– Padają także propozycje, żeby ściągnąć doświadczonego fachowca, który mógłby spojrzeć na wszystko z zewnątrz i zobaczyć błędy, których może w tym momencie już trenerzy kadrowi nie widzą. Jeśli przebywa się długo z zawodnikami, to szczegółów szkoleniowcy mogą nie zauważyć. Sam wiem, jak działają moje uwagi, gdy pojawiam się po jakimś czasie na skoczni, czasem nasz sztab pewnych rzeczy może nie dostrzec – powiedział Adam Małysz w programie 3. seria w TVP Sport.
Słowa Adama Małysza dziwić nie mogą. Puchar Świata w skokach narciarskich trwa już siedem tygodni i trudno mówić o tym, że Polacy mocno poprawili się od Niżnego Tagiłu, gdzie zaliczyliśmy totalny falstart. Gdyby zliczyć wszystkie punkty Pucharu Świata zdobyte przez całą naszą kadrę (379) to okaże się, że mamy ich mniej niż siódmy w klasyfikacji generalnej Stefan Kraft (380!). To tylko pokazuje skalę kryzysu, która dotknęła polskie skoki. Trenerzy z tygodnia na tydzień zapewniają, że skoczkowie są blisko dobrej formy, tylko nie potrafią przełożyć dobrych skoków z treningów na konkursy. I choć wydaje się, że jest w tym sporo racji, to PZN chce już konkretnych działań i decyzji. Bo do igrzysk olimpijskich zostały cztery tygodnie, na ten moment sytuacja wygląda tak, że mamy nieźle skaczącego Żyłę, kompletnie rozstrojonego technicznie Kamila Stocha, który stracił swój największy atut, czyli fazę lotu. A także skaczących mocno w kratkę innych zawodników, którzy jednak zaczynają skakać nieco lepiej niż na początku sezonu. "Nieco lepiej", czyli co jakiś czas wchodzą do drugiej serii. Ale to zdecydowanie za mało.
Słowa Adama Małysza dziwić nie mogą. Jeśli już padają pomysły dołączenia do sztabu reprezentacji jakiegoś doświadczonego trenera, który popatrzyłby z boku na skoki naszych zawodników, to od razu kibice wyciągają kandydatury trenerów, którzy przed laty osiągali wielki sukcesy w skokach narciarskich. Mowa tu o Aleksandrze Pointnerze i Mice Kojonkoskim. Tylko że obaj od lat są już poza Pucharem Świata, nie znają najnowszych trendów. Nie wiadomo, czy czują pewne zmiany w technice. Kiedyś przecież mówiło się o odbiciu na progu skoczni, teraz jest to już bardziej "pchanie", o którym mówią zawodnicy i trenerzy. Ba, gdy Kojonkoski w programie "Polskie Skocznie" był pytany o ten sezon, to nie potrafił udzielać konkretnych odpowiedzi. Mocno "pływał" w temacie, jakby nawet nie był na bieżąco.
Wydaje się więc, że dołączenie jakiegoś zagranicznego szkoleniowca czy poproszenie go o rady byłoby dużym wotum nieufności dla sztabu reprezentacji Polski. Trenerzy odebraliby to zapewne, jako jasny sygnał: przegraliśmy i nie daliśmy rady naprawić skoczków. Choć mowa tylko o głosie doradczym, a nie zwolnieniu Doleżala, bo o tym jeszcze nikt w PZN realnie nie myśli. - Odradzałbym to (zwolnienie Doleżala - przyp. red). Zarząd PZN może wymagać drastycznych kroków. Po Oberstdorfie był na mnie dość duży nacisk, by coś z tym zrobić, i by trenerzy doprecyzowali, jaki będzie plan B, jeśli w Ga-Pa nie wyjdzie. Wszyscy są zmęczeni i poirytowani, bo przecież igrzyska za pasem. Pytanie, czy jeśli dalej tak będzie szło, a my nadal będziemy startować w zawodach i nie będzie lepiej, to czy nie lepiej poświęcić tego dla igrzysk, które za miesiąc - dodawał Małysz.
Wydaje się jednak, że jeśli już sztab reprezentacji Polski miałby zostać wzmocniony jakimś dodatkowym głosem z zewnątrz, to nie trzeba daleko szukać. Taką osobą powinien być Jan Szturc - legenda polskich skoków narciarskich. Trener, który wychował Adama Małysza, poniekąd budował też skoki narciarskie w Szczyrku i Wiśle.
Ale co najważniejsze, Jan Szturc nie odcina kuponów, tylko cały czas pracuje w zawodzie. Jest na bieżąco z tym co się dzieje w skokach narciarskich. Widział prawdopodobnie każdy skok polskiego skoczka w Pucharze Świata od lat. Nawet dla dziennikarzy każda rozmowa z tym szkoleniowcem to prawdziwa lekcja techniki w skokach narciarskich. Bo Szturc tak jak nikt w Polsce potrafi wytłumaczyć zależności i niuanse techniczne działające w czasie skoku. Oceniając skoki naszych skoczków z nagrań telewizyjnych bez problemu potrafi wskazać detale decydujące o niepowodzeniu. Można się tylko domyślać, jak mógłby pomóc, gdyby zobaczył skok z gniazda trenerskiego czy z dokładnego nagrania trenera.
Aż wreszcie kluczowe, w przeszłości Jan Szturc w ten sposób pomagał już Adamowi Małyszowi i Polak praktycznie zawsze wracał lepszy. Podobnie było też w przypadku Tomasza Pilcha, któremu Szturc pomógł przed dwoma laty. Gdy trenerzy reprezentacji rozkładali ręce i nie byli w stanie wpłynąć na skoczka, to ten poprosił o treningi ze Szturcem. Ze względu na warunki do treningów nawet nie doszło. Pilch ze Szturcem odbyli kilka rozmów telefonicznych na temat techniki i... od razu przełożyło się to na poprawę wyników młodego skoczka.
Od czasów Stefana Horngachera mocno odcięto kontakt skoczków narciarskich z ich trenerami kadrowymi. Austriak był prawdziwym despotą, który zarządzał skoczkami twardą ręką i nawet nie pozwalał trenerom klubowym na oglądanie treningów spod skoczni. Michal Doleżal chciał odbudować więzi między trenerami, ale to, co mu się udało, to poprawa relacji między samymi kadrami. Sprawa trenerów klubowych nie została rozwiązana i od lat nie praktykuje się powrotu skoczka do trenera klubowego, by ten poprawił swoją formę. A świat tak robi. To doskonale funkcjonuje w Norwegii czy Japonii. Inne kraje robią dokładnie to samo.
– Chciałbym, by trenerzy klubowi współpracowali z trenerami kadrowymi, ale to trudne. Jeśli ten drugi odda zawodnika do tego pierwszego, to wygląda na to, że nie radzi sobie z jego formą. Nie zmienia to faktu, że będzie się trzeba nad tym w przyszłości pochylić, bo taka formuła funkcjonuje w większości krajów. Jeśli chodzi o konsultacje teraz, to jest to wola szkoleniowców, przede wszystkim tego głównego – wyjaśnił Adam Małysz w programie 3. seria w TVP Sport.
Michal Doleżal ciągle podkreśla rolę sztabu szkoleniowego. Zaznacza, jak ważna jest dla niego współpraca i głosy innych osób, dlatego ewentualny głos doradczy nie powinien być niczym złym. Ba, wcale nie będzie to utrata autorytetu trenera, a wręcz przeciwnie. Pokazanie swojej otwartości, chęci zmian i ratowania sezonu. Bo jeśli od siedmiu tygodni nie widać znaczącej poprawy, to nic nie wskazuje na to, że przez najbliższe cztery tygodnie dojdzie do pozytywnej rewolucji.