"Falują mu narty, ma wiatr pod narty, fantastycznie!" - krzyczał Włodzimierz Szaranowicz podczas pierwszej serii ostatniego wygranego przez Adama Małysza konkursu w karierze - w 2011 roku w Zakopanem. W jego skokach nie zabrakło jednego z najbardziej charakterystycznych elementów stylu legendarnego zawodnika. Właśnie zauważonej przez komentatora TVP "latającej narty".
Kibice przez lata zastanawiali się, skąd u Małysza ta dziwna przypadłość. Odpowiedź przyniosła już anegdota przytoczona przez skoczka w rozmowie dla Macieja Kurzajewskiego i Sebastiana Szczęsnego, z którymi wydał ją pod postacią książki "Moje życie" zimą 2004 roku.
"Kiedyś coś podobnego wydarzyło się na Wielkiej Krokwi w Zakopanem" - opisywał Małysz, odnosząc się do upadku w Salt Lake City, który przedwcześnie zakończył mu sezon 2003/2004. Mówił o zdarzeniu z lat 90., jeszcze z czasów, gdy trenerem polskiej kadry był Czech Pavel Mikeska, a Małysz największy sukcesy miał dopiero przed sobą. "Od tamtego czasu stale mam problemy z lewą nartą. Nie jestem w stanie, w locie, odpowiednio dociągnąć jej do siebie. Pamiętam, że skacząc na treningu, wyszedłem z progu i dostałem silny podmuch z boku. Poleciałem do przodu na głowę. Uderzyłem o zeskok, wyrwałem wiązanie a narta wbiła mi się pionowo w zeskok, a ja pokoziołkowałem na dół" - tłumaczył.
Mimo że opis upadku brzmi dramatycznie, to Małyszowi nie stało się nic groźnego. "Byłem tylko ogólnie potłuczony, miałem skręconą stopę i wybity palec. Później ta kontuzjowana noga nie pracowała już tak, jak powinna, ale trener Mikeska nie zwracał na to uwagi, przez co ten błąd był cały czas utrwalany" - wyjaśnił Małysz w książce "Moje życie".
Poprosiliśmy byłego skoczka, a obecnie dyrektora skoków w Polskim Związku Narciarskim, żeby trochę rozwinął temat upadku i samej kontuzji, która doskwierała mu przez całą resztę kariery. - Zrobiłem prawie salto. Na szczęście, odpukać, nic się nie stało i miałem tylko skręconą kostkę. Ale później jakieś zrosty spowodowały, że ten staw skokowy nie był tak giętki, jak w prawej nodze. Była blokada. Wtedy nikt nie patrzył na fizjoterapeutów, przy obecnych systemach pracy pewnie byłoby to bez problemu do skorygowania. A u mnie błąd się utrwalał - wskazuje dla Sport.pl Adam Małysz.
Tak narodziła się "latająca narta" Małysza, którą próbował dociągać do swojej sylwetki przez całe kilka sekund przebywania w powietrzu, ale stopa zawsze i tak kierowała się w dół. - Nie mogłem podciągnąć tej narty do siebie. Po wyjściu z progu ona zawsze zaczynała wisieć. Chciałem, żeby ona podchodziła i stąd były wahania i takie falowanie w locie - tłumaczy Polak. - Na skoczniach mamucich jest zdecydowanie większy opór i tego nie było tak widać, ale na mniejszych obiektach ciągle musiałem ją korygować - dodaje.
Cała sprawa na początku, gdy była czymś nowym dla Małysza, trochę go irytowała. Później się do niej przyzwyczaił. - Nie zwracałem już na to uwagi - twierdzi. Problemem mogły być dla niego jednak noty za styl. - Pamiętam, że sami sędziowie mówili mi: w fazie lotu Adam zawsze będzie miał od pół punktu do punktu mniej - wspomina pierwszy trener Małysza, Jan Szturc. - To nie były wielkie odjęcia, właśnie do punktu. Ale zdarzało się, że Adamowi faktycznie obniżano przez to noty. Choć chyba większym problemem, zwłaszcza przy tych bardzo dalekich skokach, było u niego lądowanie - mówi nam sędzia międzynarodowy FIS, Kazimierz Bafia.
- Czy próbowaliśmy to korygować? Pewnie, wielokrotnie. Ale, gdy Adam z tym do mnie przyszedł, to był już moment, kiedy zrobiło się trochę za późno. To już było utrwalone i bardzo trudno było tę stopę odzwyczaić od takiego funkcjonowania. Zrobił się z tego taki charakterystyczny punkt jego skoków. Z jednej strony coś, czego nie powinno w nich być, z drugiej coś, czego nie miał nikt inny. Tym się w pewien sposób wyróżniał i przecież nie odbierało to jego skokom pewnego uroku, może nawet dodawało czegoś wyjątkowego - wskazuje Szturc.
Jak teraz wygląda sprawa stawu skokowego Małysza? - Dopiero pod koniec kariery trafiłem do specjalisty w Austrii, który te zrosty w stawie skokowym mi bodajże porozrywał. Teraz nie uprawiam już wyczynowo żadnego sportu, więc i podchodzę do wszystkiego inaczej i nie obciążam swojego ciała w taki sposób, jak wcześniej - ocenia.
- Wiem, że po tych zabiegach w Austrii stan tego stawu się polepszył. Może byłby jeszcze jakimś problemem, gdybym robił coś więcej, niż czasem wychodził na skitoury. Ale nie mam z tym już żadnych kłopotów - dodaje Małysz.