Expressu Wieczornego". Wywiad opublikowano 27 stycznia 1960 r. Dzień przed datą, która na zawsze zmieniła jego życie.

Hryniewiecki był w wielkiej formie. Chwilę przed wylotem do Stanów organizowano dwa międzynarodowe konkursy w Wiśle i w Szczyrku. W Wiśle skoczył aż 78,5 i 70,5 metra i wygrał zawody przed Władysławem Tajnerem, wujkiem Apoloniusza Tajnera. Dzień później w Szczyrku znowu oddał najdłuższy skok, choć był on tak długi, że skoczek ratował się przed upadkiem. Dzięki wyższym notom zawody wygrał Tajner.

Kilka dni przed wylotem kadra miała jeszcze jeden, ostatni trening. Mimo trudnych warunków na skoczni i zmrożonego śniegu ówczesny trener Mieczysław Kozdruń nakazał kilka dodatkowych skoków, które były podziwiane przez kibiców i innych sportowców przebywających akurat zgrupowaniu w Wiśle. Pojawił się też Zbigniew Pietrzykowski, przyjaciel Hryniewieckiego. Przyszły wicemistrz olimpijski w boksie specjalnie przyjechał po skoczka. Miał go potem zawieźć do Bielska-Białej, by ten spakował się na igrzyska, a dzień później stawił się na zbiórce sportowców w Zakopanem.

"Spadł niczym ptak trafiony śrutem przez myśliwego"

Na treningu w Wiśle-Malince najpierw Tajner wylądował na 70. metrze, a chwilę później Hryniewiecki huknął 78 metrów, zaledwie pół metra bliżej od własnego rekordu skoczni. Kibice byli zachwyceni, a trener przerażony. Natychmiast nakazał skoczkowi obniżenie belki, bo wiedział, że kolejny skok mógłby skończyć się źle. Tylko że Hryniewiecki rady nie posłuchał. Pierwszy wyrwał się na górę skoczni, by oddać drugi skok treningowy. Niestety, dla niego ostatni.

Po upadku Hryniewiecki był świadomy, ale krzyczał, że nie czuje rąk ani nóg. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy, jak groźny jest uraz, którego się nabawił. - Rzuciłem nartami i pobiegłem do niego. "Dzidek" był jeszcze świadomy. Mówił, że nie czuje ani rąk, ani nóg. Nie dostrzegłem jednak żadnych obrażeń. Sądziłem, że bezwład stanowi jedynie efekt szoku. Nie zdawałem sobie sprawy, że to tragiczny koniec jego wspaniałej, ale krótkiej kariery - mówił po latach na łamach PAP Władysław Tajner. Apoloniusz Tajner przyznaje, że jego ojciec Leopold był bardzo przejęty wypadkiem Hryniewieckiego, a upadek 22-latka był jednym z głównych tematów w domu. 

Wtedy zaczęło się szukanie winnych. Jednym z nich miał być trener, który dopuścił do treningu na niezbyt dobrze przygotowanej skoczni. Po latach Mieczysław Kozdruń przyznał, że  tamto zdarzenie zmieniło jego życie. Ale Hryniewiecki nie zrzucał na nikogo winy, wiedział, że powinien być ostrożniejszy. Ale trener długo nie mógł się pozbierać.

- Przestał wiać halny, chwycił ostry mróz i zaświeciło słońce. Resztki śniegu na skoczni i zeskoku zlodowaciały. Narty straciły przyczepność. Skakanie w takich warunkach wydawało się nam absolutnie niemożliwe. Trener Kozdruń był jednak odmiennego zdania. Znając jego autorytarne metody, potraktowaliśmy to jako rozkaz. Za odmowę wykonania poleceń trenerskich w tamtych czasach wylatywało się z reprezentacji. Nierzadko z dyskwalifikacją za niesubordynację - wspominał Tajner w "Rzeczpospolitej". 

"Może to moja klasa mnie zgubiła, mój upór"

22-latek został przetransportowany do szpitala w Cieszynie. Tam stwierdzono złamanie trzonu piątego kręgu szyjnego i uszkodzenie rdzenia i to, że nie pomogą skoczkowi. Dlatego helikopterem przeniesiono go do Piekar Śląskich. Cztery dni później przeprowadzono operację, po której udało się przywrócić tylko czucie w rękach.

Niestety upadek przerwał znakomicie zapowiadającą się karierę 22-latka. - W drugiej próbie nie wziąłem pod uwagę zaleceń trenera Kozdrunia, by skakać ostrożniej. Nie była to jednak brawura. A może to moja klasa mnie zgubiła, mój upór? Walczyłem o długi ustany skok, mimo iż wybiłem się jeszcze przed progiem. W drugiej fazie lotu zacząłem niebezpiecznie pikować głową w dół i upadłem plecami na dzioby nart - relacjonojował po upadku Hryniewiecki.

Niewykorzystany materiał na gwiazdę skoków

Zdzisław Hryniewiecki przez wielu ekspertów nazywany jest najlepszym polskim skoczkiem między erą Stanisława Marusarza i Adama Małysza. Skoczek miał olbrzymi potencjał, był też niezwykle barwną postacią. Legendarna jest już historia z Bad Mitterndorf. Mówi ona, jak "Dzidek" podszedł do jednego z najlepszych skoczków NRD Harry'ego Glassa. I powiedział: - Załóżmy się. Jeśli pan wygra ze mną, to stawiam piwo ja, jak ja z panem, to pan stawia mi. 

Niemiec miał tylko popatrzeć z politowaniem na młodego skoczka, ale się zgodził. Z pięciu skoków na Kulm Polak wygrał wszystkie. Ustanowił także nowy rekord Polski w długości skoków (wówczas było to 116 m). Na skoczni mamuciej zajął piąte miejsce. Niedługo przed samymi igrzyskami olimpijskimi w Oberwisenthal dwukrotnie pokonywał nawet samego Helmuta Recknagela - czytamy w "Kronice śnieżnych tras".

Polak wiedział, że do USA miał jechać w faworyta. Wiedziały o tym także amerykańskie media, które już 30 stycznia pisały o wypadku jednego z głównych kandydatów do medalu. Dwukrotnie po złoto w Sqaw Valley sięgnął jednak legendarny Helmut Reckhangel. Niedługo potem do leżącego w szpitalu Hryniewieckiego z Niemiec przyszła paczka. A w niej był duplikat złotego medalu olimpijskiego wysłany właśnie przez Recknagela. Był na niej napis: "Primus inter pares" (Pierwszy wśród równych sobie). Reckangel doskonale wiedział, że gdyby Hryniewiecki pojechał na igrzyska, to wcale nie musiał być pierwszy. Dziś pamiątka nadal znajduje się w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.

Alkoholizm i samotna śmierć

Kibice i media nie zapomniały o Hryniewieckim. "Przegląd Sportowy" uhonorował skoczka tytułem honorowego najlepszego sportowca roku 1960. W tle trwała zaś intensywna rehabilitacja 22-latka. Komitetowi Kultury Fizycznej udało się zebrać fundusze na kosztowane leczenie zawodnika. Najpierw trafił on do kliniki w duńskim Hornbaek. A potem kontynuował leczenie w Konstancinie i Ciechocinku. Tam też poznał pielęgniarkę - Wandę Góralską, która została jego żoną. PKOl i PZN ufundowały mu nawet Skodę, którą Hryniewiecki podróżował po kraju i przywożono go na zawody, gdzie już w roli widza oglądał skoki. I choć wydawało się, że mimo niepełnosprawności i przykucia do wózka inwalidzkiego jego życie zaczynało się układać, to związek przetrwał zaledwie pięć lat.

Potem Hryniewiecki popadł w alkoholizm, był sfrustrowany swoją sytuacją. Brak rehabilitacji pogarszał także jego zdrowie. W ostatnich latach życia był już właściwie przykuty do łóżka. Zaczęły się też kłopoty z krążeniem i nerkami. Gdy w 1980 r. skoczkiem zainteresowała się "Solidarność", jego stan był bardzo zły. Organizm właściwie już nie funkcjonował. Były skoczek zmarł w wieku 43 lat, nieco ponad dwie dekady po feralnym wypadku na skoczni w Wiśle.

Więcej o: