Zimę 2001/2002 Adam Małysz zaczął od totalnej dominacji. To była kontynuacja popisu naszego skoczka z sezonu 2000/2001, gdy z dnia na dzień stał się najlepszy na świecie, a w kraju wybuchła małyszomania.
Do Engelbergu Małysz przyleciał jako zdecydowany faworyt. I raz rzeczywiście wygrał. Ale dopiero dzień po tym, jak został oszukany i jak w nerwach polska ekipa składała protest.
15 grudnia 2001 roku na Gross-Titlis-Schanze lider Pucharu Świata był najlepszy, a nie zmieścił się na podium. Jak to się stało?
Już wcześniej niemieccy trenerzy twierdzili, że polski dominator dostaje zbyt wysokie oceny od sędziów. A w Engelbergu Reinhard Hess osobiście wywierał presję na jurorach, gdy ci wystawiali noty.
- Stojący na wieży sędziowskiej trener Niemców po moim skoku krzyknął "ohne telemark", czyli "bez telemarku". Mimo że zrobiłem telemark przy lądowaniu, to sędziowie zasugerowali się tym okrzykiem i dostałem bardzo niskie noty za brak tego elementu — tak finałowy skok z tamtych zawodów wspomina Małysz.
W drugiej serii poleciał 135,5 metra o 3 metry dalej niż zwycięzca, czyli Stephan Hocke, o 2 metry dalej niż drugi Sven Hannawald i o 1,5 metra dalej niż trzeci Matti Hautamaeki. W sumie Małysz po takim locie, zamiast awansować z trzeciego miejsca, spadł na czwarte.
Konkurs wygrał Hocke, wówczas 18-latek, który w całej swojej karierze w Pucharze Świata odniósł tylko to jedno zwycięstwo. Układ czołowej trójki można łatwo zrozumieć, patrząc na sumę odległości i minimalne różnice w ocenach od sędziów.
Natomiast bardzo dziwi, że Małysz z 269 metrami znalazł się za tą trójką, bo od sędziów dostał zaledwie 106,5 pkt. Podkreślmy, że wtedy nie istniał jeszcze system rekompensat za wiatr. Na notę składały się tylko punkty za odległość i noty od sędziów.
Największe straty nasz skoczek faktycznie poniósł w drugim skoku. Wtedy od sędziów zebrał tylko 51 pkt (trzy noty 17-punktowe). Czy powinni być aż tak surowi?
"Ładny stylowo skok, zakończony lądowaniem z klasycznym telemarkiem" - oceniał Stanisław Snopek. Po chwili komentator dziwił się, widząc sędziowskie noty.
Oczywiście Małysz nie lądował idealnie. Ale ewidentnie zrobił telemark. Nie był może piękny, na pewno po nim pojawiły się też problemy na odjeździe. Ale wystarczyło, żeby sędziowie dali po 17,5, a nie po 17 punktów i Małysz wygrałby ten konkurs. Hocke wyprzedził go przecież tylko o 1,5 pkt. Drugi Hannawald o 0,2 pkt, a trzeci Hautamaeki o 0,1 pkt.
- Byłem zdziwiony, bo jeśli chodzi o odległość, moje skoki były najdalsze — mówił Małysz. Jego finałowy skok z pewnością powinien być oceniony wyżej. Ale to samo można powiedzieć o skoku z pierwszej serii.
Warto zobaczyć skok Martina Schmitta — po lądowaniu na 125,5 m Niemiec dostał od sędziów dwie noty 18,5 i jedną 19. Bardzo wysoko jak na kogoś z dopiero 15. odległością serii. Natomiast Małysz został oceniony o pół punktu niżej niż przeciętny tego dnia Schmitt, mimo że Małysz telemarkiem lądował na 133,5 m — zaledwie pół metra od rekordu skoczni.
- Protestowaliśmy wtedy bezpośrednio po zawodach. Ale można sobie poprotestować, a decyzje są nieodwołalne — wspomina Apoloniusz Tajner, wówczas trener Małysza, a dziś prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
Jednak Tajner mniej uwagi poświęca sędziom czy niemieckim trenerom naciskającym na sędziów, a więcej Walterowi Hoferowi.
- Adam wygrałby w Pucharze Świata więcej niż 39 konkursów, gdyby Walter Hofer prowadził trochę inną politykę — twierdzi były trener. - W Engelbergu straciliśmy ewidentne zwycięstwo, bo za wysoko ustawiono rozbiegi. Adam był na to za mocny. Skracał skoki i tracił przez to na notach — tłumaczy prezes.
- Ludzie rządzący Pucharem Świata mało się tym przejmowali. Myśmy odczuwali, że nagle pojawił się zawodnik, który zaczął psuć interes. Przecież w tamtym sezonie w skoki weszła telewizja RTL. Z ogromnymi pieniędzmi. Było pragnienie, żeby dalej rządził Martin Schmitt — dodaje Tajner.
Ale dalej rządził Małysz. Już dzień później w Engelbergu nie dał nikomu szans — wygrał z przewagą 6 punktów nad Simonem Ammannem, a pierwszy skoczek spoza podium — Alan Alborn z USA — stracił do naszego mistrza aż ponad 20 punktów.
I choć w kolejnych tygodniach oglądaliśmy wystrzał formy Svena Hannawalda (wygrał Turniej Czterech Skoczni, zwyciężając na wszystkich obiektach), a następnie Simona Ammanna (zdobył dwa złote medale igrzysk olimpijskich w Salt Lake City), to cały sezon należał do Małysza. I jeszcze następny, bo zimą 2002/2003 Polak zdobył trzecią Kryształową Kulę z rzędu, czego nie dokonał nikt inny w historii skoków.
Engelberg będzie kolejną stacją PŚ w skokach w bieżącym sezonie. Od piątku do niedzieli na Gross-Titlis-Schanze wystartuje siedmiu Polaków — Kamil Stoch, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Andrzej Stękała, Jakub Wolny, Klemens Murańka i Paweł Wąsek. Kwalifikacje w piątek o godz. 17, a konkursy w sobotę i niedzielę o 16.
Gros-Titlis to wyjątkowa skocznia dla Polaków. W historii Pucharu Świata wywalczyliśmy na niej aż 20 miejsc na podium. Takiego wyniku nie osiągnęliśmy na żadnym innym obiekcie na świecie. W tej statystyce gorsza jest nawet zakopiańska Wielka Krokiew, na której nasi skoczkowie cieszyli się z 18 podiów.