Sensacyjny mistrz TCS wraca, choć 4 lata temu skończył karierę! "Upadki pamiętam lepiej niż triumf"

Jakub Balcerski
W 2014 roku był największą sensacją świata skoków narciarskich. Niespodziewanie wygrał Turniej Czterech Skoczni i został wicemistrzem olimpijskim w Soczi wraz z austriacką drużyną. Jednak już cztery lata później Thomas Diethart zakończył karierę po serii groźnych upadków. Teraz wraca do skoków i ma trenować z austriacką kadrą w Innsbrucku. Austriackie media piszą, że były skoczek "zapracował sobie na ten powrót".

Diethart kojarzy się przede wszystkim z chyba najbardziej sensacyjnym zwycięstwem w Turnieju Czterech Skoczni od lat. Wielu mówi, że to, w jakiej formie znalazł się w 2014 roku Austriak z Michelhausen spod Wiednia, było przypadkiem. To nie mieści się w głowie, że zawodnik, w którym nikt nie widział wcześniej wielkiego potencjału, wygrał tak prestiżowe zawody jak Turniej Czterech Skoczni. 

Zobacz wideo Potworny upadek Tandego w Planicy. "To było bardzo mocne uderzenie"

"To już skocznia na Mokotowie ma większe tradycje". Triumf Dietharta, fana pluszowych świń, był ogromną sensacją

Austriak był piąty w jednoseryjnym konkursie w Innsbrucku, trzeci na inaugurację 62. TCS w Oberstdorfie, a wygrywał konkursy w Ga-Pa i Bischofshofen. Eksperci nie mogli się nadziwić. Koledzy z drużyny wspierali swojego kolegę i cieszyli się jego sukcesem, ale też jakby nie mogli uwierzyć, że to właśnie on zapisał się w historii wielkim triumfem w niemiecko-austriackim tournée. 

Nie było kadry, z której nie wyrzucono go, bo trenerzy uważali, że nigdy nie będzie wielkim skoczkiem. "Drugiego takiego w reprezentacji Austrii nie ma. Są z Tyrolu, z Karyntii, są z mniejszych gór, ale z gór. Wszyscy wychowani pod skoczniami. A Diethart do najbliższej skoczni miał dwie godziny jazdy. Prawie 190 km, do Hinzenbach koło Linzu. Od tego wszyscy zaczynają rozmowę o nim: 'Przecież to jest Niederösterreicher. Flachländer, z płaskiej północy kraju'. Mówiąc najprościej: ceper. Różni bywali austriaccy mistrzowie w skokach, ale żeby szansę na wygranie Turnieju Czterech Skoczni miał chłopak spod Wiednia? To już Warszawa ze swoją skocznią na Mokotowie ma większe tradycje" - pisał o Dietharcie siedem lat temu dziennikarz Sport.pl, Paweł Wilkowicz. Koledzy z kadry nazywali go za to diabłem tasmańskim ze względu na wygląd jego twarzy, według nich podobny do postaci z popularnej kreskówki.

Austriak miał specyficzne upodobanie do różowych, pluszowych świń, których w domu miał całą kolekcję. Gdy na trybunach konkursów Turnieju pokazywano rodzinę Thomasa, to zazwyczaj właśnie z takim atrybutem. Po jego wygranej w Ga-Pa ojciec Thomasa przyznał się, że obiecał mu prawdziwą świnię po pierwszym zwycięstwie. Cztery dni później, gdy jego syn sięgał po wygraną w Bischofshofen, mógł ją już sobie kupić sam, chociaż jego ojciec był tak wzruszony, że pewnie spełnił obietnicę.

Diethart obok Opusu i "Macareny". Został skokowym "one hit wonder"

Co prawda Diethart już żadnego konkursu później nie wygrał - najbliżej był, zajmując czwarte miejsce w Wiśle, ale do końca sezonu 2013/2014 udowadniał, że jego forma nie przyszła tylko na te kilka dni na przełomie grudnia i stycznia na Turniej Czterech Skoczni. Na igrzyskach olimpijskich w Soczi najpierw był o 5,8 punktu od brązowego medalu na normalnej skoczni, ale skończył czwarty, a później wywalczył srebrny krążek w drużynie - Austriacy przegrali tylko z Niemcami, o 2,8 punktu. 

Ale Diethart raczej nie należał do grona wybitnych. Tych, którzy potrafią się odpowiednio zmotywować do powtarzania sukcesów. Podobnie stało się z Norwegiem Rune Veltą, który rok po sukcesach Dietharta został mistrzem świata w Falun, a później nie dał rady pozostać na wysokim poziomie. - To zabrzmi głupio, ale twierdzę, że był średnim, choć utalentowanym zawodnikiem. Nie miał żadnych wyjątkowych umiejętności, ale wykształcił w sobie tę, jak się okazało, najważniejszą: niezwykłą motywację i ambicję do pracowania tak ciężko przez kilka lat, żeby dojść do momentu, gdy w Falun zdobył mistrzostwo świata. (...) Może gdy już osiągnął to, czym przez lata się motywował, nie miał na tyle dużej ambicji, żeby pozostać na tym poziomie. Przecież to nie było jego obowiązkiem. Dla niego utrzymywanie tak wysokiej formy byłoby o wiele większym wysiłkiem niż dla innych, bardziej utalentowanych skoczków. Osiągnął to, czego naprawdę pragnął i nie miał motywacji do dalszej pracy na tym poziomie przez kolejne dwa-trzy sezony - mówił dla Sport.pl trener Norwegów, Aleksander Stoeckl o Velcie

A jak było z Diethartem? Cóż, w 2019 roku dziennik "Der Standard" sporządził listę tzw. one hit wonders, czyli "jednostrzałowców" - artystów, którzy zasłynęli z tylko jednej piosenki lub albumu - z "Live is life" Opusu, czy "Macareną" Los de Rio, a na jej końcu umieścił właśnie austriackiego skoczka. Trener Austriaków, Alex Pointner nazywał go "perełką", ale w chwili pojawienia się Dietharta, złota era austriackich skoków się kończyła. A przynajmniej tamtejsza kadra zaczęła tracić wielkich mistrzów, na czele z przeżywającym trudny okres w swoim życiu trenerem. 

Trzy upadki sprawiły, że Diethart skończył karierę. "Pamiętam je lepiej niż moje zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni"

Po 2014 roku Diethart stracił formę i w kolejnych miesiącach coraz bardziej spadał w hierarchii austriackich skoczków. Starał się wrócić na szczyt, ale napotkał na spore przeciwności. Na jego karierę już na zawsze wpłynęły trzy zdarzenia na skoczni. Poza wygraną w Turnieju Czterech Skoczni także dwie nieprzyjemne chwile, które sprawiły, że zaczął bać się skakania na nartach.

28 lutego 2016 roku podczas Pucharu Kontynentalnego w Brotterode Thomas Diethart dostał silny podmuch wiatru po wyjściu z progu, nie opanował swoich nart, a następnie spadł i z dużą siłą uderzył w zeskok. Trafił do szpitala, gdzie dochodził do siebie przez kilkanaście dni - miał zdartą skórę na twarzy, uszkodzone kręgi, płuca i nerki. Udało mu się wrócić do zdrowia, ale pozostał mu uraz psychiczny. 

 

Już kilka tygodni później Austriak znów upadł, ale nie odniósł żadnych poważnych urazów. Nieco ponad rok później, 29 listopada 2017 roku, Diethart stracił kontrolę nad swoimi nartami podczas jednego ze skoków treningowych w Ramsau. Trafił na oddział intensywnej terapii i przez kilka miesięcy dochodził do pełnej sprawności po urazach, jakie wówczas odniósł. Upadek miał jednak o wiele gorsze skutki. Diethart do tej pory ma problemy z węchem i smakiem, a czasem trudno mu coś sobie przypomnieć. - Upadki pamiętam lepiej niż moje zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni. Drugi i trzeci były moimi błędami - przyznawał cytowany przez "Der Standard". Kilka miesięcy po upadku zrozumiał, że jego skutki są zbyt duże, żeby podjąć próbę powrotu na skocznię. Zakończył karierę w kwietniu 2018 roku.

Diethart: Wiele razy siadałem na belkę, schodziłem z niej i mówiłem sobie: "nie, nie dam rady"

To nie oznacza jednak, że Diethart przestał myśleć o skokach. Choć początkowo sprawiało mu to ból. Tak jak szybko potrafił się pozbierać po pierwszych dwóch upadkach, tak po trzecim nie miał na to siły. - To najgorsze, co może przytrafić się skoczkowi. Zajęło mi wieki, żeby wrócić na rozbieg i znów skoczyć. Wiele razy siadałem na belkę, schodziłem z niej i mówiłem sobie: "nie, nie dam rady". Alpejczycy na pierwszym przejeździe po wypadku przynajmniej mogą zahamować na trasie. Na skoczni to tak nie działa. Puścisz się i koniec - mówił Diethart dla dziennika "Kurier". Już w 2017 roku nie mógł spać przed kolejnymi konkursami i korzystał z pomocy psychologa. Pomogło, wrócił, ale trauma znów go dopadła. 

Diethart przez chwilę nie chciał słyszeć o skokach. Chodził jednak na treningi lokalnego klubu na skoczni Bergisel w Innsbrucku. Kilka miesięcy po upadku nagrał tam sceny rozmowy z Alexem Pointnerem do filmu "The Big Jump" (pol. "W ceniu wielkich skoczni"), w którym wraz ze swoim byłym trenerem dyskutuje o swoich upadkach. Mówi, jak na nie reagował i jak przerażony był tym, że już nigdy nie skoczy. - Bardzo mi to pomogło - mówił na premierze filmu. Pomiędzy pojawieniem się na ekranie filmu a nagraniem wywiadu Diethart został zatrudniony w klubie na Bergisel. Pomagał szkolić młodych skoczków, a ci namawiali go, żeby czasem poćwiczył pewne elementy razem z nimi. Kilku jego kolegów, w tym Thomas Lackner, pisali, że "wyczuwają comeback".

Sensacyjny powrót na skocznię. "Zapracował sobie na to"

Wtedy to były tylko żarty, ale w tym roku przy okazji dyskusji o składach kadr poszczególnych reprezentacji na nowy sezon, Mario Stecher zdradził sensacyjną informację: Thomas Diethart chce wrócić do skakania. Austriak już trenuje, a latem jeśli dostanie pozwolenie od lekarzy, ma zacząć skakać z kadrą w Innsbrucku. 

Austriackie media nadały tej sprawie najlepszy tytuł: "zapracował sobie na ten powrót". Diethart ostatnio dzielił pracę w Innsbrucku z treningami z zawodnikami w wieku 13-16 lat w Niemieckim Związku Narciarskim. Sam zaczął też trenować i inspirował się młodymi zawodnikami. W końcu zdecydował, że czuje się na tyle pewny, żeby spróbować jeszcze raz. 

Diethart już wygrał. Pokonał strach po upadkach, którego wielu jego kolegom nie udało się przezwyciężyć. To walka o wiele trudniejsza niż jakakolwiek toczona wcześniej na skoczni. Teraz przekona się, czy miłość do sportu połączona z wielką odwagę pozwoli mu znowu żyć ze skoków. Wcześniej wydawał zarobione wcześniej i odłożone pieniądze na zwykłe, spokojne życie, bo nie zarabiał w żaden inny sposób. Teraz zmienił swoje życie i chce wrócić do swojej pasji. Nawet jeśli pozostanie przy amatorskim skakaniu na lokalnych obiektach w Austrii, będzie to wyjątkowa historia. Takiego zakończenia sprawy przerażonego swoimi upadkami Dietharta już trzy i pół roku później raczej nikt nie mógł się spodziewać. Oby tylko mógł się cieszyć uczuciem skakania, pomijając zupełnie traumę z przeszłości.

Więcej o:
Copyright © Agora SA