To koniec! 31-letnia legenda skoków odchodzi. Nie zasłużył na takie pożegnanie

Piotr Majchrzak
Gregor Schlierenzauer po miesiącach przemyśleń zdecydował się zakończyć karierę skoczka narciarskiego, mając zaledwie 31 lat. Austriak jest jednym z najwybitniejszych skoczków w historii. Wygrał w tej dyscyplinie niemal wszystko, ale ostatnie siedem lat było dla niego pasmem niepowodzeń, kontuzji i nieustannej walki o powrót do formy. Ze skoków odszedł po cichu, a zasłużył na inne pożegnanie.

W pewnym momencie wydawało się, że skoki narciarskie na kolejne kilkanaście lat zostaną zabetonowane przez Gregora Schlierenzauera, który jak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo w piłce nożnej, pobije w skokach wszystkie możliwe rekordy. Ale w momencie, gdy Schlierenzauer wymyślał się jako skoczka przyszłości, nie wiedział jak blisko jest upadku ze szczytu. Kryzysu, z którego nie mógł się odrodzić przez blisko siedem lat. 

Zobacz wideo Z jakiego materiału są szyte kombinezony skoczków? To tajemnica [Studio Biznes]

Austriacki skoczek przez wiele miesięcy zwodził swoich kibiców, nie podejmował ostatecznej decyzji co do przyszłości w skokach narciarskich, ale chyba każdy zdawał sobie sprawę, że to może być to koniec niewykle utytuowanego skoczka. Ostatecznie 21 września 31-latek ogłosił decyzję, że kończy karierę skoczka narciarskiego i nie będzie już więcej walczyć o powrót do formy sprzed lat. - Ogień, który zawsze płonął w pełni dla mojego sportu, zabiera mnie teraz w kierunku nowych wyzwań, które na mnie czekają. Przewracam stronę w ksiązce i rozpoczynam ten nowy rozdział życia pełnego pasji, ciekawości i chęci do działania - napisał Schlierenzauer na swojej stronien internetowej.

Ze skoków narciarskich odchodzi po cichu, żegna się krótkim postem na swoim austriackim blogu, i chyba nikt nie ma wątpliwości, że legenda skoków nie zasłużyła na tak mizerne pożegananie. Można mieć tylko nadzieję, że austriacki związek lub główny sponsor Schlierenzauera przygotuje mu pożeganie, które choć w małym stopniu nawiązywałoby do tego, które miał np. Adam Małysz. 

Niespodziewanie przerwany marsz Schlierenzauera

Sezon 2019/2020 miał być przełomem dla Schlierenzauera. Głośno było o powrocie do współpracy z Wernerem Schusterem, która jeszcze w Stams doprowadziła do wybuchu wielkiej formy Austriaka w 2007 roku. Lato przed sezonem przepracował niezwykle solidnie. Całkowicie podporządkował się wymaganiom trenerów. Twierdził, że dojrzał i zrozumiał, gdzie popełniał błędy w ostatnich lat. I można było odnieść wrażenie, że praca przynosi efekty, bo 30-letni Austriak zaliczył najlepszą zimę od pięciu lat. Zdobył 356 punktów PŚ, a w Niżnym Tagile pierwszy raz od dawna otarł się nawet o podium, bo był czwarty. Później jeszcze trzy razy wskakiwał do najlepszej dziesiątki konkursu. Wydawało się więc, że obecna zima będzie kolejnym krokiem do przodu. Rok wcześniej zbudował solidny obóz, teraz chciał ruszyć z atakiem szczytowym.

Niestety, nic z tego nie wyszło. Kolejny raz odezwały się problemy zdrowotne, a latem przez blisko miesiąc nie był w stanie trenować na maksimum możliwości. Ta zima to powrót wszystkich koszmarów Schlierenzauera z ostatnich lat. Wystartował w sześciu konkursach, ale punkty zdobywał tylko dwa razy. W Engelbergu, gdzie był 30. i 24. W sumie w całym sezonie zdobył zaledwie osiem punktów. Tylko raz w historii było gorzej, w sezonie 2005/2006, gdy Schlierenzauer tylko w jednym konkursie PŚ i zdobył w nim siedem punktów.  - Kiedy teraz patrzę wstecz, widzę emocjonalną podróż, w której mogłam przekraczać swoje granice, ale pokazało mi to także moje własne granice. Skoki narciarskie dały mi niesamowitą radość i możliwość zdobycia doświadczeń i wiedzy. To była wyjątkowa i intensywna emocjonalnie podróż, która teraz zmierza w nowym kierunku - dodaje Schlierenzauer.

Próbował przepracować porażki

Setki godzin z psychoterapeutami, przepracowane porażki i godziny analiz miały dać nowego skoczka. Nie tego, który ostentacyjnie pukał się w czoło, gdy Miran Tepes startował go przy zbyt dobrych warunkach ze skoczni mamuciej. Ale kogoś, kto pokaże młodszym zawodnikom, że kiedyś co prawda był na szczycie, ale największym sukcesem jest to, że na niego wrócił. Kolejny raz potwierdziło się, że Bischofshofen jest symbolem jego zarówno jego największych zwycięstw, jak i największych klęsk.

Chociaż treningi i kwalifikacje ostatniego tegoroczego konkursu TCS wyglądały dla niego bardzo dobrze, to w pierwszej serii konkursu przepadł. Kolejny raz nie przyjął porażki, choć wielokrotnie mówił, że wreszcie się tego nauczył. Odmówił poddania się kontroli sprzętu i został zdyskwalifikowany. Znowu nie poradził sobie z własnymi oczekiwaniami. Po kilkunastu godzinanach przepraszał. - Przekroczyłem granice - mówił. - Musimy bardziej szanować cały proces przywracania Gregora do formy. Ten proces jest łatwiejszy jeśli w międzyczasie coś wygrasz. Ale bez zwycięstw ta praca jest ekstremalnie trudna. Duży szacunek dla Gregora, że ciągle próbuje - mówi Harald Haim, dyrektor szkoły mistrzostwa sportowego w Stams, z której wywodzi się Schlierenzauer.

Schlierenzauer nie umiał przegrywać

Gdy w 2012 roku w Predazzo Austriak wygrał 40. konkurs Pucharu Świata w karierze wszedł do biura prasowego i poza kamerami rzucił do austriackich dziennikarzy "jeszcze sześć", co jasno nawiązywało do wyczynu Mattiego Nykanena, który wygrał 46. konkursów Pucharu Świata w karierze i wówczas był to rekord skoków narciarskich. W oficjalnych rozmowach twierdził zaś, że wcale nie myśli o tym rekordzie Nykanena. Ale myślał, wyprzedzenie Fina to był główny cel, który udało mu się osiągnąć 3 lutego 2013 roku na mamucie w Harrachowie. Miał wówczas 23 lata i 28 dni i był spełniony.

Schlierenzauer wygrał 53 konkursy Pucharu Świata i jeśli ktoś nie za bardzo śledzi skoki narciarskie to może pomyśleć, że pozostałych miejsc na podium ma drugie tyle. Nic bardziej mylnego. Łącznie ma ich "tylko" 88, czyli zaledwie 35 więcej niż zwycięstw. To tylko pokazuje, że Schlierenzauer w swoim najlepszym czasie był zero-jedynkowy. Brał wszystko albo nic. Był zaprogramowany na zwycięstwa i tylko one miały dla niego sens. Każde miejsce poza pierwszym było porażką i właśnie to doprowadziło go później do katastrofy. Austriak musiał nauczyć się przegrywać. W filmie dokumentalnym "Idę dalej" o Schlierenzauerze jest znamienna scena, gdy poobijany doświadczeniami skoczek wraca do Stams, by tam odnaleźć podstawy skoków. A po chwili jest już w windzie i próbuje zdobyć numer napotkanej w niej dziewczyny. Nie udało się, choć przed laty to nie on zabiegał o uwagę. 

- Gregor Schlierenzauer w trakcie swojej udanej kariery zostawił wiele spalonej ziemi. Powodów niskiej formy szukał głównie na zewnątrz. Teraz nie pozostaje mu nic innego, jak tylko uczciwe spojrzenie do środka - pisał w styczniu w felietonie dla "Tiroler Tageszeitung" Alexander Pointner, były trener reprezentacji Austrii w skokach narciarskich. I chyba dobrze podsumowuje to historię skoczka. 

Był ideałem, potem narzekał, że nie pasuje do skoków 

Kamil Stoch jest najlepszym skoczkiem drugiej dekady. Ale jeśli byśmy dekady podzielili jeszcze na pół, to w okresie między 2005 a 2015 rokiem największą gwiazdą był niewątpliwie Schlierenzauer. Polscy kibice irytowali się czasem, gdy stylem młodego Schlierenzauera zachwycał się legendarny komentator Włodzimierz Szaranowicz. Część kibiców zarzucała mu nawet, że skokami Austriaka ekscytuje się bardziej niż Adamem Małyszem i pozostałymi Polakami. Tylko że wówczas to Schlierenzauer wyznaczał trendy. Wszystko przychodziło mu tak łatwo, jakby od niechcenia. Potężna moc na progu, charakterystyczne ułożenie bioder i umiejętność deklasowania rywali. Po prostu cudowne dziecko skoków narciarskich. Dziś sam uważa, że do obecnych skoków narciarskich... nie za bardzo pasował. Gdy w czasie Turnieju Czterech Skoczni został poproszony przez TVP o charakterystykę idealnego skoczka odpowiedział, że jego problemem są dzisiaj za długie nogi. Coś, co 10 lat temu wydawało się wielką przewagą, w dzisiejszych skokach może przeszkadzać.

Schlierenzauer ma 182 centymetry wzrostu, a trenerzy zauważają, że obecne przepisy i sprzęt bardziej premiują zawodników mniejszych o około 10 cm, jak choćby Kamil Stoch czy Stefan Kraft. Nie jest to regułą, bo przecież Dawid Kubacki ma 180 cm wzrostu i należy do wyższych skoczków. Być może Schlierenzauer po prostu stara się szukać usprawiedliwienia swoich wyników. Harald Haim uważa, że Austriak rzeczywiście może być nieco za wysoki. - Jego parametry są nadal wystarczająco dobre, ale wydaje się, że sportowcy mniejsi od niego o 5 do 10 cm mogą łatwiej znaleźć optymalną technikę i sprzęt - twierdzi osoba, która co roku jest odpowiedzialna za kariery wielu sportowców, którzy zgłaszają się do Stams, a tylko nieliczni mogą zostać przyjęci - zauważa Haim.

Co się stało ze Schlierenzauerem?  Smutny koniec kariery

Po wielkich sukcesach Schlierenzauera część trenerów pracujących w legendarnym gimnazjum w Stams (w tym np. Aleksander Stoeckl, obecny trener Norwegii) twierdziła, że tak wczesne rozpoczynanie kariery przez skoczków to działanie na ich szkodę. A młodzi powinni być spokojniej wprowadzani do seniorskiego sportu. W rezultacie grozi to szybkim wypaleniem i problemami zdrowotnymi, bo nastoletni sportowiec nie umie radzić sobie z problemami tak jak dorośli. A trzeba zauważyć, że Schlierenzauer trafił jeszcze na okres innego treningu. Dziś trening skoczka nie jest tak nastawiony na robienie siły jak kiedyś, dziś liczy się przede wszystkim dynamika. Ma to swoje negatywne konsekwencje, bo skoczkowie są bardziej narażeni na kontuzje kolan. Te nie są tak obudowane mięśniami jak u starszych, ale ich kariery mogą trwać dłużej. 

Schlierenzauer między 16 a 20 rokiem życia odpuścił tylko 10 konkursów PŚ. Był wyeksploatowany, co pokazał już sezon 2010/2011, który był pierwszym niepokojącym objawem. Skoczek radził sobie w nim przeciętnie, został nawet wycofany na pięć grudniowych konkursów, ale do formy wrócił i w marcu trzy razy nawet wygrał. To, że ze Schlierenzauerem dzieje się coś złego, widać było też latem po sezonie 2012/2013. Siedem lat ciągłych startów, sukcesy i nieustanna presja już wtedy dały o sobie znać. Austriak nie był w stanie przyznać przed sobą, że mając zaledwie 23-lata może być zmęczony swoją karierą. A tak w istocie było. Kolejne dwa sezony przeskakał jeszcze rozpędem wielkiej formy z lat poprzednich. Wygrywał tylko trzy razy. Zawsze na samym początku sezonów i dwukrotnie w Lillehammer. Miejscu, które było dla niego oazą spokoju. Skocznią, na której później wracał na samotne treningi, by przypomnieć sobie siebie jako wygranego. Bezskutecznie.

Czarę goryczy przelał konkurs TCS na Bergisel w Innsbrucku w sezonie 2015/2016. W sezonie, w którym od początku mu nie szło. Schlierenzauer na swojej "domowej skoczni" zajął dopiero 33. miejsce i już 6 stycznia, w swoje urodziny wiedział, że to koniec. Nie był tylko pewny czy koniec sezonu czy absolutny koniec kariery. Zrobił sobie przerwę, podróżował, jeździł na nartach. I w Kanadzie zerwał więzadło krzyżowe w kolanie. Stało się wówczas jasne, że kolejny rok ma z głowy. Wrócił w połowie sezonu 2016/2017, ale wiedział, że droga na szczyt będzie trudniejsza niż mógł sobie wyobrazić. Na domiar złego niedługo przed kolejnym sezonem upadł w Ramsau, ponownie uszkodził kolano i stracił blisko dwa miesiące treningów. Dziś Schlierenzauer to skoczek, który ma na barkach pokaźny bagaż doświadczeń, wielkie sukcesy i równie bogatą kartotekę medyczną, co w tak trudnej dyscyplinie jak skoki narciarskie bardzo przeszkadza.  

Wydaje się, że Schlierenzauer to idealne potwierdzenie tezy o zbyt wczesnym wybuchu wielkiej formy. W skokach wygrał wszystko poza złotem olimpijskim. Okupił to wypaleniem zawodowym w wieku 26 lat, okres kompletnego zagubienia i ucieczkę przed depresją, która doprowadziła do poważnej kontuzji. - To moja duża a nawet wielka porażka, ale nie tragedia - mówił po zerwaniu więzadeł w kolanie. - Gregor miał kilka kontuzji i zmaga się z ogromnymi oczekiwaniami ze strony siebie i całego otoczenia. Miał kłopoty z przystosowaniem się do rozwoju butów, wiązań i klinów przy wiązaniach. Przede wszystkim: im bardziej się starał, tym było dla niego trudniej - dodaje Harald Haim. 

Już nigdy nie stanie na podium

Na 54. zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata czekał już ponad sześć lat, bo ostatni raz wygrywał 6 grudnia 2014 roku w Lillehammer. Tuż po tym zwycięstwie świętował swój sukces w urokliwej restauracji Blamann, pod koniec imprezy stwierdził, że teraz jego celem będzie 54. zwycięstwo w Pucharze Świata, bo chce wyrównac osiągnięcie narciarza alpejskiego - Hermanna Maiera. - Ważne jest, aby utrzymywać zdrowie i aby doświadczać dalej tej "gęsiej skórki". Jeśli nadal będę trenował z taką cierpliwością i pokorą, kolejne zwycięstwo jest kwestią czasu. Tak jak Tiger Woods, który potrzebował dziesięciu lat na zdobycie kolejnego Mastersa. Mam nadzieję, że u mnie nie potrwa to tak długo - śmiał się przed rokiem w rozmowie z "Tiroler Tageszeitung", ale kto wie, czy nie jest to czarne proroctwo. Po zeszłym sezonie przyznał w rozmowie z TVP Sport, że zszedł jednak na ziemię. - Może już nigdy nie stanę na podium, tego nie wiem. Nikt tego nie wie - mówił. 

Schlierenzauer rządził w skokach narciarskich przez lata, choć paradoksalnie jego medale tego nie potwierdzają. Mimo że przez dziewięć lat z rzędu wygrywał co najmniej jeden konkurs w PŚ, to zdobył tylko dwa Puchary Świata, a aż trzy razy był na drugim miejscu. Dwa razy wygrywał TCS. Ma tylko jedno indywidualne złoto mistrzostw świata i dwa indywidualne brązowe medale IO. Schlierenzauer był wielki, ale trafił na złoty okres austriackich skoków, a jego rywalizacja m.in z Thomasem Morgensternem była dla obu wyniszczająca. Obaj twierdzili, że należy im się najlepszy sprzęt, największa uwaga trenera, choć to akurat Schlierenzauer mocniej to artykułował. Ma coś, czego prawdopodobnie nikt mu długo nie zabierze, rekord 53-wygranych konkursów PŚ w karierze. Najbliżej jest obecnie Kamil Stoch, który ma 39 zwycięstw i nadal wygrywa. Trudno oczekiwać, że blisko 34-letni skoczek wygra w karierze jeszcze 15 konkursów. Schlierenzauer jest trzy lata młodszy, ale jego wielka kariera kończyła się w momencie, gdy Kamil Stoch wchodził na szczyt skoków. 

Więcej o: