Za Polską nie ma już nic. Jak się nie załamać takim wynikiem? Pytamy Łukasza Kruczka

Jakub Balcerski
Reprezentacja Polski za sobą w kobiecym Pucharze Świata w skokach nie ma już nikogo. Nawet Włoszki i Chinki zdobyły więcej punktów od kadry Łukasza Kruczka. - Mam pełną świadomość tego, że wyniki w żaden sposób nie odzwierciedlają tego, o czym cały czas mówię - przyznaje w rozmowie dla Sport.pl szkoleniowiec.

51., 56. i 57. miejsce - to wyniki polskich skoczkiń w kwalifikacjach do jedynego konkursu podczas zawodów Pucharu Świata w Ramsau. Zamiast rywalizować w piątek na skoczni, kadra była już w podróży powrotnej do kraju. Kinga Rajda, Nicole Konderla i Anna Twardosz w swoich skokach traciły blisko 30 metrów do najlepszych rywalek. 

Zobacz wideo Forma Kamila Stocha może eksplodować. Ten niuans jest kluczowy

To przepaść. A polskie skoki kobiet najlepiej podsumowuje statystyka z Pucharu Narodów: Polki są ostatnie w klasyfikacji generalnej. Kinga Rajda wywalczyła dwa punkty po weekendzie w Klingenthal, ale to jedyny dorobek kadry Łukasza Kruczka, która przegrywa nawet z Włoszkami (cztery punkty) i Chinkami (dziesięć punktów). W rozmowie dla Sport.pl szkoleniowiec bierze odpowiedzialność za wyniki kadry i wskazuje, czy można się spodziewać, że fatalna sytuacja do igrzysk ulegnie zmianie.

Jakub Balcerski: Zna pan wyniki kwalifikacji z tego sezonu - 16 z 23 prób awansu do konkursu było nieudanych. Mówił pan, że dwie zawodniczki mają potencjał na to, żeby być w "trzydziestce". Do tego przy takich skokach brakuje nawet 20 punktów. Pytam poważnie: jak się nie załamać takim wynikiem?

Łukasz Kruczek: Nie jest to powód do dumy i mam pełną świadomość tego, że wyniki w żaden sposób nie odzwierciedlają tego, o czym cały czas mówię i do czego jestem w pełni przekonany.

Zna pan przyczyny tych wyników? To są błędy popełniane przez zawodniczki, kwestia przygotowań, czy coś jeszcze innego?

- Nic nie wskazywało podczas ostatnich zgrupowań przed sezonem, że będą takie problemy. Powiedziałbym, że byłem wyjątkowo spokojny, że dobrze wejdą w sezon. Mieliśmy kontakt z innymi ekipami i w miarę ciągłe porównanie. Owszem, nie wszystkich zawodniczek dotyczy to w takim samym stopniu.

Wierzy pan, że u zawodniczek coś może się realnie poprawić do igrzysk?

- Tak, wierzę nawet bardzo. To są skoki narciarskie i nawet jeden, czy dwa dni potrafią postawić wszystko na głowie.

Najlepiej skacze Kinga Rajda. W zeszły weekend była blisko powtarzalności w skokach, które dawałyby punkty Pucharu Świata, ostatecznie nawet je zdobyła. W jej karierze ogólnie często to wyglądało na zasadzie przeciwieństw w skokach i wynikach niemalże co weekend. W tym sezonie był chyba jednak nadmiar tych złych. Jak przekuć jej możliwości w tę dobrą dyspozycję?

- Wiem, że trudno to dojrzeć, ale u niej mimo wszystko widzę pozytywy. Najtrudniejszy okres ma już za sobą, czyli od grudnia zeszłego roku do sierpnia, kiedy to była w dużym kryzysie. Teraz w końcu ustaliła właściwą pozycję najazdową i potrzeba tylko automatyzmu. Ten początek sezonu był i jest zawsze ciężki jeśli się dobrze nie zacznie. Nie ma możliwości treningu, bo jedyne przygotowane obiekty, to te gdzie są zawody i tylko wtedy są do użytku.

A co z resztą zawodniczek? Jak wytłumaczyć to, że Ania Twardosz schodzi z poziomu "liderki kadry" na MŚ w Oberstdorfie w lutym i marcu do pokonywania pięciu zawodniczek PŚ w tym momencie?

- U Ani tak w połowie lata mieliśmy duży problem ze skokami. Zaczęła popełniać błędy w locie i zgubiła pewność siebie. Teraz jest już lepiej jeśli chodzi o ten błąd, ale pozostałe "klocki" należy poukładać.

Nicole Konderla - latem imponował nam jej rozwój, teraz jest tam, gdzie Ania. Co stało się z jej formą?

- U Nicole próbowaliśmy, w sumie niepotrzebnie poprawić pozycję najazdowa w Lillehammer, ale koncepcja się nie sprawdziła i do tego zamieszała za bardzo. Korekta miała pomóc na dużej skoczni, a zaszkodziła. Już jest skorygowane, ale do utrwalenia potrzebuje kilku treningów.

A jak wygląda sytuacja Kamili Karpiel? Nie było jej z wami w Ramsau, nie jeździ na wszystkie konkursy, jej forma jest jeszcze bardziej chwiejna. Ma pan pomysł na to, jak może się wydostać z tego dołka?

- Kamila trenuje z Marcinem Bachledą (asystentem Łukasza Kruczka - przyp.) w Zakopanem wykorzystując gotowe obiekty. Zobaczymy już niebawem, jak bardzo to pomogło, bo dawka spokojnego treningu już powinna przynieść widoczną zmianę.

Jak wygląda sytuacja wewnątrz zespołu. Wiadomo, że nie może być zbyt pozytywnie, ale wkrada się zła atmosfera?

- To zależy od dnia. Wiadomo, że w pierwszym momencie po nieudanym starcie jest przybicie, ale później pojawia się mobilizacja do działania.

Pojawiają się momenty zupełnego zwątpienia? Co zawodniczki powiedziały Panu po wczorajszych kwalifikacjach, gdy żadna z nich nie weszła do konkursu?

- Wczoraj omówiliśmy sytuację i ustaliliśmy wstępny plan działania na nadchodzące dni.

Powiem panu wprost: Wiele osób oskarża pana za wyniki i to, jak w tym momencie wygląda sytuacja. Jak pan na to zareaguje, jak im odpowie?

- No oczywiście, że jestem odpowiedzialny, zawsze tak jest. Nawet jeśli błędy, czy powody braku wyniku leżą poza działaniami trenera głównego, to on ponosi pełną odpowiedzialność.

A pan miał moment, kiedy pomyślał, że w jakimś stopniu popełnił pan błąd, który doprowadził do takiej sytuacji?

- Miałem, ale czasu nie cofnę o kilka lat. I uprzedzę pytanie: nie chodzi o decyzję, żeby pracować z tą grupą.

A o co? Rozwinie to pan?

- Nie. Tego już nie zmienię i nie ma co patrzeć wstecz. 

W takim razie zapytam: co dalej? Następne konkursy PŚ to Ljubno i Turniej Noworoczny. Jedziecie tam, czy odpuszczacie i ten okołoświąteczny okres w całości spędzacie w Polsce na dłuższych treningach?

- Na tę chwilę jedziemy normalnie, może innym składem, ale będziemy startować. To mogą być ostatnie zawody przed dłuższą przerwą.

Więcej o: