Po sobotniej, loteryjnej drużynówce, w której reprezentacja Polski zajęła niezłe czwarte miejsce, wszyscy liczyli na to, że polskim skoczkom uda się także przełamać w zawodach indywidualnych. Tym bardziej, że skakali oni przecież na dobrze sobie znanej skoczni w Wiśle-Malince.
Nadzieje te szybko zostały zweryfikowane w konkursie. Tylko czterech z jedenastu zakwalifikowanych do zawodów Biało-Czerwonych było w stanie w ogóle nawiązać walkę o awans do II serii. Trzem to się udało. Najlepszym z nich był Kamil Stoch, który dzięki niezłemu skokowi na 117 metrów w trudnych warunkach zajmował po pierwszej serii 9. miejsce.
Pod koniec trzeciej dziesiątki uplasowali się z kolei Piotr Żyła (25. miejsce, 115 m.) i Aleksander Zniszczoł (27. miejsce, 116,5 m.). Tuż za nią za to znalazł się Dawid Kubacki, który po skoku na 113 metrów zakończył zawody na 32. pozycji.
O pozostałych Polakach trudno powiedzieć cokolwiek pozytywnego. Paweł Wąsek był 40. (107 m.), Tomasz Pilch 41. (106,5 m.), Stefan Hula 43. (104 m.), Jakub Wolny 45. (104,5 m.), Jan Habdas 46. (100 m.), Klemens Murańka 47. (101,5 m.), a Andrzej Stękała 49. (100,5 m.). Dwóch ostatnich Biało-Czerwonych przedzielił Halvor Egner Granerud, który zaliczył kolejną katastrofalną próbę w tym sezonie (102,5 metra).
Najlepszy po pierwszej serii był Austriak Jan Hoerl, który prowadził po skoku na ledwie 121 metrów. Tuż za nim plasowali się Stefan Kraft, Marius Lindvik, Cene Prevc i Markus Eisenbichler, a różnica między całą pierwszą piątką wynosiła ledwie 2,8 punktu.
Druga seria rozpoczęła się od kolejnych przeciętnych skoków Zniszczoła i Żyły. Obaj zakończyli zawody w połowie trzeciej dziesiątki. Żyła (116 m.) był 25., a Zniszczoł (115,5 m.) 26. Na wyniki w drugiej serii mocno też wpłynęło bezsensowne zachowanie sędziów, którzy wprawdzie przed finałową rywalizacją podnieśli belkę do pozycji 12. (wcześniej była na 10. stopniu), ale po kilku lepszych skokach Lovro Kosa, Roberta Johanssona oraz Killiana Peiera (przy chwilowym wietrze pod narty) znów ją obniżyli. Problem w tym, że odwracający się wiatr błyskawicznie wrócił do stanu z początku serii, w związku z czym kolejni skoczkowie okazali się poszkodowani.
Absurdalne decyzje ws. belki startowej przyniosły też spadek Kamila Stocha, który w dodatku trafił na bardzo trudne warunki i po skoku na 116,5 metra ostatecznie zakończył zawody na jedenastej pozycji. Po swojej próbie trzykrotny mistrz olimpijski mógł tylko rozłożyć ręce.
Na szczęście, fatalne zachowanie jury nie wpłynęło na walkę o zwycięstwo w całym konkursie, a w nim zwyciężył Jan Hoerl, który w drugiej serii skoczył fantastycznie. Osiągnął 128 metrów (ale z 10., nie 12. belki) i wyprzedził o ponad sześć punktów Norwega Mariusa Lindvika i o ponad osiem swojego rodaka Stefana Krafta.
Prowadzenie w Pucharze Świata utrzymał czwarty w Wiśle Niemiec Karl Geiger. Kolejne zawody Pucharu Świata odbędą się za tydzień w niemieckim Klingenthal, gdzie zaplanowano dwa konkursy indywidualne.