Gdy tylko w naszych skokach narciarskich dzieje się źle, to dyżurnym tematem dla polskich kibiców stają się dywagacje o tym, czy Mika Kojonkoski mógłby przejąć naszą reprezentację. Temat jak bumerang powraca właściwie od 2004 roku, ale nigdy nie było nawet blisko takiego scenariusza. Fani jednak doskonale pamiętają dokonania Fina z pracy z Austriakami, czy Norwegami, choć od największych sukcesów minęło już ponad 10 lat, bo Kojonkoski opuścił Norwegię w 2011 roku.
Jesienią Kojonkoski niespodziewanie stracił pracę w reprezentacji Chin, choć wszystkim wydawało się, że pod jego wodzą Fina reprezentacja zanotowała wielki postęp. Ba, wręcz niebywały, bo Kojonkoski zbudował tam struktury, wybrał skoczków i doprowadził ich nawet do startów w Pucharze Świata. Oczywiście, nie mogło być mowy o wygrywaniu, ale jego praca i tak mogła budzić podziw.
Można usłyszeć z Finlandii, że Kojonkoski znów poczuł trenerskiego bakcyla i chciałby wrócić do pracy w roli głównego trenera. Finlandia analizuje sytuację, bo wiosną końca dobiega dwuletni kontrakt Janne Vaatainena. I jak informuje nas fiński dziennikarz Jari Porttila, Kojonkoski mógłby wrócić do Finlandii.
Z drugiej strony Mika Kojonkoski chciałby jeszcze raz poprowadzić reprezentację z najwyższego poziomu, która może od razu walczyć o zwycięstwa. Porttila również sugeruje, że może to być reprezentacja Polski, która zmaga się z kryzysem i jeśli ten nie zostanie opanowany, to po sezonie może dojść do zmiany trenera. Według naszych informacji nawet gdyby PZN szukał następcy Doleżala, to Kojonkoski nie miałby teraz największych szans, bo wiele lat był poza środowiskiem. Nie wiadomo, jak orientuje się w sprawach sprzętu i trwającej wojnie technologicznej.