Prezydent i premier nie dzwonią tylko do Żyły. Skoczek zna powód. "Boją się"

Łukasz Jachimiak
- Jak Adam wygrywał, to prezydent i premier do niego dzwonili. Później dzwonili do Kamila. A do Dawida to i zadzwonili i nawet dali mu specjalną premię pieniężną. Wyszło nam, że do mnie by też zadzwonili, ale się boją - mówi Piotr Żyła. Mistrz świata z poprzedniego sezonu zaczyna nowy, olimpijski. I na igrzyska ma plan.

Piotr Żyła to jeden z najlepszych polskich skoczków w historii i jeden z liderów kadry prowadzonej przez Michala Doleżala. W lutym został mistrzem świata w Oberstdorfie. W styczniu na piątym miejscu skończył Turniej Czterech Skoczni, a w marcu skończył sezon jako siódmy zawodnik Pucharu Świata.

Żyła ma już prawie 35 lat (skończy w styczniu) i wygląda na to, że wraz z wiekiem i kolejnymi sukcesami dojrzewa. Choćby do tego, żeby normalnie porozmawiać, nie uciekać w dowcipkowanie za wszelką cenę.

Na co Żyłę będzie stać zimą 2021/2022? Z jakim nastawieniem zaczyna sezon? Pierwsze skoki w piątek w Niżnym Tagile. O godz. 14:15 dwie serie treningowe, a o 16:30 kwalifikacje. Relacje na żywo na Sport.pl, transmisje w Eurosporcie i Playerze.

Zobacz wideo Pierwsze zawody PŚ w skokach storpedowane przez pogodę? Mamy odpowiedź organizatorów

Łukasz Jachimiak: Co z twoimi kolanami? Bolą?

Piotr Żyła: To normalne, że bolą, żadna nowość. Często się zdarza. Akurat mi się zdarzyło ostatnio na mistrzostwach Polski. Ale to jest najlepszy problem. Jak bolą kolana, to znaczy, że jest dobrze, bo się daleko ląduje.

Wskakujesz w nowy sezon i czujesz, że jest forma czy jeszcze coś byś chętnie dopracował?

- Cały czas się pracuje, nigdy nie jest tak, że ma się coś wypracowane i koniec. Wiadomo, że jakaś podstawa jest, ale to za mało. Codziennie trzeba robić swoje, żeby się z tej podstawy odbijać.

Ale masz taką bazę, z której znów będziesz się odbijał do wygrywania i miejsc w czołówce?

- Nikt w skokach nie ma takiej bazy. W skokach nie da się o czymś takim mówić. U nas pojedziesz na inną skocznię i wszystko może się zmienić. To taki sport, że z konkursu na konkurs musisz dawać z siebie wszystko, musisz cały czas robić to samo, dbać o każdy szczegół.

Z drugiej strony często powtarzacie, że jak się złapie formę, to skocznia nie ma znaczenia.

- Bo wtedy pracujesz z bardzo dużą wiarą, że będzie dobrze. Łapiesz pewność. Strona mentalna jest bardzo ważna. Trzeba być pewnym, że będzie działać to, co robisz.

Widziałeś mema zrobionego z Twojego zdjęcia z Haraldem Pernitschem, gdzie on ci mówi, że jego osły za tobą tęsknią?

- Faktycznie dawno już u nich nie byłem. Ale z "Harrym" cały czas się pracuje i on cały czas motywuje. Moje mentalne przygotowanie opiera się na nim. Z osiołkami już nie pracuję, ale teoria się nie zmieniła, a ja już ją poznałem.

Teoretycznie łatwo wskazać, w których momentach sezonu chciałbyś być najmocniejszy. Ale stawiam, że ty pod żadną datą w kalendarzu nie napisałeś sobie "full gaz!".

- Już dobrze znam nasz plan i wiem, że on się opiera na tym, że "Harry" pisze dla każdego z nas plan treningowy, a my robimy co trzeba i wierzymy, że forma fizyczna przyjdzie wtedy, kiedy ma przyjść. Bo przez lata tak się zazwyczaj działo. Ale wiadomo, że nie idzie dobrze skakać, jak się przygotuje tylko fizycznie. Trzeba jeszcze mieć poukładaną technikę i być odpowiednio nastawionym mentalnie. Ja jestem, bo sobie pracuję spokojnie z zawodów na zawody. A jak przychodzą najważniejsze zawody, to jest fajnie, bo jest więcej czasu na regenerację i forma powinna być jeszcze wyższa.

Myślisz, że mocno zaczniesz sezon? Pierwszy raz od lat inauguracji nie ma w Wiśle, ale Niżny Tagił tobie odpowiada może nawet bardziej, bo tam już dwa razy wskakiwałeś na podium.

- Skocznia w Niżnym Tagile jest bardzo podobna do naszej z Wisły. Wiadomo, że fajnie było zaczynać u siebie, ale skoro zaczynamy w Tagile, to zaczynamy i też zrobimy swoje. Bez znaczenia, gdzie są zawody.

Nie słyszę wielkich emocji. Pierwsze mocniejsze bicie serca będzie dopiero na Turnieju Czterech Skoczni?

- Trochę tak. Chociaż Turniej jest chyba bardziej szczególny dla dziennikarzy i dla kibiców niż dla nas. My musimy robić swoją robotę i nie patrzeć na otoczkę.

Tak, to jest czas, gdy skoki mają wyjątkową ekspozycję. A Turniej ma aurę wielkiego święta. Zresztą, sam wiele razy mówiłeś o jego magii.

- To prawda, jak skończyłem go na drugim miejscu w generalce, to się wyjątkowo cieszyłem. Turniej jest napompowany, bo wtedy nie ma nic innego, są tylko skoki. A ludzie mają wolne, oglądają, interesują się jeszcze bardziej niż zwykle. Kiedy byłem drugi, to stojąc na podium w Bischofshofen, przypominałem sobie, jak Adam wygrywał, a ja jako dzieciak trenujący skoki marzyłem, że kiedyś też w Turnieju Czterech Skoczni zaistnieję, że może będę jak on. Ale mówię ci szczerze, że teraz już jadąc na Turniej myślę, że jadę normalnie zrobić swoją robotę. I dopiero w trakcie Turnieju przychodzi więcej adrenaliny.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Krótko po Turnieju Czterech Skoczni minie 16 lat od twojego debiutu w Pucharze Świata. Zaczynasz swój 17. sezon. W skokach to epoka.

- Pamiętam te początki. Dwa tygodnie byłem wtedy w Japonii. Zostaliśmy po Kontynentalu, a akurat naszym trenerem (polskich juniorów - red) był Stefan Horngacher i do dziś pamiętam, jak nam tam przyłożył treningiem, ha, ha!

Przypominam sobie, jak kilka miesięcy temu po odebraniu złota MŚ w Oberstdorfie wzruszająco wspominałeś swoje początki. Opowiadałeś nam, że jako dziecko najpierw oglądałeś transmisje ze skoków, a później usypywałeś górki i skacząc na biegówkach bawiłeś się, że pokonujesz Hannawalda, Funakiego czy Miyahirę.

- Na samym początku to byli moi idole. Później wiadomo, że Adam. A jak zaczynałem skakać w Pucharze Świata, to najbardziej podglądałem Ahonena. Te początki to były fajne przeżycia!

Dużo się u Ciebie zmieniło po złocie MŚ? Widać, że jesteś spokojniejszy, a czy stałeś się jeszcze bardziej popularny? Prezydent albo premier dzwonili?

- Nie dzwonili. Nie wiem dlaczego. Może się boją do mnie zadzwonić.

Możliwe.

- Tak, to możliwe. Nawet rozmawialiśmy z chłopakami, że jak Adam wygrywał, to do niego dzwonili, później dzwonili do Kamila, a do Dawida jak zdobył złoto, to i zadzwonili i nawet dali mu specjalną premię pieniężną. Wyszło nam, że do mnie by też zadzwonili, ale się boją! Żarty, mi tam na tym nie zależy. Naprawdę. Wszystkich ludzi stawiam na równi. Niech sobie każdy robi swoją robotę i niech każdy będzie tak samo ważny. A ci co są na świeczniku wcale nie muszą do mnie dzwonić.

Ale jak zostaniesz mistrzem olimpijskim, to chyba zadzwonią.

- Zobaczymy, do igrzysk jeszcze kawał czasu.

Zleci błyskawicznie. Zaraz będziemy się pakować i załatwiać mnóstwo antycovidowych formalności.

- Ogarnie się to. Tak samo jak ogarnęli sportowy z letnich igrzysk. Na zawody w Tokio w wolnych chwilach patrzyłem i myślę, że nam w Pekinie też się uda normalnie wystartować.

Zdobyłeś w skokach praktycznie wszystko poza olimpijskim medalem. Możesz myśleć i mówić, że bardzo byś chciał ten medal w Pekinie wywalczyć czy lepiej jakoś inaczej podchodzić do tematu?

- Nie myślę sobie, że muszę ten medal mieć za wszelką cenę. Ale wiadomo, że chęci są. Fajnie by było! Jednak na spokojnie podchodzę. Bez napalania się.

W 2014 roku na igrzyskach w Soczi ci nie szło, ale wtedy jeszcze nie byłeś sportowcem tej klasy, co teraz, więc tamto niepowodzenie można wytłumaczyć łatwiej niż to z igrzysk Pjongczang 2018. W Korei za bardzo się spiąłeś? W formie byłeś na pewno, przecież kilka dni przed igrzyskami wskoczyłeś na podium PŚ w Willingen.

- Z formą na pewno nie było problemu. Ale nie umiałem się zorganizować. Nie służyła mi zmiana czasu i to, że mam za dużo wolnego.

Paraliżowała cię wioska olimpijska? Usztywniał widok pięciu olimpijskich kół?

- Nie, w sumie igrzyska to naprawdę zawody jak każde inne. Mówię o samych konkursach. Na nich otoczka nie ma znaczenia. Ja sobie nie umiałem poradzić z przygotowaniem fizyczno-mentalnym dlatego, że wszystko się dłużyło a ja byłem zaspany. Nie byłem sobą w innej strefie czasowej. Teraz już wiem, jak sobie z tym poradzić.

Jak?

- Trzeba mniej spać. I tyle.

Gdybyś mógł wybrać tylko jeden moment full gazu na ten sezon, to wskazałbyś na igrzyska czy na mistrzostwa świata w lotach, które, jak wszyscy wiedzą, sprawiają ci najwięcej frajdy?

- Wydaje mi się, że wybrałbym loty. One są mi najbliższe. Ale wcale się nie zastanawiam czy mam jakiś wybór, bo wiem, że to tak nie działa.

Jasne. I absolutnie nie twierdzę, że możesz być gotowy na maksa tylko raz.

- Loty bardzo lubię, bo one są inne od skoków, fajniejsze, większe. Zwłaszcza w Vikersund, na skoczni, która jest super. Ale ja nie mam wybierać, kiedy będę gotowy, tylko mam tak pracować, żebym był gotowy zawsze. Do każdych zawodów się przygotowuję i w każdych walczę o najlepsze skoki. A jak skoki są najlepsze, to miejsce zazwyczaj też jest bardzo dobre.

Zostając jeszcze na moment w konwencji pytań z przymrużeniem oka, mam dla ciebie propozycję, żebyś jednak MŚ w lotach dał wygrać Kamilowi, bo to jedyny tytuł, jakiego on nie ma. A on niech ci ustąpi na igrzyskach, gdzie już się nawygrywał.

- Gdyby się dało, to poszedłbym na taki układ! Ale niestety, wiem po tych wszystkich latach, że na żadnych zawodach nie da się zaplanować, które się zajmie miejsce.

No chyba że są to mistrzostwa świata w Oberstdorfie i prowadząc po pierwszej serii śmiejesz się przed drugim skokiem, a później opowiadasz, że wiedziałeś, że zostaniesz mistrzem świata.

- Samo przygotowanie da się zrobić właśnie nawet aż tak dobrze. Ale nigdy przed konkursem nie da się powiedzieć: "dzisiaj wygram, bo czuję się najlepiej". Super jest, jak w dniu zawodów przychodzi taki twój dzień, że wszystko ci się układa jak najlepiej. Wtedy rzeczywiście łatwo ci przychodzi sukces. Ale to musisz sobie wcześniej wypracować. Taki dzień nie przyjdzie tak po prostu, z niczego.

Docierały do was przecieki o formie rywali z innych krajów? Podobno świetnie wygląda Ryoyu Kobayashi, który miał gdzieś skakać tak daleko jak Wy, mimo że ruszał z niższych belek.

- Nieprawda. Chodziło o Sarę Takanashi!

Widzę, że żartujesz rzadziej niż zwykle, za to mocno!

- Ale serio Sara Takanashi skakała z nami w Planicy i wyglądała bardzo dobrze.

W porządku, tylko wyjaśnijmy wszystkim, że gdyby skakała tak daleko jak Wy, a ruszałaby z niższych belek, to żaden z was nie miałby po co się zgłaszać do Pucharu Świata.

- Wiadomo! W Hinzenbach czy w Klingenthal mogliśmy się porównać z rywalami z czołówki. Coś tam widzieliśmy, ale nie za bardzo na to zwracaliśmy uwagę, bo my już dobrze wiemy, że trzeba myśleć o sobie, dbać o to, żeby u nas było jak najlepiej. I wtedy jest dobrze.

Wróćmy jeszcze do twojej długiej kariery. Taki Jan Habdas z rocznika 2003 albo Klemens Joniak z rocznika 2005 mówią do ciebie "panie Piotrze"?

- Nie tam! Mamy koleżeńskie relacje. Jak zawodnik z zawodnikiem. Nie tytułujemy się. Nie ma podziału na młodszych i starszych.

Czyli młodzież mamy bardziej odważną niż kiedyś, bo Maciek Kot na początku Adamowi Małyszowi "panował".

- No tak! A my z tymi juniorami skakaliśmy na mistrzostwach Polski, trenowaliśmy w Courchevel i było normalnie, po koleżeńsku.

W jakim wieku są twoje dzieci?

- Mój syn praktycznie w takim wieku jak chłopaki. Bo to rocznik 2007. Gdyby skakał, to moglibyśmy już razem wystąpić w październiku na mistrzostwach Polski, bo 14-latkowie startowali. Widząc takich chłopaków, wiem, że już się trochę w życiu naskakałem.

Syn już nie skacze i nie będzie dynastii Żyłów?

- Nie będzie! Skakał jak był młodszy. Zaczął jak miał siedem lat. Ale w wieku 10-11 lat już skończył. Miał inny pomysł na siebie. Jego ciągnie do komputerów, do informatyki. Właśnie poszedł do technikum informatycznego w Ustroniu. A ze sportu to najbardziej mu się podoba esport.

Więcej o: