Austriak i Niemka zatrzymali Małysza w górach. "Pan był bardzo niezadowolony"

Jakub Balcerski
Adam Małysz był już skoczkiem i rajdowcem. Z nartami się jednak nie rozstał i nie chodzi tylko o pomoc polskim zawodnikom w trakcie sezonu Pucharu Świata. Sam uprawia zupełnie nowy sport. - Któregoś razu powiedziałem: trzeba by się zacząć coś ruszać. Brakowało mi aktywności - mówi Sport.pl i tłumaczy, jak zaraził się skitouringiem.

3 grudnia 2021 roku Adam Małysz kończy 44 lata. Wybitny polski skoczek pojawi się na obiekcie swojego imienia w Wiśle-Malince i będzie pomagał przy treningach oraz kwalifikacjach przed trzecimi zawodami sezonu olimpijskiego Pucharu Świata. Tym zajmuje się na co dzień, ale niewiele osób wie, że po skokach i rajdach Małysz niedawno odkrył w sobie pasję do zupełnie nowego sportu

Zobacz wideo Polscy skoczkowie się przełamią? "Nie powiem nagle: siedmiu w dziesiątce"

Nowy sport Adama Małysza. "Szybko złapał bakcyla"

Chodzi o skitouring, czyli połączenie turystyki i jazdy na nartach. - Zaraził mnie tym nasz serwismen, Kamil Skrobot, który uprawia ten sport już od paru lat. Któregoś razu powiedziałem: "Trzeba by się zacząć coś ruszać". Brakowało mi aktywności podczas naszych wyjazdów z kadrą skoczków. To był środek pandemii, trasy do jazdy na nartach zjazdowych były pozamykane, więc to stało się tak naprawdę jedynym wyjściem — mówi nam Adam Małysz. 

 

- Szybko złapał bakcyla — dodaje Kamil Skrobot. - Zacząłem chodzić na skitoury znacznie wcześniej i od czasu do czasu ten temat się przewijał przy okazji rozmów na wyjazdach. Zaproponowałem Adamowi, żeby spróbował, bo może mu się to spodobać, jest nadal aktywny fizycznie i dlatego pomyślałem: czemu nie? Od pierwszego wyjścia bardzo mu to pasowało — opisuje serwismen polskiej kadry

Na skitoury z Małyszem chodzi już nawet Michal Doleżal. "Czasem chcemy zrobić coś dla siebie"

A ten pierwszy raz Małysza na skitourach miał miejsce rok temu w fińskiej Ruce niedaleko Kuusamo. - Wychodziliśmy na narty późno po kwalifikacjach, czy zawodach. Około 21. Jest tam kilka stoków narciarskich, które są dość długo oświetlone i bardzo obszerny teren, po którym można chodzić. Zmrok nie jest tam wielkim problemem, bo przez śnieg, który zalega dosłownie wszędzie, cały czas jest całkiem widno. Zwiedziliśmy z Adamem tamtejsze tereny wokół skoczni, a na koniec zjechaliśmy z niewielkiej górki. Cieszyłem się, że mu się podoba i zobaczyliśmy też to miejsce z zupełnie innej perspektywy niż dotychczas — tłumaczy Skrobot. 

 

Dziś wyjść z Małyszem i resztą sztabu już wręcz nie liczą. - Początkowo chodziliśmy we dwójkę, ale już z końcem sezonu dołączył do nas także trener Michał Doleżal, Grzegorz Sobczyk oraz doktor Aleksander Winiarski. Chodzimy, gdy tylko możemy i jest czas, choć priorytetem jest przygotowanie do zawodów i pomoc skoczkom. To odkładamy na bok, ale wiadomo, że czasem chcemy zrobić coś dla siebie w trakcie sezonu — wskazuje Kamil Skrobot. 

"Podjechała do nas ochrona. Pan był bardzo niezadowolony. Dobrze, że coś tam po niemiecku umiem, bo się z nim dogadałem"

Skrobota i Małysza nie omijają też ciekawe historie podczas skitourów. - Byliśmy w Innsbrucku i po zawodach Turnieju Czterech Skoczni uznaliśmy, że około 18-19 pójdziemy gdzieś w góry. Szliśmy na jeden ze szczytów, ale podjechała do nas ochrona na skuterze i mówią, że jest zakaz. Musieliśmy zjechać na dół, bo takie mieli pandemiczne restrykcje, a trasy zamykali około 20. Wtedy ruszają na nie ratraki i jazda jest już niebezpieczna. Gdy byliśmy w połowie drogi, widzieliśmy, że inni też zjeżdżają, więc byliśmy przekonani, że nie robimy nic, co jest zabronione. Ale zjechaliśmy w dół i dotarliśmy do hotelu, więc nie było źle. Choć pan był bardzo niezadowolony. Dobrze, że coś tam po niemiecku umiem, bo dogadałem się z nim i nam odpuścił — przytacza Małysz. 

 

- Wyszliśmy wtedy nawet z czołówkami na głowie i ruszyliśmy stokiem na taką dość wysoką górę. Byliśmy już prawie na szczycie i podjechał do nas pan na skuterze, informując, że musimy zjeżdżać. Był lekki niedosyt, bo do szczytu zabrakło tak niewiele! - śmieje się Skrobot i przytacza inną, podobną sytuację. - Wyszliśmy na skitoury podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie. Będąc już dość wysoko w górach, weszliśmy na jakiś teren chroniony. Podjechała do nas pani i nas o tym poinformowała, ale była dużo milsza, niż ten Austriak w Innsbrucku. Zapytała, skąd jesteśmy, co tu robimy i kiedy dowiedziała się, że jesteśmy na MŚ, to tylko życzyła powodzenia i się pożegnała. Posłusznie poszliśmy do góry inną trasą, na którą już było zezwolenie. Tamtejsze tereny były zresztą jednymi z najpiękniejszych, po których mieliśmy okazję chodzić. Towarzyszyła nam jeszcze rewelacyjna pogoda, a to nigdy nie jest pewne, choć kluczowe dla udanej wyprawy — przytacza Skrobot. 

Skitouring to wolność. "Pewnie nigdy byśmy tego nie doświadczyli"

- Najbardziej w kość dała nam trasa w St. Johann, gdy byliśmy w Bischofshofen. Od jakiegoś czasu jeździłem tam na zjazdówki, więc je znam. Tam przez pierwsze 3-4 kilometry jest ściana, niemalże pionowa, w górę. Nie było łatwo ją pokonać, ale znowu warto ze względu na widoki. Niemalże z każdym wyjściem tak właśnie jest — opisuje Adam Małysz. 

A czym dla obu panów są skitoury? - Chyba najważniejsza jest w tym wolność. Można eksplorować góry, człowiek nie jest uzależniony od wyciągów, kolejek i tłumów. Widoki na długo zapadają w pamięć. Widzimy miejsca, których pewnie nigdy byśmy nie doświadczyli, gdyby nie narciarstwo skitourowe — odpowiada Kamil Skrobot. W Wiśle na skitoury za pewno nie będą mieli z Małyszem czasu, ale zapewne bardzo chcieliby, żeby za dwa tygodnie nie odwołano zawodów w Engelbergu. Pojawia się tam coraz więcej ograniczeń, a szwajcarskie trasy to jeden z pierwszych momentów sezonu, gdy Małysz mógłby wrócić do regularnych wyjść w ramach uprawiania swojej "nowej dyscypliny". 

Więcej o:
Copyright © Agora SA