Dokładnie dwadzieścia lat temu w Bischofshofen po swoje zwycięstwo w 50. Turnieju Czterech Skoczni sięgnął Sven Hannawald. Wyczyn Niemca - po raz pierwszy w historii wygrane we wszystkich zawodach - wydawał się niezwykły, jedyny w swoim rodzaju i być może nie do osiągnięcia dla innego skoczka.
Jest 2022 rok. Ostatni skok Ryoyu Kobayashiego. Japończyk jest o krok od sprawienia, że wyczyn Hannawalda zostanie powtórzony po raz trzeci. Nieprawdopodobne, że zwycięzca 70. Turnieju Czterech Skoczni, Ryoyu Kobayashi mógł też zdobyć Wielkiego Szlema imprezy po raz drugi w swojej karierze. Wygrywał tak w 2019 roku, ale teraz, po trzech latach przerwy już nie. W czwartym konkursie w Bischofshofen był piąty. Choć i tak właśnie dołączył do grona wielkich dominatorów dyscypliny. Wygrał przecież TCS po raz drugi w karierze.
- Czasem jestem jeszcze nerwowy, stresuję się przed skokami. Ale wiem, na co mnie stać i podczas skoku wszystko jest już w porządku. Co muszę zrobić, żeby wygrać? Powtórzyć te skoki, które do tej pory dawały mi zwycięstwa. Inaczej nie będzie wygranej, nie ma na to innej recepty - ocenił po trzecim zwycięstwie w Turnieju w środę Kobayashi. I najwyraźniej czegoś zabrakło.
Do tej pory robił to lekko. W trakcie imprezy wyróżniał się tym, jak "jest inny" wśród całej stawki Pucharu Świata. Kobayashi rozmawiał z każdym w mixed zonie, podchodził do każdego skoku na luzie i tworzył wokół siebie niezwykłą aurę. Ale ostatnie skoki, oba na 133,5 metrów, choć dały mu zwycięstwo w TCS, to nie triumf w konkursie w Bischofshofen. Drugiego Wielkiego Szlema nie było i w powietrzu pod skocznią czuć było lekki powiew rozczarowania. Ale i tak Japończykowi należy oddać, co królewskie, bo byłby to wyczyn kosmiczny, dla niektórych wciąż niewyobrażalny.
Na czym polega fenomen Kobayashiego? - Imponuje mi sposób, w który leci: mało napięcia, niewiele parcia na narty, jest od nich bardzo oddalony - mówił nam trener Norwegów, Alexander Stoeckl. - I dzięki temu wiele zyskuje w powietrzu. Inni zawodnicy w takiej sytuacji mogliby nawet odpuścić skok, bo czuliby, że narty za bardzo wiszą im w powietrzu. Żeby pokonać Kobayashiego potrzeba naprawdę najlepszych możliwych skoków - mówił jeszcze w Innsbrucku Austriak.
- Tak, to nie jest takie nieprawdopodobne - mówił za to o możliwości wygrania przez Kobyashiego wszystkich czterech konkursów Janne Ahonen. - Oczywiście, wiele może się wydarzyć i sporo zależy od warunków, ale jego szanse są duże. A to byłoby niewiarygodne osiągnięcie. Faktycznie jest na samym szczycie, w niezwykłej formie. Mógł odpuścić pierwszy trening w środę, a i tak wygrać kwalifikacje z najdłuższym skokiem. Jest bardzo pewny siebie i to mu pomaga - dodawał Fin.
Gdy w środę zapytaliśmy Adama Małysza, co zrobi po drugim Wielkim Szlemie Kobayashiego, gdy spotka Japończyka. "Zdejmie pan czapkę?" - dopytywaliśmy. - Ha, ha! Nie muszę czekać, mogę już to zrobić - śmiał się Małysz, wskazując wielki szacunek dla Japończyka. - Widać, jak wręcz deklasuje rywali. W środę miał ciężej, bo Marius Lindvik (Norweg prowadził po pierwszej serii trzeciego konkursu, ale skończył na drugim miejscu - przyp.) był blisko, ale te skoki Kobayashiego są naprawdę perfekcyjne. Już wcześniej był na topie, potem miał trochę problemów, a teraz wrócił na szczyt, za co należą mu się ogromne gratulacje - oceniał Polak, który wygrywał Turniej Czterech Skoczni w 2001 roku.
Czy w jego skokach można się dopatrzeć jakichś błędów? Cóż, po niemal każdym konkursie kibice pytają w mediach społecznościowych, dlaczego Japończyk nie dostaje za swoje skoki not po 19,5 i 20 punktów. Zapytaliśmy o to sędziego międzynarodowego FIS, Kazimierza Bafię. - Na pewno odejmują za lądowanie. W Garmisch-Partenkirchen pojawiło się wiele kontrowersji w przypadku oceny niemieckiego sędziego dla Markusa Eisenbichlera, któremu przyznał 18,5 punktu. Wtedy odnoszono ten skok do tego oddanego przez Japończyka, a to nie jest dobry pomysł. Kobayashi wcale nie lądował perfekcyjnie. My to nazywamy "ammanowaniem". Był wycofany na nartach. Ląduje bardzo wąsko, trochę na dwóch nogach i dopiero odjeżdża, utrzymując markowany telemark - wskazuje.
- Kobayashi zaznacza telemark, ale nie robi go idealnie, na najwyższe noty. On nie jest ładny, po prostu jest. Tego elementu mu jeszcze trochę brakuje. To zresztą chyba sprawa z dalekiej przeszłości. To się za nim trochę ciągnie, bo pamiętam, jak w 2017 roku w Lahti, leciał załamany w powietrzu. Był zgięty w biodrach, jakby wieszak. Teraz w locie wygląda to już przyjemnie. Tam technikę poprawił, a w lądowaniu ma jeszcze trochę do dopracowania - uważa Bafia.
Tam Kobayashi traci jednak maksymalnie dwa-trzy punkty. A często już samą odległością nadrabia o kilka więcej, bo rywale wcale nie lądują lepiej od niego. Tak było podczas Turnieju Czterech Skoczni i tak może być podczas kolejnych wielkich imprez tego sezonu: przede wszystkim igrzysk olimpijskich w Pekinie, ale później także walki o mistrzostwo świata w lotach narciarskich i Kryształową Kulę za klasyfikację generalną Pucharu Świata. To ostatnie trofeum już ma, ale o pozostałe z pewnością chce powalczyć. Już został wielkim dominatorem skoków, teraz ten status może już tylko poszerzać. I to nie wydaje się być tylko kwestią kolejnych miesięcy, ale może nawet i lat.
Kolejną szansę na zwycięstwo w zawodach PŚ Kobayashi będzie miał także w Bischofshofen. Odbędą się tu bowiem dwa dodatkowe konkursy cyklu - w sobotę, 8 stycznia drużynowy, a dzień później kolejny indywidualny. Relacje na żywo na Sport.pl i w aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE. Transmisje w Eurosporcie, TVN i Playerze.