O Janie Szturcu Apoloniusz Tajner zwykł mówić, że pojechałby do Sopotu i przywiózł stamtąd do Zakopanego pół przyszłej kadry skoczków, wynalazł niezwykłe talenty. - Takich ludzi w Polsce bardzo brakuje - twierdzi prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
Kiedyś sam był skoczkiem i kombinatorem norweskim. Pojechał nawet na mistrzostwa świata juniorów, gdzie jak tłumaczy, startował z kolegą, z którym dzielił jeden kombinezon. - On tylko skakał, ja brałem udział w zawodach kombinacji. Takie były czasy, że inni mieli nowoczesny sprzęt, a my musieliśmy sobie radzić - wspomina Jan Szturc.
Gdy pytamy go o jeden skok, który zapamięta na całe życie, przypomina sobie taki ze skoczni w Wiśle-Centrum, gdzie rozmawiamy. - Wymieniano na niej szczeble z rozbiegu przy zabezpieczaniu, żeby z mat na zeskoku nie spadał śnieg. Gdy je wyrywano, na najeździe został gwóźdź. Akurat mnie przydarzyło się, że na niego trafiłem, oddając swój skok. Był przed samym progiem. Zaliczyłem nieprzyjemny upadek, który szczęśliwie skończył się tylko złamaniem ręki w nadgarstku - wspomina Szturc i dziś już tylko się z tego śmieje.
Trenerskie sukcesy Szturca robią wielkie wrażenie. Był w końcu pierwszym trenerem, a więc i częścią rozwoju Adama Małysza, jednego z najwybitniejszych skoczków w historii dyscypliny. Pomagał mu także, kiedy zawodnik miał problemy i chciał wrócić do spokojnych treningów u boku wujka, ale i trenera, któremu najbardziej ufał. - Adam chciał trenować, ja też, bo wiedziałem, że mogę pomóc. I przyjeżdżał bez wiedzy trenera Heinza Kuttina. Tak żeśmy to po cichu robili - zdradza Szturc, którego czekała później rozmowa z austriackim szkoleniowcem. Na początku niemiła, ale ostatecznie sytuacja i tak działała na korzyść każdej ze stron.
Później Szturc rozwinął talent połowy zawodników, którzy dzisiaj stanowią o sile polskiej kadry. W marcu mógł cieszyć się złotym medalem mistrzostw świata Piotra Żyły. - To wyjątkowe uczucie, samoczynnie wyzwala się radość, gdy widzi się zawodnika, z którym trenowałem od jego pierwszych skoków, na podium najważniejszej imprezy. Gdzieś tam łezkę się uroniło. To trzeba przeżyć, a przeżywają to tylko ci trenerzy, którzy tych skoczków wprowadzali do kadr, i dalej tam, gdzie są teraz - mówił nam wówczas szkoleniowiec.
Szturc wciąż pracuje z młodzieżą w Wiśle. Trudno umówić się z nim choćby na chwilę rozmowy. Zawsze odpowiada, że ma trening. - To już ponad 40 lat i pojawia się czwarte pokolenie skoczków. Ta praca z młodzieżą to takie moje serduszko - opisuje Szturc. To, jak pracuje z zawodnikami możecie sprawdzić, oglądając materiał Sport.pl z treningu na skoczniach w Wiśle-Centrum.