FIS chciał ich ukrócić. A oni mieli to gdzieś i zdominowali Zakopane

Jakub Balcerski
Trener Słoweńców Robert Hrgota odmienił funkcjonowanie tamtejszej kadry skoczków. Nowinki technologiczne, wyjątkowe analizy wideo na treningu, a teraz dominowanie w konkursie drużynowym bez wiązań zakazanych im przez FIS. Odgrażali się, że działacze nie mają podstaw ich za nie dyskwalifikować, ale okazało się, że wcale ich nie potrzebują. I tak zdominowali ostatni konkurs drużynowy przed igrzyskami olimpijskimi i w Chinach będą faworytami do medalu.

Jeśli kogoś można nazwać zwycięzcą weekendu Pucharu Świata w Zakopanem, to poza Norwegiem Mariusem Lindvikiem, który pokazał świetną formę niedługo przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie, także słoweńskich skoczków. Ich drużyna w pięknym stylu wygrała konkurs drużynowy i postraszyła pozostałe kadry w kontekście formy na imprezie sezonu w Chinach.

Zobacz wideo Rafał Kot przestrzega ws. Kamila Stocha. "Może to się srogo zemścić" [Sport.pl LIVE #5]

Słoweńcy zdominowali konkurs w Zakopanem. Faworyci do medalu w Pekinie

- My? Wygrywać zawody Pucharu Świata? Bardzo bym chciał, to moje marzenie w składzie z tymi chłopakami, ale chyba muszę pokręcić głową. Nie wiem, czy jesteśmy w stanie dominować nad innymi - odpowiadał Sport.pl jeszcze na początku grudnia w Wiśle Anze Lanisek. Wtedy Słoweńcy faktycznie nie wygrali, bo zajęli trzecie miejsce za Austriakami i Niemcami. Gdyby nie słabsze skoki i początek kryzysu Laniska, być może walczyliby o zwycięstwo. W Bischofshofen miesiąc później byli poza podium, ale wielu twierdziło, że podpórka Petera Prevca przy jednym ze skoków zabrała im podium, a może nawet wygraną. 

W Zakopanem wszystko wyszło jednak idealnie. Dla wielu wręcz zbyt idealnie, bo nie wierzyli, że kadra Roberta Hrgoty wyprzedziła drugich Niemców o aż 67 punktów. Peter Prevc, Anze Lanisek, Lovro Kos i Timi Zajc jednak potrafili dominować. Na kilkanaście dni przed początkiem igrzysk w Pekinie wydaje się, że równie mocną czwórkę, czy nawet piątkę zawodników mają tylko Austriacy, którym zawody w Zakopanem zupełnie nie wyszły. Słoweńców wygrana w Polsce postawiła za to w roli faworytów do zdobycia medalu w rywalizacji drużynowej. Drugiego w historii po brązie z Salt Lake City i kto wie, czy nie pierwszego złotego. 

Pomógł im wielki kryzys. Trener znalazł się sam

Wszystko to dzieje się nieco ponad rok po wielkim kryzysie w słoweńskiej kadrze, którego eskalacja przypadła na domowe mistrzostwa świata w lotach narciarskich w Planicy. Te kompletnie kadrze nie wyszły i już po pierwszych skokach ważniejszy od samego wydarzenia był wewnętrzny konflikt pomiędzy zawodnikami a trenerem Gorazdem Beronceljem. Szkoleniowiec twierdził, że nie potrzebował pomocy najbardziej zaufanych współpracowników poprzedniego sztabu i wyraźnie nie miał najlepszych relacji z zawodnikami, w tym z ze zdobywcą Kryształowej Kuli, Peterem Prevcem i młodą gwiazdą Timim Zajcem. Ten drugi po świetnym sezonie 2019 z kilkoma miejscami na podium zaczął zauważać, że nie potrafi się dalej rozwinąć, za co obwiniał choćby Bertoncelja. W grudniu 2020 roku w Planicy nie wytrzymał. Wystąpił w mediach przeciwko Bertonceljowi, wytykając mu błędy i postępowanie wbrew własnym zawodnikom. To doprowadziło do dymisji szkoleniowca i chwilowego odsunięcia Zajca od kadry. 

To moment, kiedy wszystkim przedstawił się dotychczasowy asystent Bertoncelja, Robert Hrgota, który go zastąpił. W kilka godzin musiał wejść w rolę pierwszego szkoleniowca. Ostatecznie pozostał w niej do końca sezonu. Efekt? Osiem miejsc na podium słoweńskich skoczków, a także brązowy medal Anze Laniska na mistrzostwach świata w Oberstdorfie. Słoweński związek obawiał się, że po sezonie czeka ich długie szukanie odpowiedniego trenera dla kadry. Tymczasem wyglądało na to, że trener znalazł się sam. A działacze śmiali się, że ostatecznie konflikt wyszedł im na dobre.

Hrgota, jak Doleżal. Opracował niesamowity system analiz na treningach

Teraz Hrgota kontynuuje pracę i świętuje kolejne sukcesy. Po osiemnastu konkursach nowego sezonu Słoweńcy mają już siedem miejsc na podium, a przed nimi najważniejsza impreza - igrzyska olimpijskie w Pekinie, na które mogą patrzeć z wielkimi nadziejami. Choćby dlatego, że dali Hrgocie spokojnie pracować i stworzyć własny styl. Jego pierwszym ruchem wiosną 2021 roku było wysłuchanie próśb zawodników i powrót do sprawdzonych współpracowników w sztabie - choćby trenera przygotowania fizycznego, Matjaża Polaka, którego bardzo chwalił sobie Peter Prevc. Ale są też autorskie pomysły Hrgoty.

Robert Hrgota i Michal Doleżal mają ze sobą coś wspólnego. I Czech i Słoweniec po zakończeniu kariery pracowali w branży filmowej. Doleżal przy wielkich filmach - był asystentem produkcji na planie hollywoodzkiego hitu kręconego w Pradze "Wanted - Ścigani". Tam usługiwał gwiazdom - Angelinie Jolie, Morganowi Freemanowi i Jamesowi McAvoyowi. Pomogła obecnemu trenerowi polskich skoczków stać się zaradnym i kreatywnym. W przypadku Hrgoty była to może praca mniej w blasku reflektorów - bo jedynie jako producenta wideo przy imprezach Red Bulla, choćby mistrzostwach świata szybowców, ale równie ważna dla jego przyszłości. 

Hrgota wprowadził dla Słoweńców zupełnie nowy system analizy wideo skoków treningowych. Latem na obozach treningowych stawia swoich dwóch asystentów na górze i dole skoczni. Sam stoi przed laptopem i krótkofalówką. Zaraz po skoku dostaje obraz z obu kamer, przegląda go, bardzo szybko montuje i najważniejsze chwile, gdy chce przekazać skoczkowi informacje o błędach, nakłada efekt zwolnionego tempa. Zawodnik po skoku schodzi ze skoczni i po chwili siada przed ekranem, na którym udostępniany jest obraz z laptopa szkoleniowca. Bierze drugą krótkofalówkę i słucha uwag Hrgoty, oglądając zmontowany przez niego materiał przez około dziesięć minut. Zawodnicy nie mogą się nachwalić, jak bardzo pomaga im to w poprawianiu kolejnych prób na treningu. 

Zakazane wiązania? A po co to komu?

Dzięki Hrgocie i jego świetnej współpracy z Peterem Slatnarem kadra Słoweńców poszła także wyraźnie do przodu technologicznie. Nie tylko ze względu na wykorzystywanie "płaskich nart", ale także wiązań, o które od początku sezonu było o wiele więcej zapytań. W końcu w połowie Turnieju Czterech Skoczni zawodnikom kadry zabroniono z nich korzystać i pozwolono Słoweńcom zmienić je po zawodach w Bischofshofen. FIS twierdził, że sprzęt "jest zbyt otwarty na przodzie", ale według Hrgoty nie miał konkretnej przyczyny, dla której chciał zabronić ich używania. I faktycznie działacze nie potrafili wskazać jednego przepisu, który w tej sytuacji został złamany. A Hrgota zapowiadał: no to zagramy w psychologiczną wojnę. Słoweńcy mieli założyć na narty nowe wiązania i sprawdzić, czy kontroler sprzętu ich za nie zdyskwalifikuje. W takim przypadku złożyliby oficjalny protest.

Taki test miał się dokonać podczas weekendu Pucharu Świata w Zakopanem. Nikt do ostatniego momentu nie wiedział, jakich wiązań użyją Słoweńcy. Ale okazało się, że przez wszystkie dni mieli na nartach jedynie stare wiązania bez usprawnień od Slatnara. Tylko co z tego skoro zdominowali konkurs drużynowy, wygrywając go z przewagą blisko 70 punktów nad rywalami? Udowodnili, że i bez sprzętowej nowinki są w stanie skakać na najwyższym poziomie.

W środowisku kadry mówi się, że "nauczyli się skakać, jak na tych wiązaniach, tylko że bez nich". I być może nie są już im potrzebne. Choć Peter Slatnar podobno jest przygotowany i na Pekin szykuje jeszcze inną wersję wiązań, które tym razem nie wzbudzą już sensacji u działaczy FIS, a pomogą w dalekich skokach słoweńskim zawodnikom. Dla Roberta Hrgoty najważniejsze jest jednak to, żeby sami skoczkowie byli w formie. A na razie dali sygnał, że w Pekinie będą bardzo mocni. I że w dużej mierze zawdzięczają to właśnie swojemu trenerowi. Hrgota zyskał też dużo w całym środowisku światowych skoków. Jego nazwisko nabrało znaczenia na rynku trenerskim. Na początku jego drogi wielu śmiało się z niego i mówiło, że Słowenię czekają trudne chwile. Tymczasem tak dobrze nie było od lat.

Więcej o: