Skoki narciarskie debiutują w TVN! "Oczywiście, że nas straszyli"

Łukasz Jachimiak
- Tępię - i to siłą fizyczną - fascynację prowadzącego sobą, swoim pytaniem i traktowanie rozmówcy jak scenografii. Jak zaprosiłeś Sebastiana Karpiela-Bułeckę, to posłuchaj, jak on śpiewa - mówi Edward Miszczak. Dyrektor programowy TVN-u w rozmowie ze Sport.pl opowiada, jak jego stacja będzie pokazywać skoki narciarskie.

W piątek w Niżnym Tagile odbyły się treningi i pierwsze w sezonie 2021/2022 kwalifikacje. Najlepszy był Kamil Stoch.

Dziś w TVN-ie, Eurosporcie i na Playerze będziemy oglądali, czy nasz mistrz powalczy o 40. w karierze zwycięstwo w Pucharze Świata. Miszczak liczy na sukcesy polskich skoczków i ma plan na zrewolucjonizowanie sposobu przedstawiania ich widzom.

Zobacz wideo Nowy sezon, nowe nadzieje. "Kubackiego stać na wszystko. To może być jego zima"

Łukasz Jachimiak: Są nerwy przed pierwszym skokiem? TVN i sport to nie jest oczywiste połączenie.

Edward Miszczak: To nie było oczywiste, sport jakoś TVN-owi przechodził bokiem. Nie mogliśmy dostać się do interesujących praw sportowych. Najczęściej lądowały one w naszej komercyjnej konkurencji. Natomiast wraz z pojawieniem się na Wiertniczej grupy Discovery, z jednej strony przywędrowały te prawa, a z drugiej doświadczenie Eurosportu. Pojawiło się myślenie o tym, jak można sport wkomponować w naszą grupę. Dziś chcemy wykorzystać nowe możliwości technologiczne, które w telewizji są szalenie istotne. Ja wywodzę się z radia, gdzie ważny jest mikrofon i człowiek. Natomiast w telewizji jest jeszcze wiele zabawek, które uplastyczniają przekaz. A my chcemy się bawić.

Jak?

- Chcemy zapomnieć o kanałach, o silosach, o tym, że teraz pokazujemy tutaj, a za chwilę łączymy się z jakimś innym kanałem, który jest gdzieś daleko, o tradycyjnej transmisji. Tworzymy nowoczesną strefę kibica skoków, gdzie będzie można rozmawiać ze skoczkami, podzielić się emocjami. Będzie można zapytać: "dlaczego nie skaczecie tak, jak marzyliśmy?". Nasi komentatorzy od lat brylują na rynku dlatego, że robią to, co trzeba. Ich komentarz wymaga ciszy i spokoju. Nie eksperymentów, nie wymian ludzi. Ja już się pogubiłem, kto co dzisiaj transmituje.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

U nas są Marek Rudziński i Igor Błachut, którzy wprowadzili rewelacyjny klimat merytorycznego komentowania. I od tego również jest Eurosport. Od tłumaczenia, jak skoczkowie się układają w locie, jak ważne są wszystkie współczynniki itd. Wszyscy „chorzy na skoki" będą mieli co oglądać w Eurosporcie. A emocje, towarzysząca konkursom zabawa, będą w dużym kanale, w TVN-ie. Natomiast Player pozwoli oderwać się od czasu. Nie mam wolnej chwili o 15.45, gdy skoki idą na żywo, to nie poznaję wyników, tylko włączam Playera, gdy już mogę, biorę piwko i spokojnie patrzę.

Ale sport ogląda się raczej na żywo, to nie seriale, tu trudniej powiedzieć: "nie spojleruj".

- Żyję mediami, a w szczególności telewizją. Non stop coś oglądam, czegoś szukam, jestem zawodowym pływakiem gdy chodzi o grupy medialne, kanały, platformy. A mimo to czasem mam poczucie, że czegoś nie doświadczyłem, gdy nie zdążyłem sam tego obejrzeć. Chcemy wyjść z kontentem do widza. Dać mu go w dowolnym dla niego momencie i w takiej formie, jaką lubi. Wiemy, że nie ogląda nas 100 procent polskiej widowni. Stoimy przed wyzwaniem zmiany modelu konsumpcji takiego eventu, jakim są skoki.

Jak chcecie zmieniać?

- Zawsze bardzo zazdrościłem naszej konkurencji, gdy podczas zawodów odbywało się czekanie. Czekanie na wiatr, a właściwie na to, kiedy wiatr się uspokoi. Bo same skoki były niżej oglądane niż to czekanie. Wyglądało to tak: "zawołaj mnie, jak już będą skakali, a ja zjem w tym czasie obiad". Ale my nie chcemy tylko czekać. Pod skocznią wiele się dzieje. Można mieć prawa do relacjonowania tych wydarzeń, ale też kiepskiego dziennikarza i jeśli do tego zawodnicy go nie lubią, to może sobie stać z mikrofonem i nic nie zdziałać. Pamiętam takie czasy, gdy niektóre stacje radiowe nie mogły pozyskać praw, ale zawodnicy kochali dziennikarza i te prawa nie miały żadnego znaczenia! Ci, co je mieli, mówili: "ja tu mam prawa!". Tak, ale masz kiepskiego dziennikarza! To jest strasznie ważne, żeby mieć dobrych ludzi w ekipie.

Udało nam się zbudować fajny team. Z jednej strony mamy komentatorską stabilizację z Eurosportu, z drugiej są Sebastian Szczęsny i Damian Michałowski. Obaj wywodzą się z radia, mają gadane, a kontrolowana radiowa nawijka dobrze sprawdza się w telewizorze. Przygotowaliśmy też nowoczesne, wirtualne studio. Będą do niego teleportowani skoczkowie tak, jak już teleportowani są tenisiści. Oczywiście zawodnicy muszą to polubić. Jak nie, to koniem ich nie zaciągniesz. Ale będziemy próbowali. Oni mieli ułożony świat, a teraz ten świat im się zmienia.

Rozmawiając z prezesem Apoloniuszem Tajnerem, powiedziałem mu tak: "proszę zobaczyć, jak głośno zrobiło się o skokach. Trochę jest teraz jak z przyjęciem u cioci - znamy doskonale uczestników przyjęcia, ale nagle pojawiła się nowa narzeczona Franka, wszyscy na nią zerkają i są na niej skupieni. Skoki w Polsce nagle stały się dla jednych niespodzianką, dla innych drobnym problemem. Nie chcę denerwować widzów, dla których TVN nie jest stacją pierwszego wyboru.

Dlatego biegałem za Szczęsnym. I ten gość, który 22 lata żywi się skokami, poszedł za tą dyscypliną. Zachowujemy się kulturalnie wobec tej grupy i mówimy: "nie musisz nas oglądać, ale zobacz u nas skoki". Nikogo nie będziemy do siebie przywiązywać. Mówienie "przychodź do nas, bo to my mamy prawa" byłoby najgorszą strategią z możliwych. Precz z taką medialną arogancją! Chcemy zabiegać o widza.

Trudno było wyciągnąć Sebastiana Szczęsnego z TVP?

- Ja jestem znanym na rynku handlowcem, ale nie zawsze wygrywam. Tutaj była dobra argumentacja. Pomógł też wybór Damiana Michałowskego na partnera. Obydwaj znają się i cenią. Pracowali przy wielu wydarzeniach, reprezentowali RMF FM oraz Radio Zet, czyli konkurencyjne stacje, i wzajemnie użyczali sobie dźwięków, jeden drugiego wspierał.

Nie boicie się, że wchodzicie mocno w skoki w momencie, w którym być może z racji wieku liderów polskiej kadry coś się będzie kończyło?

- Oczywiście, że nas straszyli. Mówili, że będzie jak z Formułą 1, która miała być u nas, ale poszła do konkurencji. Była oglądana, gdy mieliśmy Polaka. A później motywacja do oglądania się zmieniła. Widowisko sportowe bez Polaka ogląda się trochę jak Teatr Telewizji. A jak jest Polak, to są emocje. Wierzę, że będziemy ich mieli cały czas. Naszym celem jest też odmłodzenie widowni. Dlatego pokażemy skoki w inny sposób i tak dotrzemy do szerokiej widowni. Mamy świetne kanały w mediach społecznościowych - na Youtubie i Facebooku jesteśmy pierwsi, najwięksi. Skorzystamy z tego. Podchodzimy do wszystkiego z fascynacją. Chcemy zrobić coś naprawdę nowego. A czy nam się uda? Wszystko się może zdarzyć. Tak naprawdę 95 proc. sukcesu to skoczkowie. Jeśli oni będą lecieć, to mniej ważne stanie się czy ktoś będzie komentując mówił: "Leć, Adam, leć", czy inaczej.

Dziś inaczej patrzymy na sportowców. Jak na zjawisko superstar. Dla ludzi jest istotne, co noszą, jak się zachowują ich żony, w jakie kampanie społeczne są zaangażowani. My mamy platformy, żeby o tym wszystkim opowiadać. U nas nikt nikomu nie będzie przeszkadzał. Płakałem, gdy widziałem byłego trenera naszych skoczków, który pracując już dla innej narodowej reprezentacji stał na skoczni i odwracał się do kamery RTL-u, żeby przed daniem skoczkom sygnału na start, wytłumaczyć widzom, co robi. A u nas nie dało się do niego podejść z mikrofonem. Myślałem sobie: "kiedy u nas będzie taki świat, że będzie nas stać, żeby też tak myśleć o widzu. Żeby oni z myślą o widzu trenowali, skakali, a my żebyśmy z myślą o widzu to wszystko pokazywali". Wydaje mi się, że prezes Tajner po naszym spotkaniu, był zadowolony z tego, co zobaczył. Myślę, że spojrzą na nas życzliwie, że zrozumieją, że my nie chcemy skoków ukraść, żeby na nich budować swoją potęgę.

Pan jest w grupie chorych na skoki, jak się pan wyraził o widzach Eurosportu, czy raczej w grupie tych, którzy będą skoki poznawać?

- Ja jestem chory! Oglądam wszystko, muszę wszystko wiedzieć. Mam trzy dyscypliny sportu, które kocham - piłkę, skoki i siatkę. A ostatnio ręczna mnie zaczęła fascynować, bo tam jest tyle fajnego brutalu, że jest na co popatrzeć. I jeszcze pewnie za chwilę będziemy się też bawili w żużel. To też jest ciekawa sytuacja, którą obserwuję od strony "Dzień dobry TVN", gdy w programie pojawiają się najlepsi żużlowcy, to oglądalność niesamowicie idzie do góry. Żużel, królestwo małych miasteczek.

Nie takich małych.

- Tarnów, Zielona Góra, no dobrze, ona nie jest taka mała.

Wrocław, aktualny mistrz Polski.

- Racja. A we Wrocławiu, w Polskim Radiu, swoją przygodę z dziennikarstwem sportowym zaczynał Sebastian Szczęsny. Komentując żużel.

Dopytam o pana zainteresowanie skokami. Ogląda je Pan od wybuchu małyszomanii czy już wcześniej je pan lubił?

- Od dziecka! A ja jestem dzieckiem Jerzego Mrzygłoda (znany dziennikarz sportowy z XX wieku, komentował m.in. konkursy skoków narciarskich - red). Zasypiałem z nim i budziłem się z nim. Bo podczas transmisji za jego czasów można było ze dwa razy zasnąć i się obudzić. Chłopina nie miał nic innego, tylko kamerę. Dziś to się bardzo zmieniło. Jak patrzę na tenis, to się zastanawiam, jak to działa, że ci zawodnicy przegrali, są w kiepskim nastroju i mieliby ochotę powiedzieć "nie chce mi się z tobą gadać", a jednak czekają na wirtualne przeniesienie się do studia Eurosportu i rozmawiają. Myślę, że to jest edukacja. Z wielu stron. Również ze strony mediów. A my chcemy dotrzeć z przekazem, z informacją do widzów.

Macie taką ambicję, żeby skoczków trochę edukować, pomóc im osiągnąć lepszą prezencję medialną?

- Bozia talent daje nierówno. Nie zawsze jak się dobrze skacze, to się też kocha media. A ja sobie też tłumaczę, że oni często rozciągają słowo dziennikarz też na te - za przeproszeniem - utrzymanki mikrofonu. Tych stojaków jest tak dużo, że mogą bardzo zaszkodzić. I potem jak pan przychodzi z konkretem, to i tak stoi pan w rzędzie tych wszystkich pszczółek i może nie dostać szansy.

Tak, sportowcy często dostają absurdalne pytania i się zrażają. Na przykład Kamil Stoch został kiedyś zapytany w Wiśle, czy chciałby przeprosić polskich kibiców za to, że drużyna zajęła trzecie miejsce, a nie pierwsze.

- To może wyprowadzić z równowagi. Rozumiem to bardzo dobrze. Kiedyś znany aktor, mniejsza o nazwisko, mówił tak: "Stoi ta kolejka, a ja dopuszczam do siebie, ale zaraz mówię: Następny! Następny! Nie, następne pytanie! Następny dziennikarz proszę! Bo ja już od pani nie chcę żadnego pytania". Trzeba wiedzieć, jak umiejętnie do człowieka podejść. My ruszamy ze studiem na żywo. Od razu mówię: tępię - i to siłą fizyczną - fascynację prowadzącego sobą, swoim pytaniem i traktowanie rozmówcy jak scenografii. Nie może być tak, że na tle rozmówcy ja powiem, co sądzę. Jak zaprosiłeś Sebastiana Karpiela-Bułeckę, to posłuchaj, jak on śpiewa, czyli jak mówi o sportowcach, z którymi się wychował na podwórku.

A propos Karpiela-Bułecki i innych celebrytów - nie boicie się hejtu, że robicie z nimi skoki?

- Karpiel-Bułecka zrobił nam razem ze Smolikiem oprawę muzyczną. Z żoną Sebastiana na co dzień pracuje Damian Michałowski. I ona często mu mówi: "muszę jechać do domu, bo mąż ogląda skoki". Nie wzięliśmy go dlatego, że ładnie wygląda. Zapraszamy tylko takich, co trochę o skokach wiedzą.

Czyli nie jest tak, że stworzyliście listę znanych i po prostu będzie odhaczać tych, którzy już się pokazali?

- Oczywiście, że nie! U nas będą ludzie rozumiejący i kochający sport.

Więcej o: