Dyrektor Pucharu Świata przeprasza Polaków po skandalu. "To mój największy błąd"

Jakub Balcerski
- Chcę mieć inny styl niż Walter Hofer, nie chcę być jego kopią - mówi Sport.pl Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata. Przyznaje się też do największego błędu z zeszłego sezonu, zarysowuje przyszłość skoków narciarskich i wraz z bratem opowiada o tym, jak sam był skoczkiem, a także jak doszedł do objęcia najważniejszego stanowiska w całej dyscyplinie.

To dla niego pandemiczny sezon 2020/2021 był prawdopodobnie największym wyzwaniem. Sandro Pertile zastąpił Waltera Hofera w roli dyrektora Pucharu Świata i na starcie dowiedział się, że czeka go kontrolowanie sezonu naznaczonego przez pandemię koronawirusa. Nie miał nawet czasu pomyśleć, czy za wejściem w buty legendy środowiska skoków, którą stał się Austriak, stoi dodatkowa presja. Wytworzyły ją inne okoliczności, w jakich zaczynał pracę. 

Zobacz wideo Co się dzieje z polskimi skoczkami? "Jest bardzo dużo powodów do niepokoju"

To dla niego pandemiczny sezon w skokach był najtrudniejszy. Tak zaczynał pracę nowy dyrektor PŚ

- Nie byłem nowy w tym systemie, bo działam w federacji i przy zawodach od dwudziestu lat. Jestem szczęściarzem, bo poznałem wiele ról: od tych najniższych w komitetach organizacyjnych, przez zarządzanie nimi, aż do delegata technicznego i teraz szefa całego cyklu . Doświadczenie, które zebrałem w ten sposób, bardzo mi pomaga - twierdzi Pertile w rozmowie dla Sport.pl.

- Uważam, że w pewien sposób sobie poradziliśmy - dodaje w sprawie pandemicznego sezonu. - Trzeba było odwołać wiele konkursów na wszystkich poziomach, ale większość i tak się odbyła. To zadowalające. Myślę o całym tym doświadczeniu pozytywnie, choć nie brakowało trudnych doświadczeń, momentów, gdzie nie wszystko szło po naszej myśli - opisuje Pertile. 

Pertile przeprasza Polaków za Oberstdorf: Byłem najmniej doinformowany

Pytamy zatem o najgorszą chwilę, a Pertile nas nie zaskakuje. - Upadek Daniela Andre Tandego w Planicy był przerażającą chwilą. Przez wiele minut była ogromna presja, żeby podać jakieś informacje, a z naszej strony oczekiwanie na to, czy wszystko jest w porządku. To był najtrudniejszy moment całego mojego życia związany ze sportem. W momencie samego upadku byłem blisko pokoju kontroli sprzętu i zobaczyłem tylko tę ostatnią fazę, zawodnika, który spadał po zeskoku. Potem od razu musiałem zaangażować się w całą akcję pomocy zawodnikowi, a następnie pilnowania jego sytuacji. Pierwszy moment był jednak dramatyczny, nie wiedziałem, co z tego wyniknie. Miałem sporo myśli. Na szczęście Daniel wrócił już do zdrowia i skacze. Nie rozmawiałem z nim zbyt wiele, gdy się rehabilitował, po prostu zbierałem informacje z norweskiej kadry - tłumaczy.

Dokłada jednak jeszcze jedno zdarzenie. - Sytuacja z zeszłego roku z Oberstdorfu była trudna nie tylko dla Polaków - wskazuje Włoch. Mówi o "fałszywie pozytywnym" teście na koronawirusa Klemensa Murańki, przez który udział w Turnieju Czterech Skoczni mogła stracić cała polska kadra. Skończyło się dobrze: wykluczeniem zakażenia i dopuszczeniem skoczków do konkursów, ale cała sprawa zdążyła uaktywnić nawet polskich polityków. - Mieliśmy w głowie tylko jedno słowo: bezpieczeństwo. Nie chcieliśmy, żeby wirus przedostał się do środowiska skoczków, a czuliśmy, że jest blisko takiego scenariusza. Taki przekaz szedł w naszą stronę od organizatorów, takich głosów było najwięcej. Na drugim biegunie była polska kadra, która starała się udowodnić, że test był "słabo pozytywny" i zawodnik, jak i reszta drużyny powinni skakać. Teraz wiem, że to, jak zarządzaliśmy tą sprawą, było naszym jako federacji i moim jako dyrektora Pucharu Świata największym błędem - opisuje.

- Powinienem przeprosić tu Polaków, całe środowisko, za to, co się stało. Z kadrą już sobie to wtedy wyjaśniliśmy, ale do takiego scenariusza jak wtedy w ogóle nie powinno dojść. Powinniśmy słuchać się bardziej tego, co mają do powiedzenia sztaby i osoby będące najbliżej zawodników. Wtedy sami stworzyliśmy dystans, pewną barierę. Po wszystkim nie mogłem uwierzyć w to, jak małej liczby elementów tej sprawy byłem świadomy. Byłem najmniej doinformowany, na szarym końcu. To mnie wręcz frustrowało i wiem, jaki mógł być odbiór całej sytuacji. Nie chcę już nigdy doprowadzić do czegoś podobnego. Nie wiem, co przyniesie przyszłość i jak będą wyglądały ewentualne kolejne przypadki zakażeń i wątpliwości co do nich. To była jednak surowa lekcja i rozumiałem, jak bardzo współpraca z reprezentacjami w wielu sprawach jest kluczowa - dodaje działacz.

"Było sporo upadków. Skakaliśmy w butach dwa razy większych od naszych stóp"

Wielu postrzegało Pertile jako niedoświadczoną, zupełnie nieznającą skoków osobę. Tymczasem Włoch sam skakał na nartach. - Nie odnosiłem jednak sukcesów - śmieje się Pertile. - W mojej nowej roli to chyba jednak zaleta, wiem, co czują zawodnicy. Pamiętam, jak zaczynałem, byłem bardzo młody, na początku przy konkursach było sporo emocji. A pierwszy skok? Uleciałem chyba z pięć metrów. Nawet jeśli nie szło mi dobrze, to się nie zrażałem. Gdy zaczynasz przygodę z jakimś sportem i naprawdę go uwielbiasz, to towarzyszy ci to uczucie, przez które nie możesz przestać o nim myśleć. To dlatego cały czas byłem zadowolony, gdy szedłem na skocznię. Lot to unikalne doznanie, to coś tylko dla naszego sportu i dzięki temu czułem się kimś wyjątkowym z powodu uprawiania skoków - opisuje.

Skakał głównie ze względu na rodzinne tradycje. Skoczkami był jego ojciec Piero oraz jego dwaj młodsi bracia, w tym Ivo, który startował w Pucharze Świata czy na MŚ. - Brat był młodszy ode mnie i pomiędzy nami zawsze było sporo rywalizacji, walczyliśmy ze sobą, w czym tylko się dało. Był lepszym skoczkiem, to jasne. Pokonałem go chyba tylko dwa razy. Wciąż dzielimy się opiniami, dyskutujemy o skokach, choć obaj mamy już zupełnie inne role - mówi Sandro o Ivo Pertile. - Sandro był ode mnie półtora roku starszy, to jasne, że chciałem być lepszym z braci. On był zawsze tym bardziej odpowiedzialnym, ja tym niezdyscyplinowanym. Grał małego ojca. Kiedyś obudziliśmy się o czwartej rano tylko po to, żeby razem przynieść coś potrzebnego przy jednym z konkursów na skoczni - dodaje Ivo. 

Brat Sandro obecnie jest trenerem skoków narciarskich we włoskiej kadrze kombinatorów norweskich. - Wszystko zaczęło się od zwykłej nauki jazdy na nartach z naszym ojcem. Jeździliśmy blisko trasy narciarstwa alpejskiego w Predazzo, niedaleko od skoczni. Wtedy nie mówił nam jeszcze nic o tym, że sam skakał, nie chciał wywierać na nas dodatkowej presji. Kiedyś po prostu spytaliśmy: "Możemy skoczyć?". Widać po nim było, że jest bardzo szczęśliwy, ale nadal nie pchał nas na skocznię. Sami tego chcieliśmy - opowiada nam Ivo Pertile. - Baliśmy się, że powie nam: "To zbyt niebezpieczne, czy wy oszaleliście?". Ale wiedział, ile radości to sprawi i jemu i nam. Dopiero po pierwszych skokach opowiedział nam o własnych doświadczeniach. A jakie mieliśmy początki? Cóż, było sporo upadków. Nie mieliśmy jeszcze tak dobrych butów, jakie produkuje się teraz, więc nie mieli też mniejszych rozmiarów. Skakaliśmy w parach dwa razy większych od naszych stóp, więc bardzo trudno było ustać takie skoki. Pamiętam, że wracaliśmy do domu z kompletnie przemokniętym kombinezonem na plecach, bo po lądowaniu wywracaliśmy się do tyłu i już tylko zjeżdżaliśmy po śniegu. Na szczęście nic sobie nie zrobiliśmy - wspomina.

"Nie miałem już czasu, żeby myśleć: A co by w tej sytuacji zrobił Walter?"

- Nasz ojciec był szefem mistrzostw świata w Predazzo w 1991 roku. Dwanaście lat później to ja wszedłem w jego buty i pełniłem tę samą funkcję. Byłem bardzo dumny, że robiłem to, co on. Tak zaczynałem, od zajmowania się organizacją sportowych i marketingowych wydarzeń w Val Di Fiemme - przytacza Sandro Pertile. Jak pamięta zatem dwa złote medale Adama Małysza? - Świetnie, nie mogłem uwierzyć w to, jaką legendą się staje. Wciąż pamiętam też pierwszy raz, gdy wybrałem się do Polski i Zakopanego. 2004 rok, przygotowywaliśmy się do igrzysk w Turynie, które odbyły się dwa lata później. Wciąż pamiętam tę atmosferę na trybunach. Kiedy skakał Adam, zrozumiałem, jak wielkim jest sportowcem, jak dużą część historii skoków stworzył w zasadzie sam - ocenia. - W 2003 roku byłem asystentem przy oficjalnym przekazie z konkursów MŚ. Nie pamiętam zbyt wiele, bo siedziałem tylko w kabinie i próbowałem pomóc zarządzającym transmisją. Wiem tylko, że w Polsce było wtedy święto - śmieje się Ivo Pertile. - Sandro był wtedy bardziej spięty i pod presją. W końcu zarządzał konkursami, to był jego wielki cel i wyczekiwał zawodów. Po raz pierwszy "grał szefa" na skoczni i to był dla niego ważny moment. Ale sprawił się najlepiej, jak mógł - ocenia. 

Kilka lat później Sandro Pertile musiał czuć na sobie jeszcze większą presję niż przy symbolicznej zmianie warty z tatą. - Oczywiście, że zastąpienie takiej legendy skoków, jaką stał się Walter Hofer, nie było dla mnie łatwe. Dla mnie kluczowe było to, jak współpracowaliśmy w jego ostatnim roku pracy. Wtedy poznawałem sekrety roli dyrektora cyklu Pucharu Świata i zdawałem sobie sprawę z kolejnych aspektów. Poznałem osoby, z którymi później współpracowałem. Pandemia zmieniła jednak wszystko. Nie miałem już czasu, żeby myśleć: "A co by w tej sytuacji zrobił Walter?". Doświadczył tylko początku sytuacji z koronawirusem, ja musiałem układać wszystko od nowa. Skupiałem się przede wszystkim na tym, żeby rozsądnie zarządzać zawodami. To i utrzymanie bezpieczeństwa na jak najwyższym poziomie było najważniejsze. Mój drugi sezon wciąż będzie wyjątkowy, ale może wreszcie zacznę częściej myśleć o tym, jak chciałbym zarządzać tym sportem i takich zwyklejszych obowiązkach, czy właśnie tym, czego uczył mnie Walter - opisuje Pertile.

- Walter był ze mną naprawdę szczery - dodaje. - Powiedział mi rzeczy, których nigdy nie zdradzę publicznie. Do tego zawsze zapewniał, że jeśli będę czegoś potrzebował, to mam dzwonić. Przez ostatnie dwadzieścia lat przecinaliśmy się w różnych sytuacjach na skoczni, ale zawsze on wspierał mnie i ja też starałem się mu pomóc. Także przy rozpatrywaniu jego możliwych następców. Czułem się, jakbym w pewnym stopniu był jego synem. Wciąż rozmawiamy, chociaż raz w miesiącu - zdradza Włoch.

- Chcę mieć inny styl niż Walter, nie chcę być jego kopią. On był wielkim liderem tego sportu i w tym sensie chciałbym mieć ten sam wpływ na ludzi. To byłoby bardzo pomocne. Ale skoki idą w tę stronę, gdzie poza szefami, ogromnie ważna jest współpraca pomiędzy różnymi grupami. Staram się przekonywać wszystkich do wspólnej pracy. Świat się zmienia i musimy się do tego dostosowywać - przyznaje Pertile.

"Skoki mogą pójść w stronę rewolucji albo ewolucji. Wkrótce w jeden sezon zmieni się więcej niż przez ostatnie dziesięć"

Jaką misję będzie teraz realizował Pertile? Skoro wreszcie ma czas choćby nieco "porządzić", to jakie wprowadzi zmiany? - Silniejsze skoki narciarskie to według mnie te z wieloma nowymi krajami na mapie Pucharu Świata. I wśród zawodników, i wśród organizatorów konkursów. Chcemy się rozwinąć w światowym ujęciu. Sporym rynkiem, który na razie wykorzystujemy w niewielkim stopniu, są Stany Zjednoczone. To jeden z celów na najbliższe lata i miesiące: rozwinąć się tam, umocnić w centralnej Europie, gdzie mamy największe tradycje i coraz bardziej się otwierać - zapewnia. 

- Według naszych analiz z ostatnich 10-15 lat co roku jakość sędziowania jest coraz wyższa. Zdarzają się błędy, widzimy je, ale w ogólnym ujęciu to jednak mniejszość. Takie przypadki kreują historie. Potrzeba nam ich, nie przeczę. Tak samo jak nieco narzekania i krytyki. Ale to nie zmienia naszego nastawienia: na razie chcemy pozostać przy tym, co jest i doprowadzić to do możliwie najwyższego poziomu. Musimy też ich poszanować: to osoby, które często poza pracą podczas konkursów są aktywne w swoich lokalnych federacjach i klubach. Tam mogą prowadzić trening, zajmować się młodymi zawodnikami, czy pomagać przy zawodach. Poświęcają sporo swojego wolnego czasu dla naszego sportu. I z tego, co wiem, to jak pracują aktualnie, ten system, im odpowiada. Chcemy go wzmacniać i im pomagać, a nagłe zmiany w ich sposobie pracy, czy nawet szczegółach, na razie tutaj nie pomogą - twierdzi Pertile.

Według Włocha rozwój jakiejkolwiek gałęzi skoków zawsze może pójść w dwie strony. - Rewolucji albo ewolucji. My chcemy tej drugiej. Musimy zrozumieć, że w pod kątem ludzi zaangażowanych w ten sport, skoki nie są masową dyscypliną. To wciąż swego rodzaju nisza, jeśli spojrzymy na nie globalnie. Unowocześnianie i rozwój są ważne, ale trzeba z tym wszystkim uważać. Z perspektywy telewizora to wygląda inaczej. Ten obrazek pokazuje zupełnie inne oblicze skoków i w nim ewidentnie jesteśmy masowym sportem z wielkim potencjałem. W zeszłym roku pojawiło się wiele pomysłów, jak go wykorzystać. Widzowie mogli doświadczyć choćby "FIS Radio". Wpadliśmy na to w Wiśle i uznaliśmy, że ujawnienie nieco tego, jak wygląda komunikacja pomiędzy nami w trakcie konkursu może być ciekawe. Nie było to nic wielkiego, ale wypadło nieźle. Takich elementów jest o wiele więcej, chcemy je jak najbardziej dopracować. Myślę, że wkrótce w jeden sezon zmieni się więcej w kwestii przekazu ze skoków, niż przez ostatnią dekadę - zapowiada Pertile. 

Marzenie Pertile to domowe igrzyska. "To będzie dziwne mieć takie wydarzenie obok swojego domu"

Sam ma jedno marzenie do zrealizowania. - Byłem menedżerem ds. sportu w Turynie w 2006 roku, delegatem technicznym w Vancouver cztery lata później i jednym z dyrektorów zawodów w Pjongczangu w 2018 roku. Wiem, jak wyglądają igrzyska, czuję ich duszę i emocje, które z nimi przychodzą. Ostatnio myślałem sobie, że do kolekcji brakuje mi tylko igrzysk w roli dyrektora całych skoków i to przyjdzie wraz z igrzyskami w Pekinie. Ale mam nadzieję, że w tej roli to nie będzie moje jedyne takie doświadczenie. W 2026 roku igrzyska wręcz przybędą do mnie, bo odbędą się w moim rodzinnym Predazzo. To będzie trochę dziwne mieć tak wielkie wydarzenie obok swojego domu, ale też spełnienie marzeń - mówi Sandro Pertile.

- Miejsce, w którym się znalazł jest dla niego wręcz idealne. Jest świetny w wymyślaniu nowych rzeczy, kreowaniu i zarządzaniu. Cieszę się, że tak to się poukładało i jestem z niego dumny - zapewnia jego brat, Ivo. - Opłaciła się jego cierpliwość. Oglądanie konkursów w autriackiej i niemieckiej telewizji, potem nieudana kariera skoczka, praca w banku, powrót do środowiska skoków i wreszcie dojście w nim na sam szczyt w nowej roli. Wiem, jak zareaguje na domowe igrzyska, tu w Predazzo. To będzie jego własna bajka. I życzę mu, żeby czuł się w niej jak najlepiej - dodaje. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA