Najkrótszy skok w historii skoków. Najdziwniejsza skocznia. Tam dzieją się cuda [WIDEO]

Piotr Majchrzak
Pięć dni rywalizacji na skoczni w Bischofshofen może nam przynieść kolejne nietypowe wydarzenia. A z tych skocznia Paula Ausserleitnera słynie. Przez wielu nienawidzona, inni ją kochają. Jedno jest pewne, to zdecydowanie najdziwniejszy obiekt w całym kalendarzu Pucharu Świata.

Odwołanie wtorkowych zawodów na Bergisel w Innsbrucku sprawiło, że w najbliższych dniach skoczkowie i kibice będą mieć niemal filmowy "dzień świstaka". Od środy do niedzieli Puchar Świata będzie rywalizować na skoczni Paula Ausserlaitnera w Bischofshofen. Najpierw w środę czekają nas seria próbna, kwalifikacje i przeniesiony z Innsbrucka konkurs. A w czwartek w Bischofshofen zakończy się Turniej Czterech Skoczni (kwalifikacje i konkurs). Jakby tego było mało, w weekend czekają nas dwa planowane wcześniej konkursy Pucharu Świata. W sobotę indywidualny, a w niedzielę drużynowy.

Zobacz wideo W reprezentacji Polski nikt nie słucha Małysza. Dwie wizje [SPORT.PL LIVE]

Najdziwniejsza skocznia w kalendarzu PŚ. Może zrobić się niebezpiecznie

Skoczkowie będą mieli więc bardzo dużo czasu na przystosowanie się do tej zdecydowanie najdziwniejszej skoczni w całym kalendarzu Pucharu Świata. Dlaczego najdziwniejszej? Skocznia w Bischofshofen to obiekt charakteryzujący się najdłuższym rozbiegiem wśród skoczni dużych. Tutaj najazd może wynosić aż 118,5 metra, choć po przebudowie w 2003 roku i tak skrócono go z aż 149 metrów. Najazd jest więc niewiele krótszy od tego na Letalnicy w Planicy (123,8m), a tak lata się przecież nawet 250 metrów. Dlaczego tak się dzieje?

Finałowa skocznia TCS to naturalny obiekt położony na zboczu, które w górnej fazie jest mocno wypłaszczone. Wobec tego zawodnicy potrzebują dużo więcej czasu, żeby się rozpędzić. Nachylenie najazdu w Bischofshofen według dokumentów FIS-u wynosi zaledwie 27 stopni. Dla porównania stromy rozbieg w Lahti ma aż 39 stopni nachylenia i tam już po około trzech sekundach skoczek osiąga pełną prędkość (około 89 km/h). Tutaj jest zdecydowanie inaczej. 

Skoczkowie muszą się więc szybko przestawić, bo jeszcze w poniedziałek skakali na Bergisel, gdzie nachylenie najazdu wynosi aż 35 stopni. Kompletnie zmienia to rytm rozbiegu. Mała pochyłość sprawia, że skoczek nie może zdać się na tradycyjne uczucie napięcia w udach, które pojawia się przy tzw. stromych i krótkich "przejściach". Czyli w miejscu, gdzie najazd się zaczyna wypłaszczać. Napięcie sprawia, że skoczek niemal automatycznie zaczyna odbicie, bo ta siła sama go wypycha.  

A na progu trzeba uważać podwójnie. Tory najazdowe na skoczni kończą się około 2,5 metra przed końcem betonowego progu, to sprawia, że narty skoczków niemal muskają betonowego najazdu.

Betonowy próg za torami najazdowymiBetonowy próg za torami najazdowymi screen Eurosport YT

Ostatnio rozgorzała dyskusja na temat płaskich desek firmy Slatnar. Teoretycznie ta narta powinna wychodzić z progu bardziej płasko od innych, ale jednym z zagrożeń wskazywanych przez trenerów jest to, że brak podniesionego szpica w najgorszym wypadku może spowodować, że deska zaraz za progiem złapie za dużo powietrza i skoczek może zacząć szybko pikować. A tu czai się kolejne niebezpieczeństwo, bo w Bischofshofen za torami najazdowymi skoczek ma pod sobą jeszcze około dwa metry betonowej ściany, w które mogłyby trafić narty. Jest to praktycznie niemożliwe, szanse są pewnie tylko matematyczne. Ale kto przed Oberstdorfem sądził, że narta może wbić się w śnieg i skoczka wyrwie z wiązań?

Najkrótszy skok narciarski w historii? Zjeżdżalnia na 4,5 metra

Blisko takiego zdarzenia było jednak dwóch skoczków, którzy mogą mówić o ogromnym szczęściu. W styczniu 2012 roku w czasie kwalifikacji do finałowego konkursu TCS panowały bardzo trudne warunki. Mokry śnieg zaklejał tory najazdowe, a kolejni zawodnicy mieli coraz więcej problemów na rozbiegu. Miran Tepes i Walter Hofer nie stopowali jednak rywalizacji i parli do jej zakończenia i... było bardzo blisko wypadku. Najpierw Stephan Hocke wylądował w tzw. ogródku (czyli na świerkowych cetynach ułożonych we wzór loga klubu z Bischofshofen).  Po chwili syn Mirana Tepesa - Jurij trafił jeszcze gorzej. Skoczka kilka razy mocno zahamowało na rozbiegu. Stracił równowagę na tyle, że nawet zrezygnował z wybicia i chciał jak najszybciej znaleźć się na dole skoczni. Efekt? Piorunujący. Skok Słoweńca można śmiało zaliczać do jednego z najkrótszych w historii Pucharu Świata. Oficjalnie pomiar FIS-u zmierzył mu 60 metrów, ale tylko dlatego, że wyżej nie sięgają kamery pomiarowe. Tak naprawdę było to około 25-30 metrów! Takie odległości w Pucharze Świata się właściwie nie zdarzają. Bardzo podobny skok oddał tylko  Takanobu Okabe w Kuopio i miało to miejsce w 2000 roku. Po skoku Jurij miał ogromne pretensje do swojego ojca i trudno się było dziwić.

 

W Bischofshofen skoczkowie muszą więc przede wszystkim zachować szczególną koncentrację i... nie zapomnieć o wybiciu. Bardzo płaski najazd sprawia, że zawodnik dużo czasu spędza w pozycji najazdowej i jeśli przegapi odpowiedni moment, to skok może być bardzo spóźniony. A to może się skończyć nie tylko złym skokiem, ale może nawet dużo poważniej. W Bischofshofen jest z czego spadać, bo próg skoczni ma 4,5 metra wysokości. Patrząc od przodu, bardziej przypomina garaż. I podobną rolę pełni, bo znajduje się tam m.in magazyn.

Kuriozalne zdarzenia to tu norma

Skocznia w Bischofshofen słynie z kuriozalnych sytuacji, więc organizatorzy postanowili uchronić się przed niebezpieczeństwem i do krawędzi progu przystawia się ustawioną pod kątem ściankę, która ma pełnić rolę awaryjnej zjeżdżalni. Na dole ułożone są zaś materace. Gdyby któryś ze skoczków miał stracić równowagę na rozbiegu i ześlizgnąć się z progu.

Mało brakowało, a z zabezpieczeń mógłby korzystać Aleksander Zniszczoł, który w sezonie 2014/2015 był blisko kuriozalnego wypadku. W momencie, gdy skoczek odpychał się od belki, jego but otarł się o nisko zawieszoną bramkę startową. Stracił równowagę na najeździe i musiał się podeprzeć rękami. I tylko małemu nachyleniu rozbiegu zawdzięcza to, że ponownie był w stanie powrócić do pozycji najazdowej. Na wszystkich innych skoczniach sunąłby w dół, ale wcale nie na nartach.

 

Podwójny skok, który przeszedł do historii

W Bischofshofen działy się też inne bardzo dziwne rzeczy. Starsi kibice skoków na pewno doskonale pamiętają wydarzenia z 2003 roku. Wtedy wielką furorę zrobił jeden z przedskoczków. Był to młodziutki Thomas Thurnbichler. 14-letni wówczas Austriak wykorzystał stary profil obiektu i gdy wylądował swój skok po około 40 metrach, ponownie odbił się od wysuniętej do przodu buli skoczni i kolejny raz, ku uciesze widowni wzbił się w powietrze.

 

Stary obiekt miał bardzo specyficzny profil, dlatego tego typu manewr był niezwykle prosty i zresztą często praktykowany przez młodszych zawodników na treningach. Po letniej modernizacji w 2003 bula została jednak zmieniona. Skocznia została też nieco powiększona, a punkt K został przesunięty ze 120 na 125 metr.

Thomas Thurnbichler wielkiej kariery w skokach narciarskich nie zrobił. Jego największym sukcesem należy nazwać brązowy medal na mistrzostwach świata juniorów z Tarvisio z 2007 roku. Był także dwukrotnym złotym medalistą MŚJ w drużynie. Brat Stefana Thurnbichlera ostatnio pracuje już jako trener i od wiosny 2021 roku 33-latek jest asystentem Andreasa Widhoelzla w reprezentacji Austrii. 

Skocznia ma też swoje mroczniejsze oblicze 

5 stycznia 1952 roku doszło do zdarzenia, które związało się z historią skoków narciarskich. Dzień przed tradycyjnym, konkursem z okazji Święta Trzech Króli, na skoczni Hochkönig w Bischofshofen organizowano trening dla zawodników. Ten okazał się bardzo pechowy dla mistrza Austrii z 1949 roku - 27-letniego wówczas Paula Ausserleitnera. Austriak doznał bardzo poważnego upadku. Mocno się poturbował i trafił do szpitala, gdzie po czterech dniach zmarł. Ausserleitner był jednak znany z wielkiej pasji do skoków narciarskich. W Bischofshofen organizował liczne konkursy, chciał popularyzować skoki w swoim regionie. Gdyby nie fakt, że zmarł 9 stycznia, na pewno wziąłby udział w majowych rozmowach dotyczących próby organizacji pierwszego Turnieju Czterech Skoczni, bo był jego wielkim zwolennikiem. Tak się jednak nie stało, ale na jego cześć skocznia Hochkönig została nazwana imieniem Paula Ausserleitnera i tą nazwą wszyscy posługują się do dzisiaj.

Dwa upadki jednego dnia wózek inwalidzki 

Bardzo poważny wypadek przydarzył się też 5 stycznia 2015 roku. Wtedy dramatycznemu w skutkach wypadkowi uległ Amerykanin Nicholas Fairall. Skoczek upadł dwa razy w ciągu jednego dnia, ale ten drugi upadek na zawsze zmienił jego życie. Zawodnik stracił panowanie nad nartami i jego ciało poleciało do przodu, niejako podwijając się pod nogi. Skoczek doznał bardzo dużego urazu kręgosłupa, który sprawił, że teraz porusza się na wózku inwalidzkim. Do skoków narciarskich już w żaden sposób nie powrócił, natomiast od końca 2015 r. uprawia narciarstwo wodne w wersji dla niepełnosprawnych.

- Wciąż mam takie wrażenie, że czuł ból po pierwszym upadku, ale nie chciał mi o niczym powiedzieć. Był przekonany, że może mieć świetny wynik i... to znów się stało, upadł tak samo. To był drugi najtrudniejszy moment w moim życiu po śmierci mojego taty. Po tym upadku Nicka nie mogłem normalnie pracować do końca sezonu - tak wydarzenia sprzed siedmiu lat opisywał w Sport.pl Bine Norcić, trener amerykańsko-kanadyjskiej kadry. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.